wywiad

Anna Fryczkowska: Jednostki kontra świat. To mnie teraz kręci | 10 pytań na nasze 10-lecie

Zupełnie Inna Opowieść ma już 10 lat. Dużo? Mało? Ludzi literatury pytamy o to, jak im upłynęło ostatnie dziesięć lat, co stworzyli, czym się zachwycili, co planują. Dziś Anna Fryczkowska.

Anna Fryczkowska, fot. Jakub Hinc

– Pamiętam, jak was poznałam, Ciebie i Kubę, na jakimś literackim wydarzeniu w ogrodzie pisarki Manuli Kalickiej. Byłam zachwycona waszym entuzjazmem dotyczącym całkiem wtedy jeszcze młodej, bo trzyletniej, Zupełnie Innej Opowieści, pamiętam też, że zaczęłam was wtedy czytać i robię to z radością do dzisiaj – mówi Anna Fryczkowska. Pisarka, scenarzystka, współautorka scenariuszy do seriali, autorka m.in. powieści „Kobieta bez twarzy”, „Starsza pani wnika” (nagroda główna festiwalu Pióro i Pazur), „Sześć kobiet w śniegu (nie licząc suki)” (Róża Gali w kategorii Książki), „Żony jednego męża”, „Równonoc” (nominacja do Nagrody Literackiej dla Autorki „Gryfia”), „Wdowinek”, „Cyrkówka Marianna” oraz „Saga o ludziach ziemi. Wpatrzeni w niebo”. Pierwszą recenzję jej książki – „Sześciu kobiet w śniegu (nie licząc suki)” – opublikowaliśmy 6 września 2018 roku, a pierwszy wywiad (o „Równonocy”) 26 października 2018 roku. Anna Fryczkowska jest też autorką zamieszczanych na naszych łamach co tydzień – między marcem 2019 a lipcem 2020 – felietonów „Fryczkowska w odcinkach”, poświęconych serialom.

Zupełnie Inna Opowieść: 10 lat – dużo? Mało?

Anna Fryczkowska: Cała epoka. Dużo się zmieniło w tym czasie, poczynając od władz w Polsce, kończąc na pokoju w tej części Europy. Siedzę teraz na wsi, przeglądam stare gazety, z których kleję kolaże, i widzę wyraźną cezurę. Rok 2020, pandemiczny, bardzo zachwiał poczuciem bezpieczeństwa nas wszystkich. Przedtem gazety jednak prezentowały jakąś wiarę w rozwój, w to, że wyboiście i z przygodami, ale jednak, jako ludzkość, idziemy w przyszłość, która będzie coraz lepsza i bezpieczniejsza. Straciliśmy tę wiarę, gdy okazało się, że całym naszym światem, wszystkimi osiągnięciami cywilizacji, ludzkim samozadowoleniem może zatrząść drobina widoczna wyłącznie pod dobrym mikroskopem. Wystarczy niewiele, żeby zmieniło się wszystko, co wydawało się już przyklepane, osiągnięte. Wiadomo – władzę zawsze można zmienić, pokój, mam nadzieję, wreszcie wróci, ale poprzednia pewność: jesteśmy panami stworzenia, rządzimy tym światem – to już raczej zdecydowanie pieśń przeszłości. Może i lepiej, nabierzemy wreszcie szacunku dla świata pozaludzkiego.

Jeśli coś przetrwało tę epokę, tych trudnych dziesięć lat, i w tym czasie tak potężnie się rozwinęło, jak Zupełnie Inna Opowieść, znaczy, że albo było bardzo potrzebne światu, albo bardzo dobrze prowadzone. Albo obie te rzeczy. Pamiętam, jak was poznałam, Ciebie i Kubę, na jakimś literackim wydarzeniu w ogrodzie pisarki Manuli Kalickiej. Byłam zachwycona waszym entuzjazmem dotyczącym całkiem wtedy jeszcze młodej, bo trzyletniej, Zupełnie Innej Opowieści, pamiętam też, że zaczęłam was wtedy czytać i robię to z radością do dzisiaj. Ciągle podziwiam wasz niesłabnący entuzjazm, pokrzepiam się nim.

Debiutowałaś w 2007 roku „Strasznymi historiami o otyłości i pożądaniu”, a 10 lat temu byłeś już także po „Trafionej-zatopionej”, „Kobiecie bez twarzy”, „Starsza pani wnika”, ale jeszcze przed książkami – jak się wydaje – najważniejszymi. Jaki wspominasz czas debiutu? I jak ostatnie 10 lat, albo cały ten czas od debiutu zmienił ciebie, także jako pisarkę?

– Ja już wszystkie swoje poprzednie książki napisałabym inaczej, o niebo lepiej. Pocieszam się, że to dobre uczucie, oznacza, że się rozwijam. Cieszę się, że późno debiutowałam, te pierwsze rzeczy, nieopublikowane, które pisałam przed trzydziestką, były koszmarne. Ale dziś myślę sobie, że mogłam odczekać jeszcze chwilę, jeszcze dwie książki. Czasem ktoś mówi, że dorwał moją „Trafioną zatopioną”,  a ja wtedy płonię się ze wstydu, bo chciałabym wymazać ją z historii. Ale potem patrzę na paru innych pisarzy, którzy też nie lubią przyznawać się do swoich debiutów, i trochę mi lepiej, że nie jestem w tym sama.

Przedtem gazety jednak prezentowały jakąś wiarę w rozwój, w to, że wyboiście i z przygodami, ale jednak, jako ludzkość, idziemy w przyszłość, która będzie coraz lepsza i bezpieczniejsza. Straciliśmy tę wiarę, gdy okazało się, że całym naszym światem, wszystkimi osiągnięciami cywilizacji, ludzkim samozadowoleniem może zatrząść drobina widoczna wyłącznie pod dobrym mikroskopem. Wystarczy niewiele, żeby zmieniło się wszystko, co wydawało się już przyklepane, osiągnięte.

Czy gdybyś mogła się cofnąć o dekadę, zmieniłabyś coś w swoim pisarskich decyzjach (inne tematy, inny gatunek)?

– Każda książka jest dla mnie jakimś dokumentem czasu, w którym trwałam, gdy ją pisałam. Potyczki z ciałem, bo ja ciągle tyję i chudnę, małżeńskie wyboje, trudy macierzyństwa, szukanie miejsca dla siebie w świecie, to wszystko się odbija w fikcjach, które tworzyłam. Kochałam pisać kryminały, ustawiały mi świat, udowadniały, że można przywrócić porządek zakłócony przez nagłą i niezapowiedzianą śmierć, były moim sposobem na ład we wszechświecie. Dojrzałość mi jednak uświadomiła, że porządek ten jest chwilowy. Świat zawsze się układa w sposób dla siebie najwygodniejszy, i nie zawsze uwzględnia nasze potrzeby. Teraz o tym chce mi się pisać: o jednostkach kontra świat, o tym, jak – mniej lub bardziej skutecznie – niektórzy ludzie próbują czynić sobie ziemię poddaną albo przynajmniej panować nad swoim losem. To mnie teraz kręci.

Przeczytaj także:

Czemu zaczęłaś pisać?

– Bo czytałam. W latach siedemdziesiątych dzieci nie miały jakiejś szczególnie szerokiej gamy rozrywek, kiedy już wróciłam z podwórka, tak męczyłam mamę, która siedziała na urlopie wychowawczym z moją młodszą siostrą, że postanowiła nauczyć mnie czytać, żeby zyskać odrobinę ciszy. Zaczęłam czytać zanim skończyłam pięć lat. Tak wsiąkałam w historie, że potem mama musiała odrywać mnie od książki, żebym jednak poszła do koleżanek na podwórko. Kiedy przeczytałam wszystko co było w domu (poza rzeczami zakazanymi, odstawionymi na najwyższą półkę), zaczęłam z ojcem chodzić do biblioteki. I zaraz mi się zachciało tworzyć takie historie, które przenosiłyby i mnie, i innych w odmienny świat. Pierwszą powieść pod tytułem „Tragiczne losy pięknej Dżamili”, stworzyłam jakoś koło szóstego roku życia, mam ją gdzieś w szufladzie i zawsze sikam ze śmiechu, gdy ją czytam. Biedna Dżamila! A potem? Pamiętam, jak strasznie nudziłam się w szkole przez kilka pierwszych lat – ślęczenie na lekcjach nad podręcznikiem do nauki czytania „Litery” to była męka, ja wtedy po lekcjach łykałam Makuszyńskiego i Edith Nesbit, a tu mi kazali sylabizować…

Gdybym jednak nie została pisarką, to byłabym…

– Zawsze wiedziałam, że chcę zarabiać słowem i właściwie od zawsze mi się to udawało, tłumaczyłam, redagowałam, pisałam reportaże, scenariusze, teraz powieści. Gdybym nie mogła pisać, pewnie byłabym strasznie nieszczęśliwa.

Uważasz swoje pisarskie marzenie za spełnione? Jeśli tak, to dlaczego. Jeśli nie, to co jest tym marzeniem?

– Mam nadzieję, że jeszcze będę sprzedawać setki tysięcy egzemplarzy. Ale co z tego, że sprzedaję ich mniej, jeśli tyle świetnych osób cieszy się tym, co napisałam? Uwielbiam, jak dyskutują o moich bohaterach, jakby to byli żywi ludzie. Niesamowite, że ktoś, kto wyszedł z mojej głowy, potrafi budzić takie gorące emocje. A ponieważ w to, co piszę, wkładam całą siebie, to piękna nagroda.

Czego oczekujesz od literatury? Swojej literatury i literatury w ogóle.

– Niech mnie przeniesie w inny świat. Skutecznie. Tak, żebym zapomniała, gdzie jestem i znalazła się gdzie indziej. To nie tylko domena fikcji, ale i dobrego reportażu, eseju czy książek naukowych. Chcę wchodzić w nowe światy i lubię, gdy się w nie gładko wchodzi, uważam, że pisanie rzeczy wciągających to najwyższa forma pisarstwa.

Zawsze wiedziałam, że chcę zarabiać słowem i właściwie od zawsze mi się to udawało, tłumaczyłam, redagowałam, pisałam reportaże, scenariusze, teraz powieści. Gdybym nie mogła pisać, pewnie byłabym strasznie nieszczęśliwa.

Jakie książki (albo inne dzieła kultury) cię ukształtowały – jako człowieka, jako pisarkę? (ulubione książki, ulubieni pisarze). Masz ulubionego bohatera literackiego? Swojego? Cudzego?

– Rzeczy, które mnie formowały w liceum, niekiedy teraz wydają mi się nie do czytania. Byłam na przykład zaprzysięgłą wielbicielką Kurta Vonneguta, teraz jednak wydaje mi się mocno seksistowski. Przyswajałam mnóstwo poezji, teraz niestety coraz rzadziej. Kochałam też „Piknik na skraju drogi” braci Strugackich, przerażający i czarodziejski jednocześnie. Jako dziecko czytałam też Małgorzatę Musierowicz, do dziś z chęcią wracam do jej starszych książek i za każdym razem, gdy jestem w Poznaniu, włóczę się po Jeżycach, gdzie toczy się ich akcja. Musierowicz tak ładnie pisała o outsiderach. No i bywała dziko dowcipna.

Co jakieś 2-3 lata robię też sobie prysznic odświeżający polszczyznę, czytam wtedy Prusa i Reymonta, obaj wyjątkowo mało się zestarzeli, a już Prus wcale. Kilkanaście razy czytałam „Szkarłatny płatek i biały” Michaela Fabera. Powieść niby wiktoriańska, a opowiada o rzeczach, o których wiktorianie bali się nawet pomyśleć, i to w sposób mistrzowski, dość pomyśleć, że główną bohaterką jest prostytutka. Zobaczcie, jak to się pięknie zaczyna, od razu wsiąkasz: „Miasto, do którego cię wprowadzam, jest ogromne i skomplikowane jak labirynt. Nigdy przedtem w nim nie byłeś”.

A jeśli chodzi o początki książek: spytałam kiedyś mamę, jak zaczynać powieść. Zaprowadziła mnie do regału z książkami, otworzyła „Popioły” Żeromskiego i pokazała mi, że „Ogary poszły w las”. To była pierwsza i może najważniejsza lekcja pisania w moim życiu.

Kiedy nie piszę, to…

– Czytam, wiadomo, ciągle za dużo. Ćwiczę pilates. Wychodzę na nordic walking. Od pandemii szyję, to bardzo uspokaja, i szydełkuję, to mnie uspokaja jeszcze bardziej. Kleję kolaże, mam wtedy wrażenie, że przerabiam rzeczywistość na swój sposób. Ryję gołymi rękami w ogródku (ma wielkość dywanu, ale jak na moje ogrodnicze umiejętności – wystarcza), nie znoszę tam pracować w rękawiczkach, dotyk ziemi jest bardzo zmysłowy, rośliny mnie lubią, a ja je coraz lepiej rozumiem. Jeżdżę na wystawy, czasem także za granicę, kocham zresztą wyjeżdżać i wracać do domu z nowo nabytym w podróży dystansem.

Wydawnictwo W.A.B. już zapowiedziało kolejny tom twojego cyklu – po „Sadze o ludziach ziemi. Wpatrzonych w niebo” czas na „Sagę o ludziach ziemi. Czas rumianku”. Nad czym pracujesz?

– Piszę historię kryminalną o karbowym, czyli nadzorcy chłopów pańszczyźnianych. Są lata trzydzieste dziewiętnastego wieku, a ten nieszczęśnik prowadzi nieformalne śledztwo w sprawie morderstwa. Rzecz się dzieje na Kujawach w dużym szlacheckim majątku, chłopak jest niezbyt lubiany i akceptowany przez pozostałych pracowników folwarcznych, czuje się outsiderem, ale nawet nie wie, że nim jest, bo to pojęcie powstanie dopiero za ponad sto pięćdziesiąt lat. Nie umie sobie poradzić z podwładnymi, nie wie, jak budować autorytet, dziewczyna narzeka, że za dużo pracuje, a tu jeszcze to śledztwo, które nakazał mu dziedzic… Powoli będę siadać do trzeciego tomu „Sagi o ludziach ziemi”, już mam cały wymyślony, tylko spisać. I łowię różne kobiece historie na przyszłość, jest tyle opowieści, które chcą ożyć.

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

%d bloggers like this: