artykuł teatr

Fasada i wnętrze | Marcin Wroński, Ryngraf, reż. Łukasz Witt-Michałowski

Łukasz Witt-Michałowski, reżyser „Ryngrafu”, przenosi nas w świat wykreowany przez Marcina Wrońskiego, dając opowieść o sile determinacji w obronie najbliższych, zderzonej z aparatem obłudy, propagandy i zakulisowych politycznych rozgrywek. I – co może najważniejsze – przekłada przy tym po mistrzowsku język literackiego pierwowzoru na język teatru.

Gliny z innej gliny, cz. III: Ryngraf – Anna-Maria Sieklucka, Arkadiusz Cyran, Jan Wawrzyniec Tuźnik, Przemysław Sadowski, Wojciech Kaproń, fot. Jakub Hinc/zupelnieinnaopowiesc.com

Przedstawienie „Ryngraf” – oparte na zaadaptowanym na scenę przez samego autora opowiadaniu Marcina Wrońskiego „Trzej przyjaciele z budowy” – to trzecia już odsłona „pierwszego teatralnego serialu kryminalnego na świecie”, jak lubi o tym projekcie mówić reżyser. Na początku 2020 roku pokazał na deskach Centrum Kultury w Lublinie adaptację „Tego cholernego września” Roberta Ostaszewskiego, a potem „Złotą robotę” Marcina Wrońskiego. Wszystkie trzy spektakle mają swoje literackie źródło w opowiadaniach, zebranych w tomie „Gliny z innej gliny” (W.A.B. 2018), książce, będącej zresztą swego rodzaju eksperymentem, bo Wroński postanowił pożegnać się w nim z kultowym bohaterem swojej kryminalnej serii, komisarzem Zygą Maciejewskim, przy okazji do współpracy zapraszając kolegów po piórze: Ryszarda Ćwirleja, Andrzeja Pilipiuka i wspomnianego już Roberta Ostaszewskiego. 

To miał być zamach?

Fabuła „Trzech przyjaciół z budowy” rozgrywa się – w głównej warstwie fabularnej – w roku 1953, już po śmierci Satlina, tuż przed hucznymi obchodami X-lecia Polski Ludowej. Zyga Maciejewski nie jest już policjantem, lecz dorabia jako cieć na budowie, a raczej na froncie odbudowy Lublina ze zniszczeń wojennych. Samotny (była żona wraz z nowym mężem wychowują syna komisarza), zmęczony powojennymi doświadczeniami z UB, starający się jedynie przetrwać, zdaje się nie przypominać w niczym nieustępliwego śledczego z kryminalnej sagi. A przecież wkrótce okaże się, że to jedna z fasad, za którymi chowa się w tej opowieści zupełnie inna prawda. Potrzeba tylko bodźca, by skruszyć pozory i wydobyć na światło dzienne te cechy bohatera Wrońskiego, za które kochają go czytelnicy.

Takim bodźcem jest tu niespodziewane odkrycie na placu budowy niewybuchu. Samo to mogłoby być zdarzeniem dość powszechnym w powojennej rzeczywistości, gdyby nie fakt, że przy bombie ktoś ewidentnie majstrował, jakby przygotowywał ją do eksplozji. A przecież odbudowany Lublin ma wkrótce odwiedzić sekretarz generalny PZPR Bolesław Bierut! Czyżby ktoś szykował na niego zamach? Nie żeby Zygę obchodziły losy przywódcy partii rządzącej, ale właśnie okazało się, że jego syn, Olek, został właśnie wybrany na jedno z dzieci, które wręczą sekretarzowi kwiaty i będą mu towarzyszyły w czasie zwiedzania odbudowanej lubelskiej starówki. 

Gliny z innej gliny, cz. III: Ryngraf – Przemysław Sadowski (Zyga Maciejewski) i Mirosław Zbrojewicz (Grabarz), fot. Przemysław Poznański/zupelnieinnaopowiesc.com

Motyw i maski

To co uśpione, budzi się: instynkt Maciejewskiego (który sam targany najsilniejszymi emocjami stara się zachować pozory spokoju) każe mu zająć się sprawą, znaleźć tych, którzy stać mogą za próbą zamachu i powstrzymania ich za wszelką cenę. Problem w tym, że w tym świecie nic nie jest oczywiste. Wpasowanie się w powojenną rzeczywistość wymaga od wielu osób noszenia masek, ukrywania swoich prawdziwych intencji, ukrywania niewygodnej przeszłości, chowania się za fasadami czy to lojalnego funkcjonariusza władzy, czy policjanta, czy wreszcie przodownika pracy. Dochodzenie Zygi nie polega więc już – jak kiedyś – jedynie na odkryciu motywu i znalezieniu pasującego do niego sprawcy. Tu motyw i zleceniodawca to elementy układanki okazuje się stosunkowo łatwe do ustalenia – problem polega na tym, że skoro każdy nosi jakąś maskę (często niejedną), to znacząco maleje szansa na zerwanie na czas tej, za którą kryje się prawdziwy wykonawca zlecenia.

Scena prawdy, scena kłamstwa

Na tym konflikcie fasady i wnętrza buduje też swoją teatralną opowieść Łukasz Witt-Michałowski. Rozpoczyna zresztą spektakl „kroniką filmową”, opowieścią o odbudowie miasta na poły wpisującą się językiem w propagandową poetykę czasów, w których rozgrywa się akcja, na poły satyryczną, sięgającą choćby po chwyt pozornej pochwały, w istocie obnażającą brudną prawdę schowaną za odrestaurowanymi frontonami kamienic.

Ten konflikt widzimy też w podziale sceny, czy raczej zaaranżowaniu dwóch niezależnych scen w Wirydażu, czyli na wewnętrznym dziedzińcu Centrum Kultury – pierwszej, zbudowanej na bazie rusztowań opartych o ścianę „remontowanego” budynku, drugiej umieszczonej prostopadle, z boku. Ta pierwsza to świat Zygi (Przemysław Sadowski) – podzielona na poziomy, po których bohaterowie przemieszczają się zmieniając tym samym fabularne przestrzenie. Jest to plac odbudowy, jest i miejsce spotkania z milicjantem Świdroniem, ojczymem Olka (Daniel Dobosz), albo podpułkowniem UB Grabarzem (Mirosław Zbrojewicz). To scena, a na której zostanie odkryta prawda. Druga ze scen to scena kłamstwa, obłudy. Zbudowana w formie amfiteatru staje się areną dla propagandowych przemówień i apeli, miejscem wykonywania wzniosłych pieśni, krzewiących socjalistycznego ducha narodu.

Gliny z innej gliny, cz. III: Ryngraf, fot. Jakub Hinc/zupelnieinnaopowiesc.com

Podaj cegłę

Te sceny muszą się spotkać – konflikt tylko wtedy może zaistnieć, gdy obłuda – reprezentowana głównie przez redaktor Szlachetkę (Anna-Maria Sieklucka) – wkroczy do świata prawdy, by starać się ją wtłoczyć we własne ramy, pasujące do pozowanych zdjęć publikowanych w partyjnej prasie. Albo wtedy gdy spontanicznie zaśpiewane przez robotników „Czerwone maki” zagłuszy chóralny śpiew kolejnego przeboju spod znaku socrealistycznej propagandy.

Ale w przekładzie języka literatury Wrońskiego (i jego scenariusza sztuki) na język teatru idzie Łukasz Witt-Michałowski znacznie dalej, po mistrzowsku wykorzystując ruch sceniczny, a w zasadzie choreografię (Wojtek Kaproń) aktorów drugiego planu, granych tu przez członków kolektywu Sztukmistrze. Do perfekcji dopracowana żonglerka cegłami, wiadrami czy belkami, niejednokrotnie połączona z elementami scenicznego tańca, stają się pełnym drwiny komentarzem sceny prawdy do propagandy sceny kłamstwa. Podawanie cegieł, rodem z socrealistycznego obrazu Aleksandra Kobzdeja zyskuje tu wymiar parodii, gdy rzucane sobie przez robotników cegły czy narzędzia pracy trafiają do pozbawionego budowlanej logiki obiegu, stając się li tylko symbolami pracy pozornej, bo pozbawionej niezbędnego zaplecza (mamy tu cały dialog robotników z kierownikiem budowy – Jarosław Tomica – o brakach cementu).

Gliny z innej gliny, cz. III: Ryngraf – na pierwszym planie aktorzy kolektywu Sztukmistrze, fot. Jakub Hinc/zupelnieinnaopowiesc.com

Skene i proskenion

Historia napisana przez Wrońskiego – jak każda dobra opowieść – ma w sobie rys uniwersalności. Mówi nam przecież o przedkładaniu dobra bliskich nad własne dobro, o przeciwstawieniu tego, co dotyczy rodziny, temu co jest domeną państwa, prywatności – autorytarnej władzy. U Witt-Michałowskiego ta uniwersalność wygrana zostaje dodatkowo rozwiązaniami scenograficznymi (Agata Zwierzyńska, Miłosz Zieliński), które – jak słusznie zauważa w swoim tekście na Facebooku Przemysław Jakub Hinc – nawiązują mniej lub bardziej wprost do rozwiązań teatru antycznego: „Podział na proskenion, na którym zgromadzona publiczność mogła obserwować przebieg akcji, orchestrę, przesuniętą wszakże w bok, by chór nie zasłaniał aktorów i skene, która czerpiąc ze wzorców płynących ze starożytności pozwalała na pojawianie się kolejnych postaci wyłaniających się z okien Wirydarza dawnego klasztoru wizytek [budynek jest elementem scenografii – red.]. Sam zaś chór wyśpiewujący radosne pieśni „ku czci”, wchodzący w dialog z pełniąca tu rolę koryfeusza redaktor Szlachetką, wprost nawiązywał do tradycji dytyrambów, z tą wszakże różnicą, że te były śpiewane na socrealistyczną modłę” – pisze w swojej recenzji Hinc.

Całość zastosowanych przez reżysera środków sprawia więc, że „Ryngraf” okazuje się spektaklem świadomie otwartym na różne interpretacje, bogatym w sensy, docierającym do widza za pośrednictwem wszystkich możliwych kanałów. Dzięki temu nie jest też spektakl ten w żadnym stopniu li tylko ilustracją wciągającej prozy, ale tworzy niezależną od niej formę wyrazu – świeżą i w wielu aspektach nowatorską.

Marcin Wroński: Bez obrzydzenia obejrzeć własną sztukę

Marcin Wroński pośród scenografii spektaklu, fot. Przemysław Poznański/zupelnieinnaopowiesc.com

Przekładaniem własnego opowiadania na scenariusz przedstawienia to jest unikalna szansa na to, żeby je poprawić. Ale nie robię tego w ciemno, zmiany mają miejsce zawsze po konsultacji z reżyserem, żebym miał pewność, że dany pomysł jest w ogóle realny. Pamiętam, gdy staliśmy z Łukaszem Witt-Michałowskim w Wirydarzu, w środku zimy i słuchałem jego wizji aranżacji tej przestrzeni. Dzięki temu wiedziałem, jakie są zasady gry i w jakich przestrzeniach mogę się poruszać. Robię to jednak po swojemu. Jest choćby w opowiadaniu duży skok czasowy i nie do końca umiałem sobie z nim poradzić podczas pisania sztuki, wyobrażałem to sobie inaczej niż sposób, w jaki ostatecznie zrealizował to reżyser. 

Przyznam, że to pierwsza moja sztuka, którą obejrzałem z zaciekawieniem, bo tylko połowę ja napisałem, druga połowa to dzieło reżysera. Łatwo zauważyć, kiedy spektakl opiera się na słowie, na tym, co w jakimś stopniu przypomina opowiadanie, a kiedy zaczyna się historia choreograficzna, która już kompletnie nie jest moim dziełem, a przy tym po pierwsze świetnie pokazuje plac budowy, świetnie dopełnia historię, a po drugie ukazuje tę historię w zupełnie innym klimacie. O ile opowiadanie „Trzej przyjaciele z budowy” jest po Hłaskowsku mroczne, pełne choćby strachu towarzyszącego latom 50. XX wieku, o tyle tu wkracza więcej „wesołej” propagandy. Warto też przy okazji zauważyć, że cały ten kryminalny serial teatralny, liczący sobie już trzy odcinki, w tym dwa według moich opowiadań, jest stylistycznie zróżnicowany. Dla mnie to bardzo ciekawe doświadczenie, tym bardziej że wcześniej Łukasz Witt-Michałowski przeniósł jeszcze na deski teatralne „Pogrom w przyszły wtorek”.

Tym co różni pracę prozaika i dramaturga, jest fakt, że postacie w prozie siłą rzeczy muszą być skończone. W przedstawieniu – i „Ryngraf” to pokazuje – postać dopełniają aktorzy, którzy nierzadko podczas prób zadają dodatkowe pytania, czy wręcz – jak Arkadiusz Cyran grający Pucuła – domagają się dopisania sobie kilku słów, by ich postaci jeszcze lepiej wybrzmiały. Może dlatego tak jak nie da się bez obrzydzenia przeczytać własnej książki, tak da się bez obrzydzenia obejrzeć własną sztukę (śmiech).

Łukasz Witt-Michałowski: Żeby nie szeleścił papier

W prozie Marcina Wrońskiego, urzekło mnie to, że odnajduję się w tej architekturze, w miejscach, w czasach, które budzą moje skojarzenia, bo sam jestem z Lublina i z miastem tym wiążą się też pewne rodzinne zdarzenia. To inspirujące.

To, że Marcin Wroński najpierw sam adaptuje swoje własne opowiadanie jest korzystne, bo mam dwa suwerenne twory, do których mogę sięgać i z nich czerpać. Adaptujemy trzecie już opowiadanie z tomu „Gliny z innej gliny” i kolejną prozę Wrońskiego, ale nie mam obaw, że popadniemy w rutynę. Za każdym razem stawiamy też sobie wysoką poprzeczkę.

Na początku myślę przestrzenią. Zastanawiam się, gdzie najlepiej pokazać to, co wymyślił autor i przełożyć to potem na taki rodzaj języka teatralnego, żeby ten papier, na którym powstało opowiadanie, w sztuce nie szeleścił, ale był żywy. Początkowo rozważaliśmy czy nie zagrać spektaklu tam, gdzie rozgrywa się akcja, czyli na Placu Zebrań Ludowych, dzisiejszym Placu Zamkowym, ale uznaliśmy, że na wyobraźnię widza lepiej działają metafory.

Dlatego dla każdej realizacji odnajdujemy nową przestrzeń, nowy język dla opowieści. Robimy serial teatralny, ale tak naprawdę – trzymając się języka kinematografii – każdy odcinek to osobny film. Wspólnym mianownikiem jest Zyga Maciejewski, ale w każdej z odsłon to trochę inny bohater, będący na innym etapie swojego życia, z innymi doświadczeniami.

Zawsze stawiam sobie jakieś granice. Gdy robiliśmy drugą część, w piwnicach [Centrum Kultury w Lublinie – red.], to stawały się one światem, w którym musimy się zmieścić z naszą wizją. Przy pierwszej części, realizowanej na sali widowiskowej, na tradycyjnej scenie pudełkowej, dokonaliśmy „przewrotki” w postaci narratora i zakończenia. W przypadku Wirydarzu uznałem, że należy ograć w jakiś sposób całość tej przestrzeni.

Agata Zwierzyńska i Miłosz Zieliński – o scenografii

M.Z. Na początku jest pomysł reżysera, który rysuje obraz, jaki chciałby osiągnąć. Potem szukamy kompromisów między wizją a tym, co jest realne. Podstawa tej scenografii były rusztowania, które stają się dominantą nad przestrzenią teatralną.

A.Z. Gdy rusztowania stanęły, mieliśmy świadomość jak poradzić sobie dalej z przestrzeniami, które trzeba wydzielić, czyli barakiem, knajpą itd.

M.Z. Chcieliśmy z tej scenografii wydobyć jak największą uniwersalność i dać aktorom oraz reżyserowi jak największe pole do manewru. 

A.Z. Podział na dwie sceny – główną i boczną – był pomysłem reżysera.

M.Z. Fakt, że przestrzeń dziedzińca Centrum Kultury nie jest przestrzenią z założenia teatralną, było być może dla nas nawet pewnym ułatwieniem. Nie musieliśmy się dostosowywać do gabarytów sceny.

Fakt, że gra też prawdziwe wnętrze budynku i dzięki temu tworzy się rodzaj sceny z elementami teatru antycznego, wyszedł niejako w sposób naturalny. Nie zakładaliśmy nawiązywania do teatru greckiego, ale rzeczywiście tak wyszło.

Rozmawiali Przemysław Poznański i Jakub Hinc

Gliny z innej gliny, cz. III: Ryngraf, reż. Łukasz Witt-Michałowski
Na podstawie sztuki i opowiadania Marcina Wrońskiego „Trzej przyjaciele z budowy” z tomu „Gliny z innej gliny”.
Centrum Kultury w Lublinie, scena Wirydarz, 6 lipca 2022

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

%d bloggers like this: