wywiad

Elżbieta Łapczyńska: Destylat z siebie | Rozmawia Małgorzata Żebrowska

Zdaję sobie sprawę z pewnej niszowości tematyki, którą poruszam. Ale mam zamiłowanie do undergroundu i do niego należę, więc zawsze będę wyszukiwać różne nisze. Fajnie zagłębić się w temacie, który nie jest pierwszy z brzegu. Mam to we krwi – mówi Elżbieta Łapczyńska, autorka „Bestiariusza nowohuckiego”, który znalazł się na długiej liście książek nominowanych do tegorocznej Nagrody Literackiej Nike i w finale Nagrody Literackiej Gdynia. Rozmawia Małgorzata Żebrowska.

*Elżbieta Łapczyńska pisarka, z wykształcenia filozofka, z zawodu copywriterka. „Bestiariusz nowohucki”, czyli surrealistyczna powieść o Nowej Hucie lat 50., jest jej debiutem książkowym, który znalazł się na długiej liście nominowanych do tegorocznej Nagrody Literackiej Nike i w finale Nagrody Literackiej Gdynia oraz Nagrody Literackiej m.st. Warszawy w kategorii proza. Autorka miała przygodę z dramatem, reżyserią, literaturą dziecięcą i komiksem. Jest laureatką Nagrody Krakowa Miasta Literatury UNESCO oraz dwóch programów wspierania debiutantów i debiutantek („Debiuty prozą” w ramach Stacji Literatura, Kurs kreatywnego pisania KLMU), półfinalistką Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej oraz finalistką konkursu dla młodych reżyserów i reżyserek Papaya Young Directors. Meszka w Krakowie. (Fot. Maksymilian Rigamonti)

Małgorzata Żebrowska: Jakie to uczucie znaleźć się w finale najważniejszych nagród literackich w Polsce jako debiutantka?

Elżbieta Łapczyńska: Trochę nierzeczywiste. Te nominacje  na mnie spadły, to kwestia szczęścia i splotu okoliczności. Nie czuję ich ciężaru gatunkowego, choć oczywiście bardzo się z nich cieszę. Gdy patrzyłam na nie z zewnątrz, doceniałam je i wiedziałam jaką mają wartość, ale teraz, gdy mnie dotyczą, nie niosą takiego ładunku.

Wyobrażam sobie, że po takich nominacjach do ważnych nagród jesteś obsypywana propozycjami wydania książek w różnych, istotnych wydawnictwach.

– Tak naprawdę najważniejsze jest dla mnie to, że nominacje pozwalają dowiedzieć się szerszemu gronu odbiorców o mojej książce, są jak tuba. Teraz dostaję trochę więcej miłych wiadomości od czytelników. Takie głosy są dla mnie najważniejszą konsekwencją nominacji do nagród.

Widzę radość w twoich oczach, gdy mówisz o sympatii czytelników. Dzięki nominacjom twoje nazwisko stało się dużo bardziej znane.

– Nie odczuwam tego w ten sposób. Jest grono osób, które interesują się literaturą i ta różowa okładka „Bestiariusza nowohuckiego” gdzieś im mignęła, ale to nie jest przekładalne na wejście w mainstream, do czego zresztą nie aspiruję.

Twój talent do składania pięknych zdań i budowania poetyckich światów jest niezaprzeczalny. Skąd pomysł na to, by napisać książkę o niszowej tematyce i wydać ją w niszowym wydawnictwie?

– Ten temat – Nowa Huta – był dla mnie trochę obsesyjny i nie rozważałam, na ile jest niszowy. W trakcie pisania książki musiałam tłumaczyć innym, czym jest Nowa Huta. Teraz, między innymi dzięki książkom Igora Jarka i Katarzyny Kobylarczyk, Nowa Huta staje się powoli rozpoznawalna, co mnie bardzo cieszy. Jednak zdaję sobie sprawę z pewnej niszowości tematyki, którą poruszam. Jednocześnie wydaje mi się, że tak zwane niszowe tematy lepiej charakteryzują społeczeństwo niż te bardziej popularne. Sama, gdy czytałam o Hiszpanii, sięgnęłam nie tylko po lektury o frankizmie, ale też na przykład po książki erotyczne. Tam są rejestry, które zdradzą więcej o danej kulturze. Poza tym, mam zamiłowanie do undergroundu i do niego należę, więc zawsze będę wyszukiwać różne nisze. Fajnie zagłębić się w temacie, który nie jest pierwszy z brzegu. Mam to we krwi.

A gdyby ktoś zaproponował ci napisanie powieści dla milionów i oferował za to duże pieniądze?

– „Księgi Jakubowe” też dotyczą niszowego tematu, prawda?

To prawda, niszowy temat, który jest na ustach milionów – tu mnie masz. Wracając do niszowej tematyki, twoja powieść, „Bestiariusz nowohucki”, traktuje o ludziach niewidzialnych, o których nikt się wcześniej nie upominał. Oddawanie im głosu jest również częścią obecnej tendencji w polskiej literaturze pięknej, mogę tu wspomnieć „Halnego” Igora Jarka, o którym mówiłaś, ostatnią powieść Liliany Hermetz „Rozrzucone” czy też zbiór wierszy Antoniny Tosiek.

– Dla mnie to jest podstawowe zadanie osób piszących: dawać głos wszelkim odrzuconym. Historia stała dotychczas po stronie piśmiennych, wykształconych. Pisanie obecnie jest dużo bardziej egalitarne. My, którzy pochodzimy z rodzin robotniczych i chłopskich, możemy dopuścić do głosu osoby, o których milczano, które przedstawiano w schematyczny sposób, których nie upodmiotowiano. Zawsze utożsamiałam się z odrzutkami, osobami, które nie mogą nikogo zdominować. Mnie również ciężko zabrać głos w większej grupie. Fakt że jestem osobą nieśmiałą, małomówną, nauczoną tego, że o własne potrzeby nie wolno się upominać, powoduje, że odczuwam potrzebę dopuszczenia takich osób do głosu. Piszę o nas.

Przeczytaj także:

Podziwiam twoją odwagę, tym bardziej teraz, gdy kobiety są w naszym kraju obywatelkami drugiej kategorii. Podczas spotkania na Festiwalu Biura Literackiego powiedziałaś, że Huta jest kobietą. Co to dla ciebie oznacza?

– To trochę chwytliwe hasło, a trochę postulat. Mam też potrzebę podkreślenia, że Huta została zbudowana nie tylko przez mężczyzn. Ta sama praca fizyczna była wykonywana przez kobiety, w takich samych warunkach, bez zważania na okoliczności, w jakich kobiety się znalazły. Gdy jesteś jedyną kobietą w pomieszczeniu pełnym mężczyzn, ich energia jest przytłaczająca. Podobnie musiało być w mieście, w którym proporcja mężczyzn wobec kobiet wynosiła 70 do 30. Wyobrażam sobie, że kobiety się wówczas jednoczyły i tworzyły wspólnoty w duchu siostrzeństwa, co stanowiło umocnienie wobec ich sytuacji.

Czy widzisz analogię w sytuacji tamtych kobiet do dzisiejszej sytuacji społecznej? Czy naszą opcją na obronę może być jednoczenie się i wspieranie się?

– Dla mnie obecnie to najsilniejszy oręż. Zresztą, sam fakt, że mówimy o tym używając nomenklatury wojennej, o czymś świadczy. Może mówmy wobec tego o praktyce, o codziennym wspieraniu się – przekazywaniu numeru telefonu do odpowiednich fundacji osobom chcącym dokonać aborcji czy też jasnych informacji, co możesz zrobić, jeśli zaszłaś w niechcianą ciążę. Taka samopomoc jest naszą siłą. Nie chcę projektować na przeszłość siostrzeństwa, bo mogło być różnie. Stworzyłam w jednym z rozdziałów „Bestiariusza” wspólnotę, która niekoniecznie mogła odpowiadać stanowi faktycznemu. Natomiast faktem jest, że kobiety w tamtych czasach nie miały systemowej pomocy i niechciane ciąże stanowiły ogromny problem.

Fakt że jestem osobą nieśmiałą, małomówną, nauczoną tego, że o własne potrzeby nie wolno się upominać, powoduje, że odczuwam potrzebę dopuszczenia takich osób do głosu.
Piszę o nas.

Jesteś osobą wrażliwą społecznie i zainteresowaną dobrostanem społecznym. Czy pisarka powinna angażować się społecznie?

– Każdy powinien się angażować. Dobrze, że są pisarki i pisarze, którzy to robią, chociażby ze względu na ich zasięgi, wpływ i oddziaływanie społeczne. Nie wiem, czy czuję się osobą, która ma prawo mówić innym, co mają robić, jednak rozumiem odpowiedzialność twórców i twórczyń, i zdaję sobie sprawę z jej wagi. Powtarzam sobie: byle nie szkodzić. Myślę o tym, że muszę być odpowiedzialna za to, czy następna książka nie będzie podbijać mojego uprzywilejowania, jeśli będę się wypowiadać w imieniu osób, które nie mają głosu. Czy nie będę wykorzystywać swojej pozycji, wzmacniać złych schematów. To zaprząta obecnie moją głowę.

Czyli rys społecznikowski jest czymś typowym dla pisarstwa Elżbiety Łapczyńskiej?

– Nie myślałam o sobie w takich kategoriach. Myślę przede wszystkim o bohaterce i bohaterze, a to, że występują w jakichś uwarunkowaniach społecznych, muszę wziąć pod uwagę i oczywiście biorę. 

Gdy widziałyśmy się na Festiwalu Biura Literackiego opowiedziałaś mi historię okładki Twojego „Bestiariusza”. Podzielisz się nią z czytelnikami Zupełnie Innej Opowieści?

– Autorką okładki, genialnej zresztą, jest Marianna Sztyma. Gdy zobaczyłam projekt, wydał mi się doskonały, z wyjątkiem tła, które oryginalnie było czerwone. Ta czerwień mi nie pasowała, bo książka nie jest o komunizmie, a o jakimś soc-surrealizmie. Czerwień musiała być przełamana czymś szalonym, stosownym dla treści. Magenta, bo tak nazywa się odcień różu występujący na okładce „Bestiariusza”, była „kropką nad i” tego projektu i wydała mi się wystarczająco ekscentryczna.

Ta magenta ma jakieś powiązanie z kobiecością?

– Nie patrzyłam na to w ten sposób. Myślę, że możemy uwolnić się od przyporządkowania kolorystycznego w zależności od płci. Będziemy dzięki temu szczęśliwsze i szczęśliwsi.

Każdy powinien się angażować. Dobrze, że są pisarki i pisarze, którzy to robią, chociażby ze względu na ich zasięgi, wpływ i oddziaływanie społeczne. Nie wiem, czy czuję się osobą, która ma prawo mówić innym, co mają robić, jednak rozumiem odpowiedzialność twórców i twórczyń, i zdaję sobie sprawę z jej wagi. Powtarzam sobie: byle nie szkodzić.

Gdy spojrzysz wstecz, w przeszłość, gdy marzyłaś o pisaniu i wydawaniu książek, kto był wówczas osobą, która cię inspirowała?

– Muszę sięgnąć do tego, co mnie zdefiniowało i ukształtowało. Na przykład inspirowała mnie moja siostra, z którą czytałyśmy jako już nie takie znowu dzieciaki „Kubusia Puchatka” i wyszukiwałyśmy tam różne znaczenia, których być może tam nie było, a bardzo chciałyśmy je tam odnaleźć. Te lektury były bardzo emocjonalne i wzruszające. Jako młodsza siostra nastolatek, dziewczynka z czwartej klasy, słuchałam  „darcia mordy”. Naturalny wybór tego, co jest undergroundowe, co nie leży na stole, nie jest mainstreamowe, za to bywa trudne, zaczął się kształtować już wtedy. Taka jestem od dziecka.

Startowałaś w wielu różnych konkursach, uczestniczyłaś w wielu warsztatach, zanim wydano twoją powieść. Przyznasz, że to absorbująca, niezwykle czasochłonna pasja. Zastanawiałaś się kiedyś, po co ci to całe pisanie?

– Kiedy piszesz i szukasz właściwych słów, to jest jak praca koparką, którą kopiesz, by dogrzebać się do największej szczerości wobec siebie. Suniesz jak kret przez ciemne korytarze, grzebiesz łapkami i nagle spostrzegasz, że dotarłaś do destylatu siebie. To co napisałaś jest tak zgodne z tobą, jak tylko to możliwe. Oczywiście, czasami się wkrada fałsz, zwłaszcza na początku pracy nad tekstem. Ale gdy tak grzebiesz i grzebiesz, nagle się okazuje, że właśnie tu, w tym miejscu i w tym momencie czujesz się najlepiej sama ze sobą.

Rozmawiała Małgorzata Żebrowska

%d bloggers like this: