– Gdy rozmówczynie zaczynały się przede mną otwierać i opowiadać swoje przeżycia, zrozumiałam, że wcale nie jestem na to przygotowana. Dużo płakałam – podczas tych rozmów, razem z tymi kobietami, płakałam też w drodze do domu i w swoich czterech ścianach. Podczas pisania musiałam często odkładać komputer, bo zaczęło do mnie docierać – tak naprawdę dopiero wtedy – że one to rzeczywiście przeżyły, a fakt, że dzielą się ze mną wspomnieniami, to dla mnie zaszczyt – mówi Sylwia Winnik, autorka książki „Dziewczęta z Auschwitz. Głosy ocalonych kobiet”. Spotykam się autorką w kawiarni na dawnej stacji kolejowej Warszawa Falenica. Dziś to lokalne centrum kultury, miejsce inspirujących wydarzeń, ale tuż obok, w czasie II Wojny Światowej Niemcy utworzyli getto, a w 1942 roku właśnie stąd wywieziono do obozu zagłady w Treblince Żydów z Rembertowa i Falenicy. Miejsce jest symboliczne, naznaczone wielką trwogą i przerażeniem jakie musieli czuć ludzie upychani na kolejowej rampie do bydlęcych wagonów i wywożeni w nieznane. Dlatego zaczynam od pytania o to, skąd w ogóle pomysł, by opisać obozowe losy kobiet.
Sylwia Winnik: Zaczęło się od historii mojej rodziny, która znalazła się w transporcie do niemieckiego obozu zagłady, ale udało jej się z tego transportu uciec. Gdy to usłyszałam od mojej babci, zadałam sobie pytanie o to, co by było, gdyby jednak moich bliscy nie mieli tyle szczęścia i trafili do Auschwitz-Birkenau. Jaki byłby ich los? To zainspirowało mnie do poszukiwań i w ostateczności do napisania „Dziewcząt z Auschwitz”.
Przemysław Jakub Hinc: Pani bohaterki – dwanaście tytułowych „dziewcząt”, dziewczynek lub młodych kobiet, które przeżyły piekło Auschwitz – to dziś starsze kobiety.
– Tak. Trzy z nich już niestety zmarły. Udało mi się więc w ostatnim momencie ocalić ich wspomnienia, zachować opowiedzianą przez nie prawdę historyczną.
Dla nas to rzeczywiście historia, a dla nich? Jak świeże są dla nich te wspomnienia?
– Najbardziej przejmujące było dla mnie, że opowiadały o tamtym czasie bardzo emocjonalnie. Czułam – i widziałam w ich oczach – że one wciąż to przeżywają. Wręcz odpływają w przeszłość, jakby z powrotem widziały to, o czym mówią. Z tego punktu widzenia te rozmowy były trudne, bo panie musiały wracać do tamtych okrutnych wspomnień. Ale z drugiej strony podczas tych rozmów w cztery oczy za każdym razem obie miałyśmy świadomość , że to jest bardzo ważne, żeby kolejne pokolenia mogły odkryć te historie. A może przede wszystkim odkryć emocje jakie towarzyszyły dziewczętom zamkniętym w obozie. Czytałam wiele książek o życiu obozowym, ale często miałam wrażenie, że to opisy czegoś, co jest tak odległe, że aż wydaje się nierzeczywiste. Brakowało właśnie emocji. Moim bohaterkom z pewnością im nie zabrakło i mam nadzieję, że widać to w książce. Że widać także te emocje, które towarzyszyły mnie, bo nie sposób być podczas takich rozmów obojętną.
Przeczytaj także:
Dwanaście okruchów dobra | Sylwia Winnik, Dziewczęta z Auschwitz. Głosy ocalonych kobiet
Przed naszą rozmową na fanpejdżu Zupełnie Innej Opowieści zapytaliśmy czytelników czy chcieliby się od Pani lub o Pani czegoś dowiedzieć. Jedno z tych pytań muszę teraz zadać: Jak udało się pani dotrzeć do bohaterek i – co może nawet ważniejsze – czy trudno było je nakłonić do zwierzeń?
– Przede wszystkim dotarłam w muzeum Auschwitz-Birkenau do Jadwigi Dąbrowskiej, bardzo sympatycznej i niezwykle kompetentnej osoby, zajmującej się utrzymywaniem relacji z byłymi więźniarkami. Tak trafiłam do pierwszej rozmówczyni, czyli do Aliny Dąbrowskiej. Później byłam już polecana kolejnym bohaterkom, które znają się choćby z klubu Oświęcimiaka. One dobrze się znają i wiedzą choćby, która z nich chce opowiadać o przeszłości, a która woli tego nie robić. Samo nakłonienie do opowiadania nie było trudne. One wiedziały – i każda z nich to podkreślała – że to ważne, by ich wiedzę przekazać następnym pokoleniom. Niektórym może było trochę łatwiej – jak pani Alinie Dąbrowskiej, czy pani Barbarze Donieckiej, bo one czasami opowiadają swoje historie w szkołach, czy to w Polsce, czy w Niemczech. Ale już pani Irena Wiśniewska czy pani Leokadia Rowińska przez wiele lat nie wracały do tych wspomnień. Im było trudniej zacząć nagle o tym mówić.

Znalazła pani bohaterki w różnym wieku, a więc i z różnymi doświadczeniami. Czy taki był właśnie zamysł, by przekazać jak najszerszy obraz obozowego życia?
– Dokładnie tak. Zależało mi na tym, żeby pokazać życie obozowe z perspektywy różnych kobiet, w różnym wieku: dziewczynek, nastolatek, kobiet wchodzących w dorosłość i już dorosłych. Szukając kolejnych bohaterek kierowałam się myślą, żeby każda z nich przekazała nieco inny fragment obozowej rzeczywistości. Dzięki temu mamy opis baraku dziecięcego i tego jak traktowane były dzieci, widzimy panią Leokadię Rowińską, która w momencie przewiezienia do obozu była w trzecim miesiącu ciąży, lecz nie oznaczało to dla niej żadnej taryfy ulgowej.
To co wydaje się równie istotne w pani książce i właściwie jest zdumiewające, to „okruchy dobra”, a więc świadectwa tego, że w takim miejscu jak obóz koncentracyjny, mimo upodlenia, można zachować przyzwoitość i pielęgnować w sobie ludzką godność.
– Z zachowanych dokumentów znamy całe zło obozów zagłady. Każda z tych dwunastu pań, do których dotarłam, zachowała mimo to swoje człowieczeństwo. To jest właśnie najważniejsze – dobro, umiejętność wyciągnięcia ręki do drugiego człowieka w chwili, gdy samemu ma się tak niewiele, dzielenia się właśnie tymi „okruchami”, o których pan wspomina. Wspomnę choćby postać pani Anny Zahorskiej, swoistego anioła stróża dla pani Ireny Wiśniewskiej. Pomagała jej, rozmawiała z nią i dzieliła się jedzeniem. Trzeba też wspomnieć o mężczyznach, zmuszanych to tego, by golili kobiety, także w miejscach intymnych. Jak wspomina jedna z bohaterek, kiedy one płakały, obdarte z godności, mężczyźni w miarę możliwości odwracali głowy i przekonywali szeptem, że wstydzić się powinni się esesmani a nie one. Takie okruchy przyzwoitości wydobyte z tej całości zła pozwalają wierzyć w to, że człowieczeństwo potrafi przetrwać mimo okoliczności.
Takie „okruchy” pozwalały też chyba przetrwać. Niosły nadzieję.
– Niektóre historie pokazują, że o tę nadzieję nie było w obozie łatwo. Ale oczywiście była ważna. Wspominałam o pani Leokadii, która była w ciąży. Dla niej największą nadzieją było to, że nosi pod sercem swoje dziecko i że je urodzi. Oraz to, że spotka się ponownie z mężem i mu je pokaże. Jest też historia pani Zosi Wareluk, która urodziła się w obozie, ale znała relacje swojej mamy i wiedziała, że dla niej nadzieją – jak i dla innych ciężarnych – była pani Stanisława Leszczyńska. Nazywana matką matek, sprzeciwiła się nawet doktorowi Mengele i ratowała w obozie dzieci polskie, żydowskie, dzieci każdej narodowości. Odebrała blisko trzy tysiące porodów, wiele z tych dzieci doczekało wyzwolenia obozu, choć znane są historie jak to esesmanki w brutalny sposób mordowały noworodki wrzucając je żywcem do pieca albo topiąc w beczce wody.
Wysłuchanie takich historii wymagało też siły od pani. Jak pani sobie z tym radziła?
– Było to niewątpliwie trudne dla mnie jako rozmówczyni, bo to w końcu ja stałam się powodem, dla którego panie muszą wrócić do tamtych strasznych przeżyć. A nie byłam na to przygotowana, choć wydawało mi się, że jestem. Znałam rodzinne relacje, obejrzała wiele dokumentalnych filmów, przeczytałam wiele relacji. Ale suche fakty, informacje, daty, nazwiska, miejsca – wszystko to wcale mnie do tych rozmów nie przygotowały. Pewnego dnia stanęłam twarzą w twarz z kobietą, która ma ponad dziewięćdziesiąt lat, a przy tym jest sympatyczna, ma uśmiechnięte oczy i wciąż sądziłam, że wiem jak z nią rozmawiać. Aż nagle dojrzałam, że te oczy gdzieś tam w głębi są tak naprawdę smutne. A gdy rozmówczyni zaczynała się przede mną otwierać i opowiadać swoje przeżycia, zrozumiałam, że wcale nie jestem na to przygotowana. Emocje, na przekazaniu których tak mi zależało, przerosły mnie. Dużo płakałam – podczas tych rozmów, razem z tymi kobietami, płakałam też w drodze do domu i w swoich czterech ścianach. Podczas pisania musiałam często odkładać komputer, bo zaczęło do mnie docierać – tak naprawdę dopiero wtedy – że one to rzeczywiście przeżyły, a fakt, że dzielą się ze mną wspomnieniami, to dla mnie zaszczyt. Ale nocami miałam koszmary, wielokrotnie budziłam się z płaczem, albo z krzykiem.
Muszę więc w tym momencie zadać kolejne z pytań na fanpejdżu naszej strony: Co pozostawiły te rozmowy w pani, czy w jakiś sposób zmieniły postrzeganie świata, ocenę zdarzeń i ludzi?

– Materiały do książki zbierałam trzy lata, samo pisanie zajęło mi około pół roku. To wystarczająco długie obcowanie z tym tematem, by sprawić, że dziś zupełnie inaczej patrzę na wiele spraw. Nawet tych codziennych, wydawałoby się, przyziemnych. Staram się choćby nie wyrzucać jedzenia, bo wystarczy sama myśl, że panie zbierały z ziemi najdrobniejszy kawałek chleba. Nie miały przecież podstawowych rzeczy jak chociażby czysta woda, żeby się umyć, czy wystarczająco napić. Ale przede wszystkim inaczej patrzę na drugiego człowieka. Jeszcze bardziej staram się wyciągać pomocną dłoń. Po tym jak postawiłam ostatnią kropkę i zakończyłam redakcję książki, wszystko zaczęło mi się w głowie układać raz jeszcze, na nowo. Zrozumiałam, że tym kobietom zostało odebrane wszystko: przede wszystkim tożsamość, a zaraz potem godność. Ich domy zostały zburzone, a ich rodziny zabito. My mamy co zjeść, mamy się w co ubrać, o godność możemy zawalczyć, bo mamy taką możliwość. Więc mam wrażenie, że jednym z przekazów tej książki jest to, żeby docenić to co mamy.
Pracuje pani nad kolejną książką. Wróci pani do okrucieństw wojny?
– Nie mogę jeszcze mówić o szczegółach nowej książki, ale mogę zdradzić, że znów będzie to tematyka wojenna. Wiele ze wspomnień i rozmów, które będą zapisane w drugiej książce, nie była dotąd nigdy publikowana. Chciałabym, żeby ta książka kobietom dała siłę, a mężczyznom możliwość zrozumienia kobiet. Ale zbieram też materiały do trzeciej książki. Chcę być konsekwentna, więc z pewnością wszystkie łączyć będzie to, że powinny wnosić do naszego życia coś ważnego, pozwalając zrozumieć schematy – czy to historyczne, czy społeczne. Mam nadzieję, że druga książka ukaże się w listopadzie.
Rozmawiał Przemysław Jakub Hinc