recenzja

Od nowa | Robert Małecki, Zadra

„Zadra” Roberta Małeckiego jest w takim samym stopniu o bólu, wynikającym ze straty bliskiej osoby, w jakim o niełatwych próbach budowania przyszłości mimo tego bólu.

Zadrę, którą noszą w sobie bohaterowie Roberta Małeckiego, rozumieć trzeba dosłownie, zgodnie z definicją, jako bolesne wspomnienie, jako trudny moment z przeszłości, który istotnie wpłynął na ich życie. Nie zmienia to faktu, że sama „Zadra” jest w dużym stopniu opowieścią o chęci pogodzenia się ze złem, które wydarzyło się przed laty. Choć nie o rezygnacji ze znalezienia i ukarania winnych tego zła. Autor mówi o ludziach, którzy starają się ze wszystkich sił wykonywać nieśmiałe, pełne obaw kroki w kolejne rozdziały swojego życia. Nieśmiałe, bo i pełne świadomości, że przeszłość lubi wszak o sobie przypominać w najmniej spodziewanym momencie. Jest wszak jak odkryte podczas remontu domu plamy krwi, schowane pod źle przyklejoną tapetą.

Bohater Małeckiego, chełmżyński komisarz Bernard Gross – tu wciąż skuteczny w dochodzeniu do prawdy, lecz jednocześnie zmęczony pracą i szykujący się właśnie do przejścia na emeryturę – po raz kolejny zostaje wrzucony w sprawę, która okaże się zaledwie przyczynkiem do wielowątkowego śledztwa, dotyczącego nie tylko tego, co tu i teraz, ale i sięgającego korzeniami w głąb przeszłości. To oczywiście stały zabieg autora – przyzwyczaił on nas już w swojej nowej serii do tego, że odbijając się od „świeżej krwi” zagłębia się w zakamarki zła, zrodzonego przed laty. Nie ma w tej powtarzalności konstrukcji nic złego, o ile wypełnia się ją – tak jak Małecki – coraz to nowymi treściami, pełnowymiarowymi bohaterami i wiarygodnymi emocjami, a przede wszystkim logiką zdarzeń.

Punktem wyjścia kryminalnej intrygi jest śledztwo w sprawie znalezionych w lesie zwłok mężczyzny. Wiele wskazuje na samobójstwo. Nie tylko sposób zadania (sobie) śmierci, ale i informacje o denacie, które udaje się dość szybko zdobyć. Gross nie byłby jednak sobą, gdyby dał się złapać na lep pozorów. Dzięki policyjnemu „węchowi” odkrywa, że pewne tropy pozwalają powiązać sprawę ciała z lasu z zagadkowym zaginięciem przed kilkunastu laty pary studentów pochodzących z Chełmży.

I tak, krok po kroku, wkracza Gross w życie zarówno tych, którzy przez lata z trudem godzili się z traumą, z zadrą, jak i tych, którzy chowają przed światem tajemnice przeszłości, znają fakty, mogące wyjaśnić zarówno byłe jak i obecne zbrodnie. Sieć wzajemnych powiązań i wielorakość motywacji, kierujących postaciami tego dramatu, wymagać będzie od komisarza wykazania się umiejętnością szerszego spojrzenia na sprawę, zaangażowania się nie tylko zawodowego, ale i osobistego, emocjonalnego.

Nie dotyczy to zresztą tylko jego. Małecki oddaje bowiem sporo miejsca aspirant Skalskiej, w której wyczuwamy naturalną następczynię komisarza – może nie na jego stanowisku, ale przynajmniej jako kogoś, kto dorówna mu z czasem efektywnością działań. Tym bardziej że „Skałka”, jak nazywają ją koledzy, jest się w stanie dla dobra śledztwa wznieść ponad własne strachy, stłumić w sobie osobiste uprzedzenia, swoje własne zadry.

Bo jest w powieści i druga warstwa, osadzona w emocjach jej bohaterów. Może nawet chwilami ważniejsza niż kryminalna intryga. W każdym razie istotnie wpływająca na działania osób mających rozwikłać tę zagadkę. Chodzi tu nie tylko o Skalską, ale przede wszystkim o Grossa. Jak wiemy z poprzednich części, żona komisarza od lat przebywa w śpiączce, a syn nie chce utrzymywać z ojcem kontaktu. Te osobiste frustracje, lęki, obawy, ale i nadzieje głównego bohatera, nabrzmiewają w tym tomie do tego stopnia, że Gross będzie musiał wreszcie zdecydować się na krok, który być może i jemu pozwoli – choć na chwilę – zagłuszyć tkwiącą w nim bolesną zadrę. Na generalny remont swojego życia.  

Będzie musiał też zadać sobie w pewnym momencie pytanie o istotę miłości. To ważne, bo „Zadra” jest też powieścią o tym uczuciu, o najróżniejszych jego odcieniach: miłości rodzicielskiej, braterskiej, kochanków, w końcu małżonków. O rodzeniu się miłości, ale i o zdradzie. O pielęgnowaniu jej w sobie, ale i o jej obumieraniu. 

Robert Małecki debiutował kryminalną trylogią o toruńskim dziennikarzu Marku Benerze, ale jego chełmżyńska seria zaczęta „Skazą” i kontynuowana „Wadą”, a teraz „Zadrą”, nie wydaje się być kolejną trylogią, zamkniętą całością. Pisarz kończy bowiem najnowszy tom cliffhangerem, który może z jednej strony być tylko zachętą, byśmy dalsze losy komisarza Grossa dopowiedzieli sobie sami, choć z drugiej wydaje się być jednak wstępem do kolejnej powieści, a nawet kolejnej odsłony serii, być może najbardziej wymagającej emocjonalnie dla jej bohatera, próbującego wszak zamknąć przynajmniej niektóre rozdziały swojego życia. Jedno jest pewne: najważniejsze będą tu znów duchy przeszłości.

Robert Malecki, Zadra
Czwarta Strona 2020  

%d bloggers like this: