Misja, w którą wyruszy tajny kurier generała Andersa, będzie nie tylko jego ostatnią, ale też z góry obarczoną fatalizmem, skoro los Polski po II wojnie światowej został już przesądzony. Nawet jeśli niektórym wciąż się jeszcze zdawało, że mogą odwrócić bieg historii – o „Kurierze z Tivoli” Wojciecha Dutki pisze Jakub Hinc.

„Kurier z Tivoli” Wojciecha Dutki kończy serię rozpoczętą „Kurierem z Toledo”. O tamtej powieści pisałem, że można czytać ją na trzy sposoby. Jako opowieść na poły awanturniczą, szpiegowską. Można też „Kuriera z Toledo” odczytać jako swego rodzaju memento dla bratobójczej wojny domowej, która niezależnie od tego gdzie i kiedy wybucha, zawsze niesie ze sobą żniwo bólu, cierpienia i śmierci. I wreszcie można na tę powieść spojrzeć jak na uniwersalną historię miłości, jedynej, trudnej, niemożliwej, rozpaczliwej, udręczonej. Historię, w której w typowy dla siebie sposób autor starał się pożenić wątek fabularny z faktami historycznymi, a historię fikcyjnych postaci wpleść w życiorysy prawdziwych osób.
Przypominam ten opis, bo de facto odnosi się do całej serii, która wychodząc poza schemat przygodowej powieści szpiegowskiej, wyrasta jednak wprost z nurtu literatury popularnej. „Kurier z Toledo”, podobnie jak „Kurier z Teheranu”, to zatem ten rodzaj prozy, który nie zawsze znajduje uznanie w oczach krytyki, za to zdaje się być doceniany przez czytelników, na co wskazują wysokie notowania kolejnych książek Dutki.
Nie inaczej jest z „Kurierem z Tivoli”. Akcja powieści znów gna przez czas i przestrzeń, czasami tylko przystając na moment, choćby po to, by główny bohater, hrabia Mokrzycki (teraz już porucznik), mógł spotkać znów generała Andersa, albo znanego filmowca, literata czy jednego lub dwóch poetów. Mokrzycki więc znów będzie naocznym świadkiem, a czasem i uczestnikiem wydarzeń kształtujących dziś naszą pamięć historyczną.
Powieść zaczyna scena batalistyczna pod Monte Cassino w styczniu 1944 r., aby już chwilę później – nie dając zresztą czytelnikowi zbyt wiele czasu na ocenę sytuacji – przenieść się na Węgry, tuż przed wkroczeniem tam wojsk III Rzeszy. Kolejne wydarzenia następują po sobie kaskadowo, każde następne zdaje się przykrywać poprzednie ładunkiem emocji i historycznym znaczeniem zdarzeń.
Przeczytaj także:
Bo tym razem kurier generała Andersa ma z jego posłaniem jak najszybciej dotrzeć do dowódców AK w okupowanej Polsce, by powstrzymać ich przed wywołaniem powstania w Warszawie. Ale dostał też inną misję. Ma przygotować podziemie w kraju do zbrojnej walki z władzami komunistycznymi spod znaku PKWN. Wyposażony przez poprzedniczkę CIA w spory zapas twardej waluty Mokrzycki angażuje się więc w zbrojny opór przeciwko komunistom z PPR, milicji obywatelskiej, Urzędowi Bezpieczeństwa Publicznego i, znanemu już z pierwszego tomu serii, generałowi Świerczewskiemu „Walterowi”.
To tempo akcji – choć nie pozwala się podczas lektury nudzić – sprawia jednak, że autor zdejmuje z czytelnika konieczność interpretacji zachowań bohatera, swoją ocenę przedstawiając jako obowiązującą. Podobnie było zresztą w innej powieści tego autora – „Czerni i purpurze”. O ile jednak tam takie uproszczenie mogło być uzasadnione, wszak akcja powieści rozgrywa się w realiach niemieckiego obozu koncentracyjnego i zagłady Auschwitz-Birkenau, a Wojciech Dutka opowiada o miłości niemożliwej między esesmanem a więzioną przez nazistów słowacką Żydówką, o tyle w serii z „Kurierem” w tytule wolałbym, by autor bardziej zaufał czytelnikom i pozwolił im na wyciąganie własnych wniosków. Zwłaszcza, że opisywane czasy wiązały się podejmowaniem trudnych wyborów i rozwiązywaniem istotnych dylematów moralnych, które literacko tworzą przestrzeń do uruchomienia wyobraźni, do oddania głosu postaciom, do wsłuchania się w ich narracje.
Trochę nie starcza na to miejsca, tym bardziej że dodatkowo „Kurier z Tivoli” – wzorem tomów wcześniejszych – znów jest naszpikowany postaciami historycznymi, tym razem schyłkowego okresu II wojny światowej, Powstania Warszawskiego i partyzantki antykomunistycznej.
Czasem zasada wyrażającą się w zwrocie „less is more”, przypisywanym niemieckiemu architektowi Ludwigowi Miesowi van der Rohe, który zwrot ten zapożyczył z kolei od angielskiego poety Roberta Browninga, mogłaby znaleźć tu zastosowanie, z pożytkiem dla konstrukcji powieści. Mniej nazwisk znanych z historii nie oznaczałaby wszak, że opowieść będzie mniej porywająca, mniej intrygująca, mniej inspirująca, czy choćby mniej prawdopodobna.
Przeczytaj także:
To prawda – akcja u tego autora zawsze płynie wartko, a prawdziwe postaci, choć liczne, nie wpływają negatywnie na tempo opowieści. Jednak ich nagromadzenie, podobnie jak natłok faktów, powoduje, że autor chwilami ma czas tylko na to, by ledwie prześlizgnąć się nad opisywanymi zdarzeniami, bez poświęcania im należytej uwagi. A szkoda, bo o ileż ciekawsza byłaby lektura tych książek, gdyby autor zamiast tak pędzić z narracją, pozwolił swojemu bohaterowi na spojrzenie wstecz, na rozterki moralne, na dłuższą niż jednozdaniowa refleksję nad tym, w jakim miejscu, czasie się znajduje i jak to wpływa na jego wybory.
Jako się rzekło, Wojciech Dutka udowodnił już nie raz, że umie konstruować opowieści o dynamicznej akcji i zgrabnej fabule, ale trylogia pokazuje, że nawet tak doświadczony autor bywa uzależniony od swoich przyzwyczajeń. I chociaż w pierwszym tomie czynił udane próby rozbudowania postaci, stawiając choćby na rozbudzenie uczucia głównego bohatera do Theo, to już w następnych odsłonach widzimy raczej chłodną, behawioralną relację z podejmowanych przez bohatera działań. Radość z samodzielnego dochodzenia do prawdy odbiera też jednoznaczna kwantyfikacja zachowań bohaterów, bezapelacyjnie wyrażana przez autora, nie pozostawiająca przestrzeni na zniuansowanie ocen, balans między czernią a bielą. Zwłaszcza gdy mamy do czynienia, jak w „Kurierze z Tivoli”, z tak niejednoznacznie ocenianymi przez historyków, budzącymi skrajne emocje „Żołnierzami Wyklętymi”.
A szkoda, bo seria z „Kurierem” w tytule miałaby szansę stać się godną polecenia lekturą uzupełniającą naszą wiedzę o mniej znanych kartach historii. Bo przecież Wojciech Dutka umie snuć opowieść, w której, niczym w puzzlach, poszczególne wydarzenia rozgrywające się na świecie i w Polsce, wpadają zawsze na swoje miejsce. Umie opowiadać historie, na tle których wydarzenia z naszego kraju znajdują swój międzynarodowy kontekst.
„Kurierem z Tivoli” Wojciech Dutka zamyka pewien rozdział w swojej twórczości, bo kończy się definitywnie, jak zapewnia autor, jego przygoda z Antonim Mokrzyckim – porucznikiem, hrabią, oficerem Dwójki i kurierem generała Andersa. W pamięci czytelników – jak sądzę – pozostanie przekaz, że miłość niejedno ma imię, a od gorącego uczucia niedaleko jest do lodowatej chęci zemsty. Że nie wolno szafować ludzkim życiem dla górnolotnej, nawet najszlachetniejszej wydawałoby się idei, a wiara w mitologię narodową zawsze tworzy tylko miraż potęgi. Pozostanie też przekonujący obraz gorącego Toledo, przenikliwego chłodu wczesnowiosennego Katynia, czy morza ruin, w które zamieniła się popowstańcza Warszawa. A ja – po trzech „Kurierach” – nie uwolnię się też chyba od sugestywnego obrazu generała Karola Świerczewskiego z wręcz przylepioną do dłoni butelką wódki.
Wojciech Dutka, Kurier z Tivoli
Wydawnictwo Lira, Warszawa, 3 marca 2021
Summary
The mission, which the secret courier of General Anders will undertake, will not only be his last, but also burdened with fatalism in advance, since the fate of Poland after World War II has already been sealed. Even if some still thought that they could reverse the course of history – Jakub Hinc writes about Wojciech Dutka’s „Kurier z Tivoli” (Courier from Tivoli).