recenzja

Epos o tolerancji i reżimie | Salman Rushdie, Miasto Zwycięstwa

Losy imperium powstałego z magii zawiesza Salman Rushdie na kobiecym włosku, dając nam tym samym opowieść o sile sprawczej kobiet, ale i o nienawiści do nich, która – wraz z pychą – zwykle kroczy przed niechybnym upadkiem totalitarnych reżimów. O „Mieście Zwycięstwa” pisze Przemysław Poznański.  

Salman Rushdie daje nam epicki fresk, w którym pobrzmiewa wyraźnie echo starożytnych eposów, pełne wojennego zgiełku, szeptów intrygantów, ale i poezji sławiącej czas dobrobytu i pokoju. Daje nam też, z początku, opowieść wręcz mityczną, spod znaku historii „ab urbe condita”, czy wręcz narracji kosmogonicznych. Ale jego rozpisana na dwa i pół stulecia fabuła jest jednocześnie historią rozpisaną na zaledwie jeden głos – Pampy Kampany, zarazem bohaterki, jak i ukrytej, choć faktycznej narratorki. To zatem intymny, a przy tym mocno subiektywny zapis wspomnień jedynej świadczyni zdarzeń.

Subiektywizm tej opowieści podkreśla autor „Miasta Zwycięstwa” poprzez zastosowanie chwytu „znalezionego rękopisu” – dzieła „Dźajaparadźaja”, wydobytego z glinianego dzbana cztery i pół wieku po jego spisaniu, gdy już „znaliśmy tylko szczątki pozostałe po owym mocarstwie”, którego historię sławi poemat Kampany. Ten zabieg – jak u Umberta Eco w „Imieniu róży”, ale bardziej może nawet u Jonathana Swifta w „Podróżach Guliwera” – przydać ma powieści autentyczności, mimo obecnych na kartach zdarzeń nadnaturalnych czy wręcz baśniowych. I to mimo że „znalazca” poematu nie przytacza go tu wprost (poza nielicznymi wyimkami), lecz pozwala sobie na własne, dodatkowo subiektywizujące, opowiedzenie nam treści dzieła, a od czasu do czasu (prawem badacza) na jego interpretację, czy wręcz uwspółcześnienie (wprowadzające zresztą sporo humoru), jak choćby wtedy, gdy jednemu z sułtanów każe użyć zwrotu „okej”.   

Dobro obywateli, albo dziel i rządź

Na bardzo podstawowym poziomie jest to historia powstania w czternastym wieku, i późniejszego rozwoju, miasta Bisnaga – wspaniałej stolicy przyszłego imperium, położonego „na południu kraju obecnie zwanego Indiami”, grodu okolonego z czasem siedmioma murami, chełpiącego się pełnymi przepychu świątyniami, opływającego w zbytki, wypełnionego radością mieszkańców. Jest to też historia upadku, a właściwie wielokrotnego upadania tego miasta i ponownego się jego odradzania, zgodnie zresztą z tytułem poematu, który tłumaczyć należy jako „Zwycięstwo i porażka”.

Lecz takie streszczenie fabuły w istocie nie mówi wiele o książce Rushdiego, przepełnionej wszak z jednej strony magią, ale i bólem oraz traumą, z drugiej będącej głęboką refleksją o siłach miastotwórczych, ale i o destrukcyjnych demonach pychy, pogardy, samozadowolenia, rozpasania i żądzy władzy za wszelką cenę. Książce, której śmiało można by dać podtytuł: „O tolerancji i totalitaryzmie”, bo odsłania – pod maską chwilami niezwykle zabawnej, a zawsze bez reszty wciągającej, przygodowej wręcz opowieści ― uniwersalne mechanizmy sprawowania władzy, czasem według zasady, która przedkłada nade wszystko dobro obywateli, czasem wedle cynicznej maksymy „dziel i rządź”.

Przeczytaj także:

Nieposkromiona niczym wyobraźnia

Właściwa opowieść rozpoczyna się w momencie, gdy do Pampy Kampany, mieszkającej w grocie ascety Widjasagara, przybyli dwaj pasterze, Hukka i Bukka Sangama. Z przyniesionych przez nich nasion wysieje kobieta, natchniona wcześniej przez swą imienniczkę, boginię Pampę, całe miasto – nie tylko budowle i obronne mury, ale i wszystkich mieszkańców, powstałych nagle „z brązowej gleby”, w pełni dojrzałych, którzy wstaną i otrzepią z piachu swe ubrania, by zapełnić domy i ulice. Ten akt stworzenia – nie wolny wszak od błędów – uzupełni faktyczna narratorka opowieści szeptami, z których utka brzmiące jak prawdziwe, nawet jeśli wymyślone, dzieje miasta i życiorysy ludzi.

Taki akt kreacji dzięki słowu to zresztą wyraźna obrona przez autora opowieści jako efektu nieposkromionej niczym wyobraźni („Jedynymi zwycięzcami są słowa” – napisze Kampana w eposie), co silnie wybrzmiało wcześniej, choćby w „Językach prawdy” – zebtanych esejach Rushdiego, w których żarliwie bronił – także na gruncie beletrystyki – literackiej fikcji, owego połączenia prawdy („było tak”) z nieskrępowanym prawem do wymyślania nawet tego, co nieprawdopodobne („nie było”), zawartego w arabskim odpowiedniku formuły „dawno, dawno temu”, czyli „kan ma kan”. Owo przekonanie autora o sile sprawczej słowa pojawi się zresztą w „Mieście Zwycięstwa” wielokrotnie – za każdym razem w kontekście budowania: czy to zgody, czy dobrostanu mieszkańców Bisnagi. I odwrotnie: brak słów, milczenie, będzie tu zawsze aktem protestu przeciw temu, co sieje niezgodę.   

Autoterapia przepełnioną magią opowieścią

Jest też opowieść Kampy – choć w dużym uproszczeniu – zapisem konfrontacji dwóch żywiołów, które w rezultacie przez całą fabułę walczyć będą o prymat, czasem dochodząc do porozumienia, częściej pozostając w opozycji. To żywioł najczęściej (choć nie tylko) męskiej chęci dominacji, opartej częściej na przemocy i zakulisowych intrygach, niż na dążeniu do konsensusu, a więc żywioł burzenia i gwałtu, któremu Salman Rushdie przeciwstawi żywioł kobiecy: sprawczy, sprowadzający się (najczęściej) do siania, budowania, miłości, rodzenia, tworzenia.

Nie oznacza to w żadnym stopniu narracji wykluczającej mężczyzn in extenso z prawa do bycia orędownikami pokoju i porozumienia. Podsuwa jednak pewien trop, który pozwala sięgnąć do prawdziwych źródeł eposu Pampy Kampany i odnaleźć praprzyczynę snutej przez nią opowieści. Opowieści – czego wykluczyć przecież nie można – całkowicie fikcyjnej, przepełnionej wszak magią, a będącej, tylko i aż, rodzajem autoterapii, reakcji na świat, w którym gwałt pozostaje bezkarny, skoro zaprzeczy mu mężczyzna. Kobiety zaś, przypisane do mężczyzn, jak przedmioty, skazane są (czego doświadczy matka bohaterki) na samobójstwo w chwili śmierci męża. 

Epos o odwadze i cenie za nią

Fikcyjna czy nie, będzie „Dźajaparadźaja” opowieścią przywracającą „zapomnianą połowę dziejów”. Na tronie Bisnagi zasiada co prawda mężczyzna, jeden z braci Sangamów, jednak Pampa Kampana zostanie jego żoną i matką jego dzieci. Bliskość tronu, a przede wszystkim może ponadludzka długowieczność, jaką obdarzona zostanie bohaterka, żyjąca tu niemal dwieście pięćdziesiąt lat, sprawi, że ujrzy ona zbyt wiele, by nie czuć się zobowiązaną do przypomnienia nam o roli kobiet (czy w tym przypadku konkretnej kobiety, kumulującej jednak w swej nadprzyrodzonej postaci całe pokolenia kobiet) w budowaniu imperiów, tworzeniu sztuki, wyznaczaniu kierunków w nauce.

Będzie więc jej epos próbą oddania sprawiedliwości tym, które owym szeptem, skierowanym do ucha mężczyzny-władcy, nadawały ton polityce, często de facto rządząc za królów i przyczyniając się do rozwoju mocarstw, a czasem – jak Tirumala Dewi i jej matka Nagala Dewi – knując intrygi, przy których bledły podłości niejednego mężczyzny. Będzie ten epos zatem opowieścią o odwadze kobiet, ich waleczności, ale i o ich wrażliwości i niezgodzie na niesprawiedliwość. Będzie też to pełna goryczy opowieść o cenie jaką trzeba czasem zapłacić za wybór między życiem rodzinnym a zgodą na poświęcenie się w imię wyższego dobra (jakkolwiek nie rozumianego).

Przeczytaj także:

Miasto różnorodności, miasto fanatyzmu

W ten sposób losy całych imperiów spoczywają u Rushdiego nie na barkach władców, lecz na kobiecym włosku. Niejednokrotnie wszak owe mocarstwa istnieją tylko tak długo, jak długo to właśnie kobiety mają w nich coś do powiedzenia, jak długo starcza im sił, by zmagać się z hegemonią religijnych fanatyzmów, totalitarnymi zapędami, umacnianiem się nieprzyjaznych ludziom reżimów, z przekazywanym z pokolenia na pokolenia przekonaniem, że – jak powie kilkuletni zaledwie chłopiec – „jeśli kobieta włoży koronę (…) bogowie nazwą nas niegrzecznymi dziećmi i pokarają za nieposłuszeństwo”.

Bisnaga będzie wszak miejscem, które doświadczy i bezwarunkowej tolerancji – religijnej i obyczajowej, miejscem, gdzie „wieczorami, w porze spacerów o zachodzie słońca, widywano pary we wszystkich konfiguracjach (…): mężczyzn z mężczyznami, kobiety z kobietami i tak, mężczyzn z kobietami również”. Ale będzie to miasto również miejscem, gdzie w pewnej chwili – za sprawą religijnego fundamentalisty – poddana ostrej krytyce zostanie postawa władcy, skłonnego traktować na równi osoby wszystkich wyznań, lub gdzie „reżim wydawał się wszechpotężny”, zanim „cały jego aparat rozpadł się (…), co pokazało, że przegnił od środka (…)”.   

Profetyczne słowa

Pełne przygód niezwykłe imaginarium Rushdiego, przypominające czasem „Podróże Guliwera”, także poprzez wspomnienie magicznych krain, jak choćby tej o nazwie Toruń, gdzie „jakiś człek jął sugerować, że to Słońce, a nie Ziemia, jest centrum, wokół którego wszystko się porusza (…)”, jest jednak przede wszystkim opowieścią o prawie wyboru, o wolnej woli, która sprawia, że sami decydujemy o naszych losach, ale i losach powierzonych nam królestw. Bo choć posługuje się Rushdie – a w zasadzie Kampana – słowem jako siłą również profetyczną, i jeśli nawet niejednokrotnie usłyszymy o przepowiedniach, w których los ludzi i miast z góry zapisany jest przez bogów, to przecież nie ulega wątpliwości, że spełnienie każdej z takich  przepowiedni zależy w istocie wyłącznie od decyzji ludzi.

Król, który każe, by codziennie całowano go w stopy, seria fatalnych błędów, opartych na niezłomnej wierze we własny strategiczny geniusz, podejrzliwość wobec najbliższych, nienawiść wobec mądrości, schlebianie pochlebcom, to nie wybory boskie, lecz emanacja ludzkiej słabości, pychy i głupoty. Salman Rushdie daje nam więc w „Mieście Zwycięstwa” lekcję historii – palimpsest o fikcyjnej Bisnadze, nadpisany kobiecą ręką, a skrywający uniwersalną opowieść o skutkach naszych działań, o budującej sile miłości i tolerancji, i niszczącej sile nienawiści, która prędzej czy później prowadzi do upadku tych, którzy jej służą.

Salman Rushdie, Miasto Zwycięstwa (Victory City)
Przełożył Jerzy Kozłowski
Dom Wydawniczy Rebis, 7 listopada 2023
ISBN: 9788383380261 

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

%d