recenzja

Na krawędzi | Robert Małecki, Wada

Bohater „Wady” Roberta Małeckiego postawiony zostaje przez autora w obliczu spraw o tyle trudnych, że u ich podstaw leży cały zestaw skrajnych emocji, kalejdoskop zdarzeń, misternych i skomplikowanych powiązań. A wszystko to w atmosferze nieuchronnie nadciągającej burzy.

O ile „Skaza”, poprzedni tom z komisarzem Bernardem Grossem, konsekwentnie budowana była na chłodzie – zarówno dosłownym, biorącym się z aury, jak i na tym widocznym w międzyludzkich relacjach, o tyle „Wada” jest równie konsekwentnie „gorąca”, duszna, burzowa –w każdym elemencie konstrukcji, w każdym, nawet najmniejszym wątku. Robert Małecki udowadnia po raz kolejny, że puzzle, z jakich buduje opowieść, są dobrane starannie, wyselekcjonowane, pozbawione elementu przypadkowości.

Zaczyna się też nieprzypadkowo, bo od zbrodni, w której nie ma ciała, ani nawet narzędzia, którym można by zabić. Są za to plamy krwi w pustym namiocie i na bieliźnie znalezionej na płatnej plaży w okolicy Chełmży. Nie daje to Grossowi spokoju i rozpala jego wyobraźnię śledczego. Do tego stopnia, że ignoruje namowy prokuratora, by zamknąć śledztwo, skoro nie ma w nim ofiary. W tej sprawie nie ma fabularnego przypadku, bo w tym samym czasie odchodzący z pracy z powodów zdrowotnych przełożony Grossa zleca mu przyjrzenie się sprawie sprzed trzydziestu lat – chodzi o zagniecie kobiety z małym dzieckiem. Jeśli i tu doszło do zbrodni, to również będzie to oznaczać dochodzenie bez ciał.

Gross wpada w burzę zdarzeń – nieobecność przełożonego oznacza znacznie więcej obowiązków, a przecież i dotąd komisarzowi nie było łatwo. Jego żona leży wszak od dawna w śpiączce i w dodatku jej stan zdaje się pogarszać. Narasta też do granic wybuchu konflikt komisarza z synem. Bohater zostaje więc postawiony przez autora na krawędzi. W sytuacji pod wieloma względami bez wyjścia.

Na tak zbudowanym tle umieszcza Małecki fabułę, dotykająca skomplikowanych relacji panujących w prowincjonalnej społeczności, owładniętej zazdrością, nienawiścią, wyrządzanymi sobie wzajemnie krzywdami. Małecki doskonale buduje psychologiczne portrety bohaterów, dzięki czemu może oprzeć istniejące w powieści zło nie tyle na konstruowaniu konkretnego antagonisty czy antagonistów, którzy oczywiście muszą się tu pojawić, lecz przede wszystkim na zacieśnianiu się atmosfery przepełnionej ludzkimi animozjami, które prędzej czy później muszą o sobie dać znać, wyzwolić swoją burzową energię.   

„Wada” nie ma przy tym konstrukcji kryminału opartego na sensacji, lecz raczej na żmudnej, co nie znaczy, że nieciekawej, policyjnej robocie. Na zdobywaniu wyników laboratoryjnych badań, na składaniu poszlak w spójną całość, na takiej grze z podejrzanymi, by zebrane ślady stały się zapalnikiem do wyładowania przez nich skumulowanych w nich wzajemnych pretensji, nie tyle win, co osobistych uzasadnień dla ich popełnienia. U źródeł obu badanych przez Grossa spraw – które (co oczywiste) w jakiś sposób prędzej czy później muszą się połączyć – leży bowiem cały zestaw skrajnych emocji, kalejdoskop zdarzeń, misternych i skomplikowanych powiązań.

Bernard Gross jest bohaterem zupełnie innym od redaktora Marka Benera z poprzedniej serii Małeckiego. Jest choćby zdecydowanie bardziej analityczny w swoich działaniach, bo wszak to niepozostawiający wątpliwości co do swojego profesjonalizmu policjant. Ale wspólne dla obu postaci, i dla obu serii powieściowych, pozostaje to, że motorem opowiadanych tu historii kryminalnych nie jest jedynie pościg za sprawcą złą, lecz (a może przede wszystkim) osobiste lęki, frustracje i determinacje bohaterów. Autor ma słuch do tego, co buzuje w ludziach gdzieś pod powierzchnią, słyszy niewypowiedziane jeszcze żale i potrafi na tym zbudować całą, niezwykle wciągającą, intrygę.

„Wada” po raz kolejny to udowadnia.   

Robert Małecki, Wada
Czwarta Strona 2019

%d bloggers like this: