recenzja

Pierwsza pełnia listopada | Olga Tokarczuk, Empuzjon

Olga Tokarczuk zderza ze sobą świat zamknięty – tyleż fizycznie, ile mentalnie, światopoglądowo czy duchowo – ze światem otwartym na to, co być może niepojęte, niejednoznaczne, ale przecież przyrodzone. O „Empuzjonie” pisze Przemysław Poznański.

Z bohaterami „Empuzjonu” trafiamy do uzdrowiska w Görbersdorfie – wsi położonej w miejscu, gdzie „powietrze jest bogate w tlen, ale nie ma wiatru (…). A dodatkowo wysokość położenia pozostaje w granicach niezbędnych dla leczenia chorób płucnych, bo znowu nie przyspiesza zbytnio pracy serca (…)”. Tak wybrana przez autorkę lokalizacja, ze względu na swoją wyjątkowość, okazuje się być dość szybko pewnego rodzaju pułapką. Trzymającą bohaterów w żelaznym uścisku gruźlicy, czy bardziej może nawet w uścisku nadziei, że tylko pobyt w tym konkretnym miejscu pozwoli im pozbyć się z płuc nieznośnych prątków Kocha, a przynajmniej złagodzić objawy choroby. Tak oto po raz pierwszy pojawi się tu idea zamknięcia, przetwarzana potem w powieści po wielokroć.

Także w skali mikro. Olga Tokarczuk zabiera nas przecież do Pensjonatu dla Panów, stanowiącego formalnie rodzaj poczekalni przed przyjęciem do jednego z kurhausów, w istocie będącym najczęściej miejscem docelowym, choćby ze względu na cenę – kurhausy są dla większości bohaterów „Empuzjonu” zwyczajnie zbyt drogie. To fizyczne zamknięcie zyskuje tu jednak szybko status metafory, opisującej zamknięcie rozumiane jako wybór tego, co dogodne i odrzucenie tego, co niosłoby ze sobą element nowości, zaskoczenia. Bohaterowie powieści w zdecydowanej większości wybierają więc świadomie to, co znają, ich otwartość na miejsca, idee czy poglądy wykraczające poza dotychczasowe ciasne rozumowanie, jest znikoma.

Do czasu. Wybór miejsca pozwala bowiem autorce także na to, by doprowadzić do zderzenia tego, co jednoznaczne i ograniczone z tym, co niejednoznaczne, metaforyczne, co zawieszone jest „pomiędzy”. Görbersdorf leży wszak między ziemią a niebem, w górskim kotle, nad podziemnym jeziorem. Taki stan zawieszenia zyskuje tu zresztą więcej fabularnych realizacji, choćby w fizycznej i tożsamościowej konstrukcji głównego bohatera, Mieczysława Wojnicza, studenta Politechniki Lwowskiej, który przybywa tu na leczenie, jak i w podporządkowaniu fabuły powieści nastrojowi i zdarzeniom leżącym wprost na pograniczu realności i nierealności, nadprzyrodzoności.

Owszem, w tym świecie pogardy dla odmienności nieoczywistość też staje się nierzadko powodem strachu, bywa świadomie przemilczana, kłopotliwa, maskowana śmiechem. Bywa powodem innego z zamknięć – skrytości, jako gwarancji wpisania się (przynajmniej pozornie) w odgórnie narzucane społeczne normy i przekonania. Bywa też jednak wyzwoleniem, ratunkiem, wezwaniem do otwarcia się na to, co wydawało się wcześniej subiektywnie lub obiektywnie niepojęte.

Przeczytaj także:

Olga Tokarczuk tworzy bowiem świat tyleż zanurzony w dosłowności miejsca i czasu, a więc w realiach roku 1913 (na rok przez Wielką Wojną) i niemieckiego uzdrowiska, ze wszystkimi tego fabularnymi i faktograficznymi konsekwencjami, ile tętniący podskórną siłą, wymykającą się dosłowności, mającą źródła w tym, co naturalne, odwieczne i nawet jeśli zapomniane lub świadomie wypierane, to przecież w istocie narzucające właściwy rytm życiu bohaterów, życiu wsi, życiu w ogóle.

To zderzenie zachodzi tu też (a może przede wszystkim) na poziomie płci. To co (intelektualnie) zamknięte, co za wszelką cenę chce utrzymać status quo i to mimo dopuszczania raz po raz do siebie świadomości istnienia zjawisk nadprzyrodzonych, zyskuje desygnat męski. Owszem, są tu mężczyźni, którzy potrafią wyjść poza ograniczenia, poza zamknięcie, jak Wojnicz czy Thilo von Hahn, student z Berlina. Obaj jednak naturalnie nie wpisują się w schemat – także z powodu swej niejednoznaczności, w tym seksualnej. Wojnicz nosi w sobie głęboko skrywaną tajemnicę, Thilo jest homoseksualistą, a przy tym poszukiwaczem otwartym na niejednoznaczności i kolejne wymiary, także w pejzażach Herriego met de Blesa.

Także „sztywny breslauer” Walter Frommer (postać znana też z powieści „E.E.”) dopuszcza do siebie istnienie czegoś poza widzianymi przez ludzi trzema wymiarami, mówi nawet o „(…) piątym, i siódmym, i dwudziestym szóstym” wymiarze, sam jednak okaże się poniekąd owym płaszczakiem, istotą niezdolną do widzenia niczego poza tym, co stereotypowe. To on przecież powie, że kobiety „imitują (…) nasz [męski] sposób komunikacji i niektóre, trzeba przyznać, są w tym bardzo dobre”.

Bo to w usta mężczyzn wkłada Tokarczuk – czasem mało subtelne – cytaty z dzieł klasyków, pokazujące ograniczone pojmowanie roli kobiety w świecie. Słowa zaczerpnięte z Hezjoda, Katona, Williama S. Borroughsa, Josepha Conrada, Charlesa Dickensa, Zygmunta Freuda, Szekspira czy Jonathana Swifta (skrupulatnie wymienionych na końcu książki), stają się tu poglądami bohaterów toczących długie dysputy o kobiecości. Longin Lukas powie zatem: „Kobieta reprezentuje miniony i niższy etap ewolucji, tak pisze pan Darwin, a on ma tu przecież coś do powiedzenia. Kobieta jest jakby (…) ewolucyjnym guzdrałą”. A jakiś czas później stwierdzi: „(…) ciało kobiety należy nie tylko do niej, ale do ludzkości”, by z czasem uzasadnić nawet gwałt: „(…) zbliżenie jest dla kobiety koniecznym lekarstwem. Nawet gdy nie chce, należy ją leczyć w ten sposób (…)”. Kobiety są też w końcu, w myśl głoszonych tu poglądów, kiepskimi pisarkami, nawet jeśli „trudno o przykłady, bo w ogóle mało kobiet pisze. A jak już piszą, to my tego nie czytamy”. Wcześniej August August stwierdzi, że „kobiety mają skłonność do literatury, która niebezpiecznie kręci się wokół spraw międzyludzkich, a najpewniej damsko-męskich (…)”. I doda: „Często ulegają pociągowi do wszelakich niesamowitości: duchów, snów i mar (…).   

Przeczytaj także:

Tokarczuk wchodzi z tymi stwierdzeniami w rodzaj gry. Pierwiastek żeński zatem, staje się tu symbolem otwartości, owszem: także na to, co nadprzyrodzone, a może przyrodzone, tylko ignorowane. Kobiecość – manifestowana także na poziomie żeńskoosobowej, mnogiej narracji – jest tu immanentną cechą przyrody. Owego krajobrazu, który dla mężczyzn może być nawet groźny, śmiercionośny. Przyroda to przecież owe empuzy, od których tytuł bierze powieść, żeńskie zjawy, demony, znajdujące tu fizyczne odzwierciedlenie w Tuntschi, leśnych „lalkach” z mchu, gałęzi i kamieni, przede wszystkim jednak obecne w naturalnym rytmie pór roku, budzącym u kuracjuszy-mężczyzn realny strach. To, co wykracza poza zrozumienie, a zatem – mówiąc najogólniej – natura kobiety, okazuje się dla nich bowiem zagrożeniem, siłą, która z niewiadomych dla nich przyczyn jest dla nich tyleż odpychająca, ile – także fizycznie – przyciągająca, nawet jeśli nieść ma destrukcję.

„Tutaj co roku ginie mężczyzna, czasem dwóch. Rozszarpani na kawałki w lesie” – uświadomi Wojnicza Thilo zaraz na początku ich znajomości. Tym stwierdzeniem, opisującym to, co zdarza się zawsze w pierwszą pełnię listopada, wprowadza Tokarczuk element niesamowitości, sugerowany już zresztą w podtytule powieści: „Horror przyrodoleczniczy”. Jeśli zatem tematem czy podobieństwem miejsca, a nawet w pewnym sensie epoki, albo próbą zdiagnozowania świata (także nam współczesnego) nawiązuje pisarka w sposób oczywisty do „Czarodziejskiej góry” Tomasza Manna, to przecież czerpie też pełnymi garściami z prozy gatunkowej. Z kryminału, skoro całość zaczyna się od podejrzenia zabójstwa (zagra też motyw Czechowowskiej strzelby), ale głownie z horroru, z owego „weird fiction”, w którym niesamowitość jest w znacznym stopniu uwarunkowana psychicznym stanem bohatera, jego podatnością na wizje, mrzonki, sny.

I to wprost, jak w przypadku Wojnicza, któremu wyobraźnia „płatała (…) figle i pod jej wpływem siedzący w kościele ludzie mieli głowy kozłów i owiec”. Albo subtelniej, gdy to, co niezwykłe, okazuje się nieraz ubocznym efektem serwowanego w Gästehausie napoju, Schwärmerei, nalewki, której nazwę można tłumaczyć jako zachwyt, fascynację, marzenie, a co możliwie odległe jest od tego, czego pozornie pragnie Wojnicz na początku powieści, a więc, by było Gemütlich, przytulnie, miło. O ile więc Gemütlich wpisuje się w wachlarz pojęciowy tego, co zamknięte, ograniczone, o tyle Schwärmerei staje się bodźcem dla otwartości, pojmowania tego, co wcześniej było niepojęte.

„Empuzjon” jest zatem opowieścią o zderzeniu światów: otwartego na to, co być może dla wielu niepojęte, ale przecież ściśle zakorzenione w odwiecznych prawach przyrody, przyrodzone, ze światem zamkniętym tyleż fizycznie, ile mentalnie, światopoglądowo czy duchowo. Światem, który tłamsi kobiecość w imię męskiej ignorancji lub wygody. Światem, który musi odejść i odejdzie – być może w którąś z owych niezwykłych pierwszych pełni listopada.

Olga Tokarczuk, Empuzjon. Horror przyrodoleczniczy
Wydawnictwo Literackie, Kraków, 1 czerwca 2022
ISBN: 9788308075777

___________________

Olga Tokarczuk confronts the closed world – physically as well as mentally, worldview or spiritually – with the world open to what may be incomprehensible, ambiguous, but natural. Przemysław Poznański writes about „Empuzjon” (Empousium).

%d bloggers like this: