wywiad

Grzegorz Skorupski: Najważniejszy jest nastrój | Rozmawia Przemysław Poznański

Dla mnie ważny jest nastrój, a nie tylko sam opis zbrodni, jej wykrycia czy opis umysłu człowieka, który jej dokonuje. Chciałbym, żeby w moich książkach był klimat miejsca, który tworzyłby odpowiedni nastrój. Bo u mnie nie ma drastycznych opisów zbrodni, choć same zbrodnie zadane zostają w okrutny sposób. Unikam makabreski. Chciałbym, aby czytelnik czuł strach, przechodziły go ciarki, ale nie z powodu opisów działań mordercy, ale dzięki panującemu w powieści nastrojowi – mówi Grzegorz Skorupski*, pisarz, autor powieści „Dłonie śmierci”. Rozmawia Przemysław Poznański.

Grzegorz Skorupski, fot. Przemysław Poznański/zupelnieinnaopowiesc.com

Przemysław Poznański: Jest pan pasjonatem historii i kryminałów. Jak rozumiem, gdy postanowił pan pisać, wybór gatunku retrokryminału był oczywisty?

Grzegorz Skorupski: – To jest po prostu mój ulubiony gatunek. Lubię czytać kryminały retro, lubię przenosić się w czasie do tego najciekawszego chyba w naszej historii okresu – początku XX wieku i międzywojnia. To wtedy w ludziach rodziły się emocje związane z końcem wieku czy początkiem kolejnego, jak i wynikające z powojennych traum. Dla kogoś, kto chce opisać takie emocje, a każdy kryminał to przecież opowieść o ludzkich emocjach, ten okres to genialne źródło, z którego można czerpać. Poza tym nie jest bezpiecznie dla historyka pisać o czasach mu współczesnych (śmiech).

Gatunek retrokryminału jest w Polsce popularny: uprawiają go Marek Krajewski, Marcin Wolski, Grzegorz Kalinowski, Piotr Bojarski, Krzysztof Bochus, Ryszard Ćwirlej… Bardziej inspirowała pana taka konkurencja czy onieśmielała?

– Nie zastanawiałem się nad tym. Gdy zaczynałem pisać, nie zakładałem, że oto wchodzę w gatunek charakterystyczny dla pisarzy, o których pan wspomniał, a dla których mam megaszacunek. Pisanie to dla mnie jednak przede wszystkim świetna zabawa, przeniesienie się w świat, który sam sobie wymyślam. Oczywiście inspirują mnie tacy pisarze jak Krajewski, choć mam własny przepis na kryminał, trochę odbiegający od tego, co proponuje pan Marek.

Na pewno elementem tego przepisu jest umieszczenia akcji w małym mieście. Zamiast Wrocławia, Warszawy, Gdańska czy Lublina proponuje pan Gostyń.

– Gostyń to moje miasto, tam się urodziłem, mieszkam. Zresztą to miasto przeciekawe, założone jeszcze w XIII wieku, ale 1 kwietnia, w Prima Aprilis (śmiech). To miasto zaskakuje różnymi elementami historii, bardzo przewrotnymi. A i ludzie, którzy tam funkcjonowali, też stanowią barwne tło dla opowieści kryminalnej.

Gostyń jest więc dla mnie oczywistym wyborem, szczególnie, że widzę ten Gostyń – czy to wiosną, czy jesienią – spowity mgłą, z jego starymi kamienicami i problemami prowincji, którą jednak „liznął” ten wielki świat i w której odbija się każde wielkie wydarzenie rozgrywające się w Europie, w Polsce. To jest dla mnie bardzo ciekawe.

A nie boi się pan, że zabraknie materiału…

– …Ludzi do zabijania (śmiech)? Nie, myślę, że  Gostyniu jeszcze sporo zostało do opisania. Poza tym musiałbym mieszkać dłużej w dużym mieście, np. w Poznaniu, żeby to miasto poczuć, bo dopiero wtedy mógłbym umieszczać w nim akcję książki. Dla mnie ważny jest nastrój, a nie tylko sam opis zbrodni, jej wykrycia czy opis umysłu człowieka, który jej dokonuje. Chciałbym, żeby w moich książkach był klimat miejsca, który tworzyłby odpowiedni nastrój. Bo u mnie nie ma drastycznych opisów zbrodni, choć same zbrodnie zadane zostają w okrutny sposób. Unikam makabreski. Chciałbym, aby czytelnik czuł strach, przechodziły go ciarki, ale nie z powodu opisów działań mordercy, ale dzięki panującemu w powieści nastrojowi.

Myślę, że bycie historykiem i miłośnikiem Gostynia nie wystarczy, żeby to odtworzyć realia i atmosferę. Jak przygotowuje się pan do pisania?

– Na pewno sporo korzystam z archiwów. A jest tam sporo ciekawostek. Choćby w Archiwum Państwowym w Lesznie ciekawa teczka „Prostytucja w Gostyniu”, gdzie można poczytać sporo nie tylko o samych sprawach kryminalnych, ale i o podejściu do różnych kwestii, w tym obyczajowych. Oczywiście jako historykowi mi łatwej jest przeglądać archiwalia, bo mam pewien zasób wiedzy o epoce, ale i o pracy ze źródłami. Ale archiwa to nie wszystko – pisząc w „Smaku błękitu” dwa rozdziały, rozgrywające się w Poznaniu, przeglądałem stare widokówki tego miasta.

Za każdym razem w budowaniu nastroju pomaga mi czytanie prasy z danego okresu, z miesięcy w których rozgrywa się akcja, żeby wiedzieć, co wtedy absorbowało ludzi, jak myśleli, co czuli, czego się bali a z czego cieszyli. Pisząc o Poznaniu czy Gostyniu czytałem od deski do deski „Kurier Poznański” z danego okresu, czy „Dziennik Poznański” lub „Orędownik”. Włącznie z ogłoszeniami drobnymi i kroniką kryminalną.

Chciałem zobaczyć jak zachowywali się ludzie w owym czasie, przy czym się bawili, jakiej muzyki słuchali, co czytali. Dopiero kiedy potrafię się przenieść do epoki, zaczynam pisać.

Grzegorz Skorupski, fot. Przemysław Poznański/zupelnieinnaopowiesc.com

A czy przeglądanie kronik policyjnych inspiruje pana do opisywania konkretnych, autentycznych zbrodni z epoki?

– Nie. Najczęściej są to bowiem zbrodnie dość „banalne”, z gatunku „zabili go i uciekł”, jak choćby informacja, że ktoś zabił sąsiada siekierą. Moje zbrodnie musiałem wymyślić sam, od początku do końca. Po „Dłoniach śmierci” moja żona stwierdziła, że nie znała mnie z tej strony i zaczyna się mnie bać (śmiech).

Bohaterem „Smaku błękitu” i „Dłoni śmierci” jest Adam Karski, prokurator, na polecenie przełożonych opuszcza Poznań i jedzie do Gostynia. I już tu zostaje – choć ostatecznie okazuje się, że mógłby wrócić.

– Może wzięło się to stąd, że ja sam studiując w Poznaniu zastanawiałem się czy nie zostać w tym mieście, które bardzo mi się podoba. Ostatecznie wróciłem do Gostynia, ale początkowo nie widziałem w jego przeszłości nic ciekawego, inspirującego. Przecież Poznań to jest historia! A Wielkopolska jest bliska mojemu sercu. Okazało się jednak, że wielka historia okruchami zahacza też o małe, prowincjonalne miejscowości. Gostyń okazał się ogromnie ciekawym miastem z pasjonującą historią i wyjątkowo barwnymi postaciami. Podobnie ma Karski, który uważa początkowo, że został zesłany na prowincję, czuje się przytłoczony i bardzo negatywnie odbiera to miasto. A ostatecznie jednak znajduje tam takie elementy, które go urzekają i powodują, że jednak zostaje w Gostyniu.

W pierwszym tomie sprawa, z która mierzy się Karski, wydaje się oczywista: rodzą się wątpliwości czy jego poprzednik na stanowisku asystenta sądowego zmarł śmiercią naturalną. W drugim tomie sprawa się komplikuje. Najpierw znalezione zostają zwłoki młodej kobiety, potem mężczyzny zabitego i okaleczonego w dość wymyślny sposób, a to nie koniec… Karski zaczyna się zastanawiać, czy w Gostyniu nie szaleje wielokrotny morderca.

– Te dwie książki to dwa różne okresy i co za tym idzie, dwie różne zbrodnie. Pierwszy tom rozgrywa się w czasach dekadenckiego la belle époque, dzięki któremu uzyskałem efekt nastroju niepokoju, jaki panował przed wybuchem I wojny światowej. I zbrodnia została w ten nastrój wkomponowana. W przypadku „Dłoni śmierci” sytuacja jest już zupełnie inna. Jest rok 1920 i chciałem pokazać, co I wojna światowa zrobiła z psychiką nie tylko żołnierzy, którzy brali udział w walkach na froncie, ale także z osób z nimi powiązanych.

Wojna niszczyła w ludziach dotychczasowe poczucie moralności, przewartościowała pojęcia dobra, zła, tego, co mogę, czego nie. To sprawiło, że pojawia się seria zabójstw.

Grzegorz Skorupski, fot. Przemysław Poznański/zupelnieinnaopowiesc.com

To dlatego pierwszy tom rozgrywa się w 1911 roku, a drugi nagle w 1920. To spory przeskok. Nie chciał pan prowadzić serii rok po roku, jak często bywa to w seriach retrokryminalnych?

– Jak wspomniałem, nastrój jest dla mnie najważniejszy. Dlatego nie traktowałbym kolejnych książek jako pierwszej, drugiej, trzeciej, ponieważ Karski może się za chwilę pojawić w roku 1926, przy okazji przewrotu majowego, albo w 1921 czy 1939. Ważne, żeby był to czas, który mnie absorbuje, coś mnie w tym okresie wkurza, albo zachwyca.

Ważnym elementem pana kryminałów jest… poezja. W pierwszym tomie towarzyszy nam ona dość często, bo widać, że Karski jest jej miłośnikiem, ale w drugim poezja jest już „bohaterem” zdarzeń, elementem zbrodni. To trochę ryzyko – bo czytelnicy kryminału mogli uznać, że poezja nie do końca pasuje do gatunku kryminału.

– Wszystko jest poezją (śmiech). Miałem pomysł, że w przypadku „Smaku błękitu” wykorzystam to, czego chyba jeszcze w kryminałach nie było, czyli właśnie elementy poezji. Moim zdaniem akurat poezja dekadencka, międzywojenna doskonale pasuje do kryminału, bo jest mroczna, styka się ze śmiercią, pyta o sens życia, o to czy człowiek ma prawo zabijać. W drugim tomie to faktycznie już część samej zbrodni. Ale nie chce zanudzać czytelnika powtarzalnością, więc w trzecim poezji raczej nie będzie.

Co może pan powiedzieć o kolejnej części?

– Tym razem będzie to rok 1930, a w tle wybory brzeskie, aresztowania posłów opozycji i pytania o to, jak żyć w państwie rządzonym autorytarnie, gdzie jedna partia ma zdecydowaną większość i narzuca swoją wolę innym, przejmując sądy, cenzurując media, zmierzając do zmiany konstytucji.

Rozmawiał Przemysław Poznański

*Grzegorz Skorupski – autor artykułów oraz książek historycznych i beletrystycznych, między innymi „Smaku błękitu” i „Dłoni śmierci”. Mieszka w Gostyniu. Pasjonat historii i powieści kryminalnych. Człowiek tak niejednoznaczny, jak jego gusta muzyczne: grunge, stoner rock, progressive i psychodelic metal.  

%d bloggers like this: