literatura faktu recenzja reportaż

Dziennik Boga, pamiętnik Hioba | Dave Cullen, Columbine. Masakra w amerykańskim liceum

Jest to opowieść o zbyt długo ukrywanej prawdzie, o mitach stanowiących pożywkę dla późniejszych masakr i o legendach – czy to tych o krwawej zemście szkolnych outsiderów, czy tych o pierwszej od czasów reformacji męczennicy za wiarę. O książce „Columbine. Masakra w amerykańskim liceum” Dave’a Cullena – pisze Jakub Hinc.

Strzelanina w amerykańskim liceum w Columbine, małym miasteczku leżącym 15 kilometrów od Denver w stanie Kolorado, w której dwaj licealiści urządzili masakrę, zabijając dwunastu uczniów i jednego nauczyciela oraz raniąc 24 osoby, wstrząsnęła opinią publiczną w Stanach Zjednoczonych do tego stopnia, że z czołówek serwisów informacyjnych i pierwszych stron gazet zepchnęła doniesienia o rozpoczęciu NATO-wskich nalotów na Belgrad w czasie wojny bałkańskiej. Ale co tak naprawdę o niej wiemy? I co z tego jest prawdą?

News, news, fake news!

Taki slogan powinien znajdować się przy wejściu do właściwie każdej redakcji. By przestrzec dziennikarzy przed pójściem na łatwiznę, nie weryfikowaniem pozyskanych newsów i lansowaniem teorii niemających pokrycia w rzetelnych dowodach. Bo właśnie tym, polowaniem na newsy, kierowali się też dziennikarze stojący wokół liceum w Columbine już w kilka godzin po tym, jak padł pierwszy strzał.

Każda redakcja chciała być pierwsza. Każda chciała mieć swój ekskluzywny news. Telewizja znaczy news. Szybki i emocjonujący. Ale tak samo działają gazety. Jak pisze Dave Cullen, nieszczęściem tych pierwszych przekazów (co wpłynęło też na to, jak ta masakra zapisała się w pamięci publicznej), było to, że o wypowiedzi proszono głównie uczniów. „Uczeń” znaczyło „świadek”. Świadek wszystkiego, co stało się tego dnia, świadczący o wszystkim, co dotyczyło zabójców.

I, jak pisze autor książki, dziennikarze bezkrytycznie powtarzali usłyszane od licealistów informacje, gdy tymczasem sami uczniowie czytali gazety i oglądali telewizję, w tym stacje o zasięgu ogólnokrajowym nadające 24 godziny na dobę. Słuchali ekspertów i komentatorów. Skutek? Następnego dnia przekazywali dziennikarzom to, o czym wiedzieli, ale przefiltrowane przez to, czego się dowiedzieli z mediów. I dziennikarze popełnili błąd: brali to za fakty.

”Prawdziwe fakty”?

Co zatem tak naprawdę wydarzyło się tuż przed południem, w trzeci wtorek kwietnia 1999 r.? Pewne jest, że prawda zrekonstruowana przez Dave’a Cullena ma się nijak do tej narracji, która towarzyszyła medialnym relacjom już tuż po pierwszych strzałach, gdy strzępki informacji przedostawały się do mediów, a te bez sprawdzenia wiarygodności tak pozyskanej wiadomości wrzucały je na czołówki swoich serwisów, przyczyniając się do chaosu informacyjnego i utrwalania mitów dotyczących wydarzeń na terenie liceum.

To po części z ich winy wokół Columbine narosło tak wiele nieprawdy, że mimo iż w końcu odkryte zostały właściwie wszystkie półprawdy i wypełnione luki, a na światło dzienne wyszły też w końcu dowody, o których wiedział i milczał miejscowy szeryf i urzędnicy hrabstwa Arapahoe, to wciąż w świadomości publicznej drzemie pogląd, jakoby do strzelaniny doszło dlatego że dwóch wyrzutków miało dość nękania przez szkolnych sportowców i osiłków.

Przeczytaj także:

Prawda jest jednak inna. Jak pisze Cullen, zamachowcy, Eric Harris i Dylan Klebold, nie byli szkolnymi outsiderami, nie byli ofiarami przemocy ze strony szkolnych osiłków, nie alienowali się od grupy rówieśniczej i nie należeli też do Mafii Prochowej, która z kolei nie była zastraszającą innych uczniów paramilitarną grupą gejów – gotów, ubranych w ciemne trencze.

Owszem – i Harris, i Klebold ubierali się w stylu militarnym i lubili chodzić w długich płaszczach. Ubrani w czarne prochowce wkroczyli zresztą tego felernego dnia do swojej szkoły, ale tylko tyle z medialnego obrazu pierwszych godzin było zgodne z prawdą. Ta bowiem była bardziej złożona.

Pamiętniki, strona www i kasety wideo

To nie byli chłopcy z marginesu. Każda z ich rodzin była raczej dobrze sytuowana. Stać je było choćby na domy na przedmieściach Denver i posyłanie dzieci do dobrego liceum. Skoro nie byli szkolnymi popychadłami i dzieciakami z marginesu, to kim byli zamachowcy? Za dwa miesiące mieli skończyć szkołę. Na zdjęciach dostępnych w internecie widzimy twarze dwóch niczym szczególnym niewyróżniających się nastolatków. Jeden to krótko obcięty szatyn o miłym uśmiechu, drugi to blondyn o lekko falujących włosach, czasem zebranych w krótką kitkę i nierzadko zamyślonych oczach. Nie wyglądają na morderców. Dziś już wiemy, z ich zapisków, diariuszy, mediów społecznościowych i nagranych w piwnicy kaset wideo, że nie snuli planów na przyszłość. Planowali za to, by w rocznicę zamachu w Oklahoma City przyćmić tamten czyn terrorystyczny „czymś większym”.

Kim więc byli ci nastolatkowie, którzy zburzyli spokój Columbine i w żałobie lub rozpaczy pozostawili tak wiele rodzin? W ręce agenta FBI obecnego na miejscu masakry, a przy tym ojca jednego w licealistów, trafił dziennik Erica. Cullen tak o tym pisze: „Dziennik mówił o Ericu nieskończenie więcej niż jego strona internetowa. Tamte wpisy – wcześniejsze przynajmniej o rok – to było upuszczanie jadu. Mówiły, kogo nienawidził, co chciał uczynić światu i co już zrobił. Nie odpowiadały na pytanie: „dlaczego?”. Dziennik też był pełny gniewu, ale o wiele bardziej refleksyjny. I o wiele bardziej szczery w kwestii pragnień, które pchały Erica, by zabijał”.

„Czuję się jak Bóg”

Eric na okładce swojego dziennika napisał „Księga Boga”, a w środku dzielił się myślami: „No i dlaczego kurwa on jest takim CHOOJEM??? (chyba bóg, kimkolwiek jest ten byt, który kontroluje to całe gówno). Cały czas dyma mnie na ostro i wkurwia mnie to. Boże jak ja NIENAWIDZĘ mojego życia, tak bardzo chcę już umrzeć”. Gdy był w trzeciej klasie liceum zanotował w dzienniku „Nienawidzę tego jebanego świata”, by w innym miejscu diariusza stwierdzić „Jestem wyżej niż prawie każdy na tym kurewskim świecie, jeśli chodzi o ogólną inteligencję. (…) Czuję się jak Bóg”.

Cullen przytacza jeszcze inne wpisy z dziennika Erica, z których wyłania się obraz szkoły, jako tego miejsca, które w oczach chłopaka odpowiada za plenienie się zła. „Dla was głupich pizd nie jest to zbyt oczywiste, ale jeśli myśli się trochę więcej i głębiej, to wiadomo, że dzięki temu społeczeństwo przemienia młodych ludzi w grzeczne robociki”. Odhumanizowanie ludzi pozwala Ericowi na eksterminację licealistów bez moralnego niepokoju, bo chyba umiał się postawić na miejscu swoich ofiar, choć nimi gardził.

Przeczytaj także:

Eric od początku wiedział więc, co i dlaczego zamierza. Inaczej niż Dylan. Ten wierzył w niebo i piekło, co zresztą stanowiło problemem w wykonaniu planu. Nie uważał się za boga, ale przeklinał go w swoim dzienniku za to, że uczynił go współczesnym Hiobem. Pragnął skończyć z bólem, który odczuwał. „Myśl o samobójstwie daje mi nadzieję, że po tym życiu znajdę na swoim miejscu – że w końcu nie będę toczył tej wojny z sobą, światem, wszechświatem – mój umysł, ciało, wszędzie, wszystko W SPOKOJU – ja – moja dusza (egzystencja)” – pisał Dylan w cytowanym przez Cullena dzienniku.

Święta Cassie?

Cullen przez całą książkę bezpardonowo rozprawia się też z innymi mitami narosłymi wokół tej strzelaniny. Choćby z tym o… pierwszej świętej ewangelikance, czyli o Cassie Bernall, która miała ponoć zginąć za wiarę. W pierwszych godzinach po masakrze chętnie powtarzały ten mit media, a zwłaszcza przetoczył się on falą w mediach społecznościowych różnorodnych wspólnot chrześcijańskich, zwłaszcza tych spoza głównych pięciu zborów kościołów reformowanych.

Jak pisze Cullen, młodszy duszpasterz kongregacji, do której należała rodzina Bernallów, oświadczył, że miał wizję. „Zobaczyłem Cassie przy Jezusie, szli za rękę. Właśnie się pobrali. Świętowali ceremonię małżeństwa. Cassie mrugnęła do mnie, jakby chciała powiedzieć: >>Chciałabym pogadać, ale jestem taka zakochana<<”. Żarliwie modliła się, by udało jej się znaleźć właściwego chłopaka. I chyba znalazła, nie sądzicie?”

A jak jest prawda? Cassie nie powiedziała nic o Bogu, bo tak naprawdę nie wypowiedziała ani jednego słowa, gdy wymierzył i strzelił do niej Eric. O tym, że wierzy w Boga, powiedziała chłopakom Val Schnurr, którą ciężko ranił Dylan Klebold. I to o Val mówiono by dziś w kongregacjach ewangelikanów, gdyby nie mylna identyfikacja rozmówczyni Erica i morderstwo Cassie. Ale jak obronić prawdę, gdy co innego mówił Craig, świadek przekonany o tym, że naprawdę słyszał te słowa wypowiadane przez Cassie? On jako pierwszy zrelacjonował dziennikarzom wydarzenia ze szkolnej czytelni, a potem tę historię opisała w swojej, wielokrotnie wznawianej, książce matka Cassie, Misty Bernall? Prawda po raz kolejny rozpłynęła się w legendzie.

Złość i przebaczenie

Ale reportaż Cullena to też opowieść o wybaczeniu. Val Schnurr powie po latach Cullenowi: „Gniew? Już starczy. Jednak to nie przyszło od razu. Złość gasła stopniowo, to zajęło kilka lat. Im bardziej budowałam własną tożsamość, tym bardziej odpuszczałam”. Cullen zanotuje, że najtrudniejsze dla Val było przebaczenie sprawcom strzelaniny, że zabili jej bliską przyjaciółkę, Lauren Towsend. „Trudno wybaczać w cudzym imieniu. Ale dzisiaj Val nie czuje złości na Erica i Dylana. Ich rodzicom przebaczyła już wcześniej”.

Przeczytaj także:

Bo gdy zabrakło morderców cała złość skupiła się na ich rodzicach. Nie tylko Val była na nich zła. Bob Curnow, którego syn Steven został zabity w Columbine „widzi szczęście, które odnajdują ocalali. Patrick [Ireland – chłopak, który został ciężko postrzelony i po długiej rehabilitacji rozpoczął prawie normalne życie – red.] natrafił na nie prędko i już nie wypuścił go z rąk. Bob dawno wybaczył zamachowcom, ale najtrudniej wybaczyć szczęście. (…) Bob jest szczęśliwy, że spotkał się z rodzicami zamachowców. (…) Podstawowym celem Boba było zdjąć z nich ciężar„ (…) Pragnąłem, by wiedzieli, że nie jest tak, że cały świat obwinia właśnie ich” – czytamy. 

Większość ocalałych i rodzin ofiar wybacza zamachowcom i przebacza rodzicom zamachowców, ale pozostaje wciąż otwarte pytanie o to, co zrobić, by to pasmo zniszczenia przerwać. Eric Harris chciał urządzić większą masakrę niż w Oklahoma City, naśladowcy Harrisa i Klebolda, głównie bazując na fałszywym medialnym przekazie, chcą się do nich upodobnić, zbliżyć. Widzą w nich wzorce godne naśladowania lub emanację własnych domniemanych, ale często też faktycznych krzywd, które zamierzają pomścić w ten sam sposób co ich idole.

Epilog?

Na pewno poznanie całej prawdy o Columbine nie będzie nigdy możliwe, ale wydaje się, że Dave Cullen dotarł do prawdy najbliżej jak tylko się dało. Był obecny na miejscu masakry w liceum już w ciągu kilku godzin po pierwszym strzale i niestrudzenie śledził sprawę przez kolejne dwie dekady. Książka, którą trzymamy dziś w ręku, jest zapisem żmudnej reporterskiej roboty, która z jednej strony uczyniła z Cullena medialnego eksperta, gdy chodzi o strzelaniny w szkołach, ale z drugiej strony ta mordercza praca odcisnęła na reporterze piętno depresji. 

Książka Cullena jest niezwykle rzetelnym reporterskim zapisem zdarzeń. Jest opowieścią o prawdzie. Pytanie tylko, czy zmieni nasze rozumienie tragedii w Columbine? Czy wygra z jakże kuszącą wersją, w której dwóch maltretowanych nastolatków wzięło odwet na swoich prześladowcach, jakże jednak dalekiej od rzeczywistych przyczyn masakry, prawdziwych historii zabitych i autentycznych relacji ocalałych?

Dave Cullen, Columbine. Masakra w amerykańskim liceum (Columbine)
Przełożył: Adrian Stachowski
Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 10 sierpnia 2022
ISBN: 9788367324472

___________________

It is a story about a truth that has been hidden for too long, about the myths that fueled the massacres that followed, and about legends – be it those about the bloody revenge of school outsiders or those about the first martyr for faith since the Reformation. About the book Dave Cullen’s „Columbine” writes Jakub Hinc.

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

%d bloggers like this: