recenzja

W zamknięciu | Bartosz Szczygielski, Krew

Bartosz Szczygielski we „Krwi” rozgrywa po mistrzowsku dwa motywy: zamknięcia oraz tytułowej krwi. Zamknięcia i fizycznego, i umysłowego, a krwi zarówno jako niezbędnego atrybutu dobrego kryminału, jak i symbolu nie zawsze zdrowych rodzinnych więzi. A potem misternie te motywy łączy.

Po wydarzeniach z „Aorty” policjant z Pruszkowa, Gabriel Byś, trafia do szpitala psychiatrycznego w Tworkach. I tak oto kryminał, jaki znaliśmy z poprzedniej części, rozgrywający się na tle małomiasteczkowych i postmafijnych układów, ustępuje miejsca powieści grającej schematami horroru, albo thrillera psychologicznego, nastrojem osaczenia i niemożności wyrwania się z pułapki. Poczucie uwięzienia w matni było wszechobecne też w „Aorcie”, ale tu zyskuje zupełnie nowy wymiar – tam był li tylko kwestią mentalności i psychicznej słabości, tu zyskuje fizyczne ramy.

Nie dotyczy to zresztą tylko Bysia, ale też Katarzyny Sokół, głównej bohaterki drugiego wątku, który biegnie równolegle i sprawia wrażenie oderwanej, alternatywnej opowieści. O ile Byś zamknięty został w szpitalu, o tyle Sokół – ekskluzywna, ale ubezwłasnowolniona prostytutka, którą też pamiętamy z poprzedniej części – tkwi w mieszkaniu na pruszkowskim osiedlu, pilnowana przez ludzi jednego z lokalnych gangsterów. Różnica między bohaterami polega na tym, że policjant w zasadzie mógłby opuścić w każdej chwili zakład w Tworkach, ale tego nie chce, Katarzyna zaś chciałaby uciec, ale nie może. Tak więc mimo pozornego podobieństwa, Szczygielski stosuje tu tak naprawdę kontrast, który obu wątkom towarzyszyć będzie do końca, choć jednocześnie stanie się dla nich siłą łączącą. Jak plus i minus.

Przeczytaj także: 

W matni | Bartosz Szczygielski, Aorta

Punktem wyjścia kryminalnej intrygi w „Krwi” jest przypadkowe makabryczne odkrycie, do którego dochodzi na terenie szpitala, a którego najważniejszym świadkiem jest właśnie Byś. Najwyraźniej ma on tak jak Poirot, wokół którego zbrodnia i występek krążą nawet, gdy zupełnie tego nie chce. Byś z „Aorty” z pewnością rzuciłby się do rozwiązywania zagadki, ale tamtego Bysia już nie ma. Psychicznie rozdarty, faszerowany lekami, chce jak najdalej trzymać się od tego, co odkrył. Ale nie jest to takie proste: przełożeni mają wobec nieco inne plany, a i on sam – chcąc nie chcąc – zaczyna iść po śladach, które mogą doprowadzić go do odkrycia niejednej mrocznej historii. I to mimo że na jego drodze piętrzą się z każdą chwilą coraz większe przeszkody, włącznie z religijną histerią, która zaczyna narastać wokół tego, co odkrył Byś, a co przez wielu uznane zostanie za dowód boskiego cudu.

Szczygielski – jak widać – i tu nie stroni od tak dobrze znanego z „Aorty” ironicznej, pełnej dystansu narracji, zabarwionej wręcz groteską. Ale i tu skrywa pod tą językową warstwą opowieść całkiem serio – o świecie pozbawionym norm moralnych, świecie zbrodni bez kary i bez wyrzutów sumienia, świecie rządzonym pieniędzmi i chęcią posiadania władzy. W pewnym stopniu jest to ten sam świat, który znamy z cyklu „Susza” Tomasza Sekielskiego, z tą jednak różnicą, że u tego ostatniego obserwujemy głęboką interakcję przestępczego półświatka z wielkim biznesem i polityką z pierwszych stron gazet, u Szczygielskiego dostajemy rzeczywistość trochę zza winkla – handel narkotykami, handel ludźmi i stręczycielstwo, a wreszcie morderstwa nie rozgrywają się daleko, ale obok, a choćby w pruszkowskim bloku.

Przeczytaj także:

Szyfr Alladyna | Jørn Lier Horst, Gdy morze cichnie

Nic dziwnego, że świadom istnienia tej rzeczywistości Gabriel Byś zamyka się w sobie. Cztery ściany szpitala są przecież umowne – bohater przede wszystkim odcina się od innych psychicznie, co w zderzeniu z kryminalną zagadką, która napiera na niego zewsząd, sprawia wręcz, że umysł zaczyna płatać mu figle. W pewnym momencie nie wie już zatem, co wokół niego jest prawdą, a co nie.

Choć prawdziwa niewątpliwe jest krew. Bo – zgodnie z tytułem – właśnie o nią tu chodzi. Nie zabraknie jej w sensie fizycznym, ale ważniejsza wydaje się jako symbol rodzinnych powiązań. Tak bowiem się składa, że to one okażą się tu kluczowe – i to dla niejednego wątku. Nie bez powodu mówi się o „więzach krwi” – szybko okaże się, że krew jest tym, co być może ogranicza nas najbardziej, nakazując ślepe posłuszeństwo, lub mamiąc pozornym poczuciem bezpieczeństwa.

Największą zaletą „Krwi” jest więc to, że nie jest „Aortą”. To kolejna część cyklu, ale nie powtórka z rozrywki. Szczygielski swoją zaledwie drugą powieścią udowadnia, że jego debiut nie był przypadkowym rozbłyskiem talentu, ale początkiem czegoś ważnego w polskiej prozie kryminalnej.

 

Bartosz Szczygielski, Krew

W.A.B 2017

 

 

%d