recenzja

Dokrawanie | Stanisław Lem, Solaris | #RokLema

Zderzając swoich bohaterów z tym co niepoznawalne, Stanisław Lem w istocie uświadamia im – a może nawet bardziej nam – że lęk przed innością wyrażamy podświadomą chęcią dokrawania wszystkiego co odmienne do naszych utartych wyobrażeń. O „Solaris” z okazji 100. rocznicy urodzin autora pisze Przemysław Poznański.

„Jak możecie się porozumieć z oceanem, jeżeli nie potraficie już tego uczynić między sobą?” – to pytanie, z założenia żartobliwe, zadane w ferworze naukowych dysput mających dookreślić pojęcie życia w kontekście zjawisk zachodzących na odległej planecie Solaris, staje się de facto nieoficjalnym mottem książki. Książki, opowiadającej wszak o niezrozumieniu. Totalnym i nieuchronnym, skoro wynikającym z chęci podporządkowania tego, co inne, znanym sobie normom i schematom.

„Solaris” nie jest bowiem – jak chciałby może Steven Soderbergh, skądinąd świetny reżyser, który jednak poległ na ekranizacji prozy Lema – opowieścią o wyniszczającej tęsknocie i drugiej szansie, choćby iluzorycznej. Powieść Lema – fabularnie podporządkowana temu podgatunkowi science fiction, który skupia się na poznawaniu outer space, na eksploracji kosmosu, jest w istocie filozoficzną rozprawą o granicach naszego poznania, a bardziej nawet o naszej (nie)chęci wychodzenia poza te granice. O naszej niechęci poznania i zrozumienia.

Doskonale wie to bohater powieści, gdy dzieli się z nami ta oto refleksją: „Nie szukamy nikogo oprócz ludzi. Nie potrzeba nam innych światów. Potrzeba nam luster. Nie wiemy, co począć z innymi światami. Wystarczy nam jeden, a już się nim dławimy”. Traktujemy go zatem dokładnie tak, jak przed wiekami potraktowaliśmy ideę boga, który zawsze w jakimś stopniu był „ułomny, bo obaczony ludzkimi cechami, powiększonymi tylko”.

Pierwszoosobowy narrator i główny bohater powieści – psycholog Kris Kelvin – przybywa na stację badawczą unoszącą się nad Solaris, planetą pokrytą cytoplazmatycznym oceanem. Oceanem, który stanowi niedookreśloną, wymykającą się ziemskim interpretacjom, formę życia. W książkowej rzeczywistości wiadomo o tym doskonale od dziesięcioleci, fabularnie trafiamy zatem nie w moment odkrycia planety, nie jesteśmy też świadkami początków badania jej natury, lecz w czas interpretacji tego, co już jest znane z wnikliwych badań.

Przeczytaj także:

Oznacza to dla tej opowieści poważne konsekwencje – nie mamy bowiem do czynienia z prozą mówiącą o zachłyśnięciu się innością, o zderzeniu z nią i pierwszych próbach jej zrozumienia, lecz raczej o tym momencie, w którym zdajemy sobie sprawę z dogłębnej porażki – intelektualnej, ale i emocjonalnej – jaką ponieśliśmy. Jako ludzkość i jako jednostki – w każdym z tych zakresów niezdolni do wykroczenia poza to, co znamy, poza to, czego oczekujemy. Bo przecież wcale „nie chcemy zdobywać kosmosu” – mówi Lem ustami jednego z bohaterów – „chcemy tylko rozszerzyć Ziemię do jego granic”.

Paradoks sytuacji, w jakiej znalazła się ludzkość zderzona z odmiennością Solaris polega więc na tym, że wtłaczając istotę Myślącego Oceanu w znane sobie miary, obracając się „wciąż w kręgu ziemskich, ludzkich pojęć”, ludzkość sama sobie odbiera szansę na zrozumienie. Z jednej strony otrzymujemy więc fascynujący obraz planety – przy okazji literacki fajerwerk wyobraźni Stanisława Lema – pełen opisów struktur i zdarzeń, jakimi zachwyca Solaris, nieporównywalnych z niczym na Ziemi, z drugiej od razu znajdujemy dla każdego z nich nazwę,  owe „górodrzewy”, „długonie”, grzybiska”, mimioidy”, „symetriady” czy „chyże”.  

Bohater Lema doskonale to wie, choć sam zdaje się też być wobec tego bezsilny. „Tablica klasyfikacyjna [Solaris] prezentowała kolejno: Typ – Polytheria, Rząd – Syncytialia, Klasa – Metomorpha. Zupełnie jakbyśmy znali Bóg wie ile egzemplarzy gatunku, podczas gdy w rzeczywistości wciąż był tylko jednym, co prawda wagi siedemnastu bilionów ton” – kpi Kelvin.

Oznacza to ni mniej ni więcej, że mówiąc: „chcemy zrozumieć”, wcale nie mamy tego zamiaru, lecz od razu, profilaktycznie nadajemy niezrozumiałemu miana, które są dla nas możliwe do zaakceptowania. Stąd wynika cały dramat ludzkości, niedojrzałej do próby poznania nieznanego. Stąd wynika też cały dramat bohaterów, astronautów z bazy – Gibariana, Snauta, Saratoriusa i samego Kelvina, którzy zostają zderzeni ze zjawiskami dla ich zamkniętej na inność psychiki niepojętymi.

Przeczytaj także:

Odwiedzający ich „goście” – postaci materialne, choć strukturalnie odmienne od ludzi – stają się emanacją ich lęków i strat nie dlatego, że chce (czy nie chce) tego Solaris, ale dlatego, że są w stanie rozpoznać w „rozmowie”, jaką „prowadzi” z nimi planeta, tylko te pasma, tę – niezwykle wąską, niejako dokrojoną – wiązkę z całego dostępnego spektrum. Ich możliwość poznania jest tak niedoskonała jak niedoskonałe jest ludzkie oko czy ucho, wyłapujące tylko niedużą część istniejących wokół bodźców. Jeśli zatem – jak chce Snaut – „goście” są „w gruncie rzeczy lustrem, w którym odbija się część (…)  mózgu”, to tylko dlatego, że nie chcemy, nie umiemy, a może nie dopuszczamy do siebie myśli, by w celu prawdziwego poznania odrzucić ograniczenie, jakim jawi się nam powierzchnia tego lustra, i odważyli się przejść na jego drugą stronę, wkroczyć w dotąd niepoznane. Jedyne, co potrafimy w obliczu spotkania z nieznanym, to niszczyć.

Solaris bowiem – jak się zdaje – wcale nie jest uosobieniem „wzgardliwie triumfującego milczenia” (jak chce niejaki Grattenstrom, jeden z solarystów-samouków), lecz pozostaje raczej czymś/kimś bezsilnym wobec naszej ignorancji i indolencji, wobec naszego poznawczego lenistwa, wobec ludzkiej niedojrzałości do tak teoretycznie pożądanej eksploracji kosmosu, ale i szerzej – niedojrzałości, a może i niechęci, do zrozumienia inności jako takiej.  

Lem dokonuje zatem w „Solaris” rzeczy niezwykle trudnej: nie tracąc niż z atrakcyjności jaką oferuje proza science-fiction, poważnie traktując jej futurystyczno-techniczne wymogi, tak naprawdę daje nam literaturę mówiącą o nas tu i teraz (i w latach 60. XX wieku, i w latach 20. XXI wieku), o naszym strachu przed tym, co wykracza poza schemat, o chęci dokrawania tego co odmienne do naszych utartych wyobrażeń. O naszej niepokonywalnej niedoskonałości. 

Stanisław Lem, Solaris
I wydanie: Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej, 1961
najnowsze wydanie: Wydawnictwo Literackie, 2021
ISBN: 9788308070512

By confronting his heroes with what is unknowable, Stanisław Lem actually makes them aware – or perhaps even more so – that we express the fear of being different with a subconscious desire to make up for everything that differs from our usual ideas. Przemysław Poznański writes about „Solaris” on the occasion of the author’s 100th birthday.

1 komentarz

Możliwość komentowania jest wyłączona.

%d bloggers like this: