Tworząc wyzbytą hagiografii ewangelię o XVIII-wiecznym mesjaszu, Olga Tokarczuk sprawdza tak naprawdę, co decyduje o naszej tożsamości – tak tożsamości pojedynczego człowieka jak wspólnoty, a nawet narodu. O „Księgach Jakubowych” pisze Przemysław Poznański.

Można czytać tę powieść jako „opus magnum” noblistki, bo w końcu Tokarczuk daje nam przecież literacki dziewięćsetstronicowy fresk, ukazujący panoramę epoki, kilkadziesiąt lat z życia nie tylko Rzeczypospolitej Obojga Narodów, ale i całej naszej części Europy, pokazanych przez pryzmat rodzącego się mistyczno-mesjanistycznego kultu Jakuba Franka. Ale można też „Księgi Jakubowe” traktować jako opowieść kameralną, bo opowiadającą w gruncie rzeczy o bardzo intymnych relacjach między bohaterami, wrzuconymi w wir nie zawsze jasnych dla nich zdarzeń. Relacji często pełnych ciekawości, ale i niepokoju, albo i strachu.
Bo choć nie brakuje tej powieści rozmachu i nie zawiedzie się nikt, kto skuszony podtytułem zechce szukać tu opisów egzotycznych podróży „przez siedem granic, pięć języków i trzy duże religie” – od Imperium Osmańskiego po Kresy i Szwajcarię, od ladino, żydowskiego i hebrajskiego po polszczyznę, łacinę i niemiecki – to przecież w istocie clou książki stanowi bardzo kameralna próba samookreślenia się bohaterów, znalezienia właściwej dla siebie tożsamości w narastającym zewnętrznym chaosie. Także poprzez wymianę myśli z innymi, poprzez korespondencję prowadzącą do zrozumienia zdarzeń i ludzi, dzięki ich opisywaniu w dialogu z kimś, kto może podzielić się swoim punktem widzenia.
Takim epistolarnym dialogiem jest regularnie przewijająca się na kartach powieści wymiana listów między księdzem Benedyktem Chmielowskim a Elżbietą Drużbacką – ten pierwszy to autor jednej z pierwszych polskich encyklopedii, czyli „Nowych Aten”, ta druga to autorka zgrabnych rymowanek, osoba światła, nawet jeśli nie zawsze podchodząca ze zrozumieniem do życiowego dzieła księdza. Ten pierwszy to zatem uosobienie rozumu, ta druga – uczuć. Ich zderzająca się ze sobą, zawsze z wielką dozą wzajemnego szacunku, argumentacja i wizja rzeczywistości buduje pełniejszy obraz tego świata, w którym rozgrywa się fabuła „Ksiąg”. Świata przenikających się dynamicznie kultur i wierzeń, a przede wszystkim świata wciąż nierozpoznanego do końca, łaknącego więc tak nowej wiedzy jak i nowych mitów.
Epoka, którą wybrała autorka, jest bowiem gęsta od pragnień i niepokojów współczesnych i emanuje pytaniami sprowadzającymi się właśnie do kwestii zrozumienia samego siebie. Dlatego nadaje się, jak mało która, do narysowania portretów ludzi próbujących – na wzór autora „Nowych Aten” – rozpoznać i nazwać nieznane.
Z takiego świata wyrastają w rezultacie tacy, a nie inni bohaterowie. Jak choćby Moliwda – poeta, awanturnik, podróżnik, w gruncie rzeczy człowiek pod wieloma względami rozchwiany, poszukujący prawdy o sobie, ale i o równie rozchwianym czasie, w którym przyszło mu żyć. Gotów zachłysnąć się nową ideą i oddać jej się bez reszty, także po to, żeby nadać sens i znaczenie swojemu życiu. Taki jest Nachman, skryba i kronikarz zdarzeń, bezgranicznie oddany nowemu mesjaszowi, a jednocześnie zagubiony, gdy jego pojmowanie misji i celu działań Franka nie nadąża za zdarzeniami.
Ale przede wszystkim dzieckiem swojej epoki jest Jakub Frank, a w zasadzie Jankiel Lejbowicz, którego losy są pochodną owego rozchwianego czasu, w którym żył i rozchwianego miejsca, w którym mieszały się wpływy polskiego katolicyzmu, judaizmu, ale i – zwłaszcza tureckiego – islamu. Ten napór idei, raz się odpychających, raz z powodzeniem przenikających, stawia bohatera (a w zasadzie większość bohaterów) w sytuacji konieczności wyboru strony, lub stworzenia własnej idei, która być może rozedrga świat jeszcze bardziej, która w imię własnych korzyści pozwoli choćby rzucić fałszywe oskarżenie na niedawnych współbraci o zabijanie chrześcijańskich dzieci, ale prawem oka cyklonu uchroni przed skutkami tych drgań tych, którzy stoją w środku zdarzeń.
Przeczytaj także:
Rozedrganie Jakuba – postaci niejednoznacznej, chwilami groteskowej w owym usilnym tworzeniu wokół siebie bałwochwalczego kultu, silnie przekonanej o swoim mesjaństwie, innym razem pogrążonej w depresji – pokazuje Olga Tokarczuk dosłownie: to emocjonalne, ale i to fizyczne, wynikające z ataków epilepsji, branych przez wyznawców za efekt religijnej ekstazy. Głównie jednak rozchwianie bohatera wynika tu z jego chęci odnalezienia własnej drogi w świecie zadeptanym już przez wyznawców innych mesjaszy i proroków: nie tylko Chrystusa czy Mahometa, ale też znacznie bliższych mu czasowo Szabtaja Cwi i Baruchji Russo, stanowiących tu zresztą wielokrotnie punkt odniesienia dla samego Franka, który podziwiając ich, stara się jednocześnie umniejszyć ich znaczenie w oczach wyznawców, by okazali się tylko tymi, którzy przygotowali drogę dla prawdziwego zbawcy.
Ta droga, w którą zabierze nas Jakub Frank, wieść nas będzie już nie tylko przez owe siedem granic, ale przede wszystkim przez labirynt zbudowany z fragmentów często niepasujących do siebie narodowych czy religijnych tożsamości, które bohater mimo to zdoła złączyć, tworząc ideę, która zjednoczy jego sektę. To taka idea, która pozwoli uwięzionemu w jasnogórskim klasztorze nowemu żydowskiemu mesjaszowi oddać pokłon obrazowi Czarnej Madonny, jako mistycznemu uosobieniu Szechiny, emanacji niecielesnej obecności Boga w świecie. To idea, która odrzuci nie tylko prawa judaizmu, ale przy okazji nie przyjmie też zasad chrześcijaństwa, pozwalając na zachowania moralnie wątpliwe i to nie tylko z religijnego punktu widzenia. To zgoda na przyjęcie chrztu, choć już bez chęci przestrzegania chrześcijańskich prawd wiary, za to z ciągłym wczytywaniem się w wersy Kabały i szukaniem w niej potwierdzenia tezy o Polsce jako biblijnym Edomie.
Tokarczuk nie ogranicza się jednak do ukazania charakterystycznych dla opisanego czasu duchowych rozterek czy ideologicznych waśni między tymi, którzy uznali Franka za mesjasza a tymi, którzy mieli słowa głoszone przez Jakuba za herezję. Jej pytania o tożsamość sięgają głębiej i szerzej. I tak cała opowieść zawarta w „Księgach Jakubowych” jest próbą zmierzenia się autorki z odpowiedzią na pytanie o człowieka łapczywie poszukującego siebie i określających go wartości – tak tych wynikających z chęci utożsamienia się z daną wspólnotą, jak i tych, które są jego własne, najbardziej intymne i de facto sprowadzają się do samoakceptacji. Znajdziemy tu więc choćby pytania o tożsamość płciową (kobiecość Szabtaja Cwi, biseksualność Jakuba), o podmiotowość kobiety podporządkowanej światu zbudowanemu przez charyzmatycznego mężczyznę, w końcu o tożsamość narodową i społeczną rolę, status, wynikający choćby z urodzenia.
Przeczytaj także:
Jakub Frank jest tu więc tym, który z tymi narzuconymi tożsamościami dyskutuje, a raczej kłóci się zajadle, by prawem kaduka odrzucać je i narzucać własne. Jest więc prorokiem nieoczywistym, a opowieść o nim nie jest hagiografią, nawet jeśli układa ją autorka – bazując wszak na biografii bohatera – w rytm odmierzany iście ewangelicznymi kamieniami milowymi. Rytm zdarzeń tak doskonale znanych chrześcijanom, że sugerującym pozornie opowieść mesjańską, w której znajdziemy i lecącą po niebie kometę – zwiastun niecodziennych zdarzeń, i cudowne uzdrowienia chorych, i mistyczny kontakt z Bogiem, i teologiczną debatę z żydowską starszyzną, i odrzucenie dotychczasowych prawd, a nawet nawiązanie do frazy o oddaniu cesarzowi co cesarskie, a Bogu co boskie. Będzie zatem i zdrada najwierniejszego przyjaciela, i sąd nad mesjaszem, i jego skazanie, a potem uwięzienie, przez wielu uznane za śmierć, po którym – gdy mesjasz zjawi się z powrotem wśród wiernych – pojawi się znowu pytanie o jego tożsamość, czyli o to, czy Jakub to rzeczywiście Jakub, czy może ktoś, kto się pod niego podszywa.
Ale jeśli mowa o ewangelii, to warto spojrzeć na to, kto nam ją opowiada. Narracja Olgi Tokarczuk nie jest jednolita – trochę jak w „Biegunach” ułożona zostaje z różnych, czasem pozornie niezależnych elementów, które jednak ze sobą rozmawiają i ostatecznie dopełniają się wzajemnie. Inaczej jednak niż w tamtej książce, tu mamy do czynienia z opowieścią skupioną mniej lub bardziej, ale jednak wokół jednej postaci. To nie tylko listy, ale i opowieści (przypowieści), wspomnienia, relacje, dokumenty – wszystko, co może być świadectwem epoki i życia Jakuba Franka, a co jednocześnie pokazuje najróżniejsze punkty widzenia, budując ową tożsamość bohatera, tyle że wyobrażoną, ukazaną przez pryzmat oczekiwań wobec niego.
Nad tym wszystkim buduje jednak Olga Tokarczuk postać supernarratorki, „czułej”, bo nieoceniającej obserwatorki zdarzeń, niemożliwej, wyrastającej z mistycyzmu, a przecież zakorzenionej w danej rzeczywistości przesyconej na co dzień atmosferą czerpiącą z realizmu magicznego. To narratorka, która nie mówi do nas, ale pozwala nam obserwować świat swoimi oczami – ten świat staje się więc ostatecznie wizją Jenty, nabiera tożsamości, którą zyskuje dzięki starej kobiecie, zdaniem wielu dawno zmarłej, zdaniem innych uparcie tkwiącej przy życiu, pochowanej, choć nie przysypanej ziemią, potrafiącej uwolnić duszę, by ta stała się możliwie obiektywnym obserwatorem dziejów.
I tak właśnie „Księgi Jakubowe” – tak opowieść o nieco zapomnianym, wymazanym wręcz z powszechnej świadomości historycznym epizodzie polsko-żydowskiego mesjasza – stają się niehagiograficzną ewangelią według Jenty. Ewangelią skupioną na opisaniu tak życia człowieka, poszukującego w sobie mesjańskiej tożsamości, jak i tego świata, w którym było to w ogóle możliwe.
Olga Tokarczuk, Księgi Jakubowe
Wydawnictwo Literackie, Kraków 22 października 2014
ISBN: 9788308049396
______
By creating the gospel of the eighteenth-century messiah, devoid of hagiography, Olga Tokarczuk actually checks what determines our identity – both the identity of an individual, a community, and even a nation. Przemysław Poznański writes about the Books of Jacob.