Jestem szczęściarą, bo mogłam przetłumaczyć książki, które osobiście bardzo lubię. Chcę pracować nad publikacjami, które według mnie są interesujące i które w dodatku wniosą coś nowego na norweski rynek czytelniczy – mówi Julia Więdłocha, tłumaczka prozy Olgi Tokarczuk, Stanisława Lema, Andrzeja Sapkowskiego i Zofii Nałkowskiej na język norweski. Rozmawia Sylwia Sørensen.

Sylwia Sørensen: Olga Tokarczuk stwierdziła podczas Festiwalu Góry Literatury, że „literatura nie jest dla idiotów” i powiedziała: „żeby czytać książki trzeba mieć jakieś kompetencje, pewną wrażliwość, pewne rozeznanie w literaturze”. Zgadza się pani z tą opinią?
Julia Więdłocha: Muszę zastrzec, że nie słyszałam całej rozmowy z Olgą Tokarczuk. A kontekst jest istotny. Ale uważam, że pisarka ma sporo racji. Czytanie książek zawsze wymaga czegoś od czytelnika. Oczywiście książki Tokarczuk może czytać każdy, ale dopiero ci, którzy są obeznani w literaturze, czytają wiele są w stanie wychwycić różne niuanse. Nie uważam jednak, żeby te książki były elitarne czy też napisane wyłącznie dla jednej wybranej grupy. Muszę też powiedzieć, że nie wiem dlaczego ludzie tak mocno przejęli się tą wypowiedzią i dlaczego wielu uznało, że to przejaw klasizmu i dostrzegło złe intencje tam, gdzie ich, według mnie, po prostu nie ma.
Jak Olga Tokarczuk odbierana jest w Norwegii?
– Jest uważana za jedną z czołowych autorek na świecie i czytelnicy chętnie sięgają po jej książki. Nie sądzę jednak, żeby była w Norwegii tak kontrowersyjna jak w Polsce. Jestem bardzo ciekawa w jaki sposób zostanie odebrana najnowsza powieść pisarki w kraju. W Norwegii książki o tematyce feministycznej, poruszające temat trans itp. nie są tak kontrowersyjne tak jak często dzieje się to w Polsce. Za to sam styl literacki Olgi Tokarczuk, jej sposób pisania powieści, bardzo odbiega od tego, co znajdujemy w norweskiej literaturze. I oczywiście nie jest to kontrowersyjne, ale tutejsi czytelnicy są mniej przyzwyczajeni do takiej formy pisania.
Dlaczego zdecydowała się pani na tłumaczenie z języka ojczystego na język obcy? Wydaje się to pozornie znacznie trudniejsze dla Polki, niż spolszczanie prozy obcojęzycznej.
– Urodziłam się w Opolu. Kiedy miałam rok, wyjechałam z rodzicami i bratem do Norwegii. Tym sposobem mieszkam już w Norwegii 32 lata. Tutaj też studiowałam literaturoznawstwo na Uniwersytecie w Oslo.
Sam styl literacki Olgi Tokarczuk, jej sposób pisania powieści, bardzo odbiega od tego, co znajdujemy w norweskiej literaturze. I oczywiście nie jest to kontrowersyjne, ale tutejsi czytelnicy są mniej przyzwyczajeni do takiej formy pisania.
Mówi się, że tłumacz przekłada na język sobie najbliższy, na ten, który zna się najlepiej. Jestem wdzięczna moim rodzicom, że nauczyli mnie mówić i czytać po polsku. Ale choć język polski jest moim pierwszym językiem, trudno byłoby mi tłumaczyć z języka norweskiego na polski. To norweski jest językiem, którzy używam na co dzień. Myślę również w tym języku. Dlatego gdybym miała tłumaczyć z norweskiego na polski to musiałabym chyba mieszkać dłużej w Polsce. Polski i norweski są bardzo różne.
W pracy tłumacza jest ważne to, żeby literacki tekst został został przetłumaczony na poprawny język. Jednocześnie pracując nad tłumaczeniem trzeba cały czas starać się oddać osobliwość autora. Jako tłumaczka balansuję między tym, co jest obce dla czytelnika, a z tym to, co jest mu znane. Może to nieosiągalne, ale próbuję!
Przetłumaczyła Pani „Czas pogardy” i „Miecz przeznaczenia” Andrzeja Sapkowskiego. Wiele słów ze świata Wiedźmina nie ma odpowiedników w języku norweskim.
– Tłumaczenia książek Andrzeja Sapkowskiego oznacza dla tłumacza bardzo wiele wyzwań. Sagę o Wiedźminie tłumaczę z Agnes Banach, wybitną tłumaczką z polskiego na norweski, która przetłumaczyła Gombrowicza na norweski. To ona przetłumaczyła pierwszą książkę Sapkowskiego. Ja pracowałam z kolei nad następną publikacją. Podzieliłyśmy pracę nad sagą w ten sposób, że każda z nas tłumaczy co drugą książkę pisarza. Wspólnie z Agnes jako punkt wyjścia do tłumaczeń korzystałyśmy z polskich i słowiańskiech mitów, a później także z norweskich. Starałyśmy się znaleźć odpowiedniki słów, użytych przez pisarza, w języku staronordyjskim i norweskiej mitologii. Oczywiście to nie dokładnie to samo, ale dzięki temu mogłyśmy wyszukać, a także stworzyć nazwy, bazując na odniesieniach Sapkowskiego do słowiańskiej mitologii. Dzięki takim zabiegom tutejszy czytelnik ma ten sam odbiór jak czytelnik polski.
Jako tłumaczka balansuję między tym, co jest obce dla czytelnika, a z tym to, co jest mu znane. Może to nieosiągalne, ale próbuję!
Ale muszę zaznaczyć, że w tego typu tekstach, w którym jest bardzo dużo zabawy z językiem, nie wszystko da się przetłumaczyć. My starałyśmy się zachować klimat książek Sapkowskiego. W angielskim tłumaczeniu, które jest bardzo dobre, według mnie nie udało się zachować humoru, który jest bardzo ważny w książkach Sapkowskiego. Te książki są po prostu niesamowicie zabawne. Tam jest satyra, zabawa z językiem, z gatunkami literackimi itd. Dla mnie jest bardzo ważne uchwycenie takich elementów w tłumaczeniu.
Czy Norwegowie wiedzą, że powieści o wiedźminie Geralcie są autorstwa polskiego pisarza?
– Niestety, wielu nie wie tego. Dla nich „Wiedźmin” to przede wszystkim serial na Netfliksie. Ale za to byłam bardzo pozytywnie zaskoczona jeśli chodzi o Stanisława Lema. W jego przypadku wielu czytelników, którzy znają jego twórczość, wie, że to jest polski pisarz science fiction.
Niestety nie można powiedzieć, że lista polskich książek przetłumaczonych na norweski jest imponująca.
– Na rynku norweskim mamy tłumaczenia m.in. Szymborskiej czy Tokarczuk, których książki są znane i były wielokrotnie przekładane. A zawsze jest łatwiej, kiedy pisarz zostaje zauważony i nagrodzony nagrodą Bookera czy Nobla. Wydawnictwa czy prasa mogą prędzej zwrócić uwagę na danego pisarza.
W angielskim tłumaczeniu Sapkowskiego, które jest bardzo dobre, według mnie nie udało się zachować humoru, który jest bardzo ważny w książkach Sapkowskiego. Te książki są po prostu niesamowicie zabawne. Tam jest satyra, zabawa z językiem, z gatunkami literackimi itd. Dla mnie jest bardzo ważne uchwycenie takich elementów w tłumaczeniu.
Jednak według mnie niejedna polska książka ukazała się na norweskim rynku dzięki samym tłumaczom. Tutaj trzeba wspomnieć o Ole Michaelu Selbergu, wybitnym tłumaczu, ambasadorze polskiej kultury, który przybliżył Norwegom polską literaturę. W przypadku właśnie lektur napisanych w językach, które nie są tak znane na świecie, to tłumacz ma ważną rolę do odegrania. Książki trzeba zaprezentować, wypromować, a przede wszystkim przedstawić wydawnictwom tak, żeby te zdecydowały się na publikacje.
W Norwegii to tłumacz przychodzi z propozycją tłumaczenia do wydawnictwa?
– Nie zawsze. Mam doświadczenie tylko z tłumaczeniem z języka polskiego, więc mogę wyłącznie wypowiadać się na ten temat. Część mojej pracy to wysyłanie rekomendacji i prezentacji do wydawcy. Ten czasem jest zainteresowany daną publikacją, a czasem nie. Wydawca nie bazuje wyłącznie na opinii tłumacza, ale ma także własne źródła informacji. Uważam jednak, że tłumacze, znając język i kulturę danego kraju, mają niepowtarzalną okazję do zaprezentowania tytułów, których wydawca mógłby sam nie znaleźć.
Nie sięga Pani po lektury łatwe i przyjemne.
– Mogę powiedzieć, że jestem szczęściarą, bo mogłam przetłumaczyć książki, które osobiście bardzo lubię. A zawsze jest łatwiej promować lektury, które są bliskie sercu i które zna się tak dobrze. Teraz mam nadzieję, że będę mogła przetłumaczyć najnowszą książkę Olgi Tokarczuk, „Empuzjon”. Uważam, że to jest fantastyczna książka. Chcę pracować nad tłumaczeniami książek, które według mnie są interesujące i które w dodatku wniosą coś nowego na tutejszy rynek czytelniczy. To może być styl pisania albo poruszony temat.
Osobiście uważam, że tłumaczenie każdego tekstu przynosi ze sobą wyzwania. Każdy tekst jest wymagający na swój sposób. Tłumacz nie może lekceważyć tekstu. Każdy może być ciekawy na swój sposób. Chętnie przetłumaczyłabym polską powieść kryminalną.

Jak pracuje Pani nad tłumaczeniem?
– Niejednokrotnie zanim zacznę pracę, znam dobrze daną książkę. Tak było m.in. z książkami Tokarczuk. Pracę przeważnie zaczynam od tłumaczenia całego tekstu od A do Z. To jest moja podstawa do dalszej pracy, ale i najmniej kreatywna część całego procesu, bo zamiast rozwiązać jakiś problem, zostawia się go na później. Po tym pierwszym tłumaczeniu czytam tekst wielokrotnie. Wówczas zauważam fragmenty tekstu, nad którymi chcę popracować. Za każdym razem kiedy czytam tekst, zauważam nowe rzeczy. Czytam daną książkę tyle razy, ile zdążę. I za każdym razem znajdę coś, co chcę jeszcze zmienić.
Która książka kosztowała Panią najwięcej pracy?
– Jeśli chodzi o temat, to bez wątpienia były to „Medaliony”. Kiedy pracuję nad tekstem, wchodzę w różne fazy. Za pierwszym razem kiedy czytałam Nałkowską, myślałam nad tym ogromem okrucieństwa, nad tym całym ludzkim dramatem opisanym w książce. Później jednak skupiłam się na poszczególnych zdaniach, rozwiązywałam różne trudności językowe. Wtedy odcięłam się od tych emocji. Byłam w jakiś sposób sparaliżowana emocjonalnie, bo musiałam pracować nad tekstem. I później poczułam głęboki smutek związany właśnie z tym okresem, kiedy odłożyłam na bok moralny obowiązek bycia poruszonym tym tekstem.
Każdy tekst jest wymagający na swój sposób. Tłumacz nie może lekceważyć tekstu. Każdy może być ciekawy na swój sposób. Chętnie przetłumaczyłabym polską powieść kryminalną.
Ale najtrudniejszą książką było dla mnie „Solaris”, o którym pisałam moją pracę magisterską. „Solaris” jest tekstem ekstremalnie trudnym, pełnym terminów naukowych. Miałam problem z rozdzieleniem tych terminów, na te które istnieją i na te, które Lem sam wymyślił. W dodatku fragmenty tej książki są specjalnie tak napisane, żeby było trudno zrozumieć, co właściwie dzieje się. A dla tłumacza przetłumaczyć tekst, którego nie rozumie, jest bardzo trudne. W dodatku ta książka opowiada o utracie znaczenia, granicy tego ile ludzie są w stanie pojąć, zrozumieć. To samo w sobie jest przygnębiające.
Tłumaczy Pani kilka książek naraz czy skupia się na jednej?
– To zależy od tego ile mam zamówień. Czasem pracuję nad kilkoma książkami w tym samym czasie, a innym razem tylko nad jedną. To luksus móc pracować nad tylko jedną książką. Ale jestem szczęśliwa, że mogę tłumaczyć. Pracowałam przez jakiś czas jako kierowniczka fundacji Thorleif Dahls Kulturbibliotek, która wydaje tłumaczenia klasycznej literatury na norweski. To była bardzo ważna praca, ale teraz mam to szczęście, że mogę pracować wyłącznie nad tłumaczeniami. Zobaczymy jak długo to potrwa. Nagłe zainteresowanie polskimi książkami może się przecież skończyć. Osobiście jednak wierzę, że zainteresowanie polską literaturą będzie coraz większe. Polska ma bogatą tradycję literacką i wielu doskonałych pisarzy.
Książki którego polskiego pisarza chciałaby Pani zobaczyć w norweskich ksiągarniach?
– To jest bardzo trudne pytanie. Jest tylu pisarzy, których dorobek powinien zostać przetłumaczony. Ja chciałabym, i to bardzo, przetłumaczyć Witkacego na norweski. Jego twórczość jest fantastyczna, ale wiem też, że jest to bardzo niszowy pisarz. Uważam, że Jacek Dukaj też powinien zostać przetłumaczony, zwłaszcza z myślą o czytelnikach Lema. Według mnie polubiliby oni twórczość Dukaja. Teraz bardzo chciałabym przetłumaczyć książki Sylwii Chutnik. Mogłyby być bardzo ciekawe dla norweskich czytelników, którzy zobaczyliby polską rzeczywistość z perspektywy feministycznej.
Rozmawiała Sylwia Sørensen