wywiad

Marcin Faliński, Marek Kozubal: Zaglądamy za kulisy, łamiemy schematy | Rozmawia Przemysław Poznański

Nakręca nas to, że możemy odkrywać nieznane karty z historii Polski. Nawet jeśli oznacza to, że naszą  historię trzeba napisać na nowo. Bo rzeczywistość była bardziej skomplikowana, niż się dziś to pokazuje. Mniej czarno-biała, a bardziej szara, nawet ciemna. Dlatego staramy się łamać pewne schematy, na tym nam najbardziej zależy – mówią Marcin Faliński* i Marek Kozubal**, autorzy powieści szpiegowsko-historycznej „Operacja Singe”, kontynuacji „Operacji Rafael”. Rozmawia Przemysław Poznański.

Marek Kozubal i Marcin Faliński, fot. zupelnieinnaopowiesc.com

Przemysław Poznański: „Operacja Singe” to bezpośrednia kontynuacja „Operacji Rafael”, waszej pierwszej powieści szpiegowsko-historycznej. Wyciągacie choćby z tamtej tej powieści wątek „M listy” – zdobytej przez waszego bohatera, majora Łodynę, listy byłych współpracowników komunistycznych służb, zajmujących teraz intratne stanowiska w koncernach energetycznych na Bliskim Wschodzie. 

Marcin Faliński: Temat surowców energetycznych i Bliskiego Wschodu jest niezmiennie istotny w naszych czasach, dlatego umieściliśmy go w „Operacji Rafael” i dlatego go kontynuujemy i rozbudowujemy w „Operacji Singe”. Podobnie jak inne wątki, związane choćby z dziełami sztuki i nielegalnym handlem nimi.

No właśnie. To znak rozpoznawczy waszych dwóch już książek – są one powieściami szpiegowskimi, z mocnym wątkiem dotyczącym odzyskiwania straconych podczas wojny przez Polskę dzieł sztuki.

Marek Kozubal: Tak, tym co spina te dwie części, stanowiące zresztą całość, jest właśnie kwestia poszukiwania utraconych w czasie wojny dzieł sztuki. Ale też przewrotnie pokazujemy też w „Operacji Singe” pewien proceder przemytu dział sztuki, które znajdowały się w polskich muzeach także w latach 60. I zadajemy fundamentalne pytanie: czy w takich działaniach brały udział także służby specjalne PRL? My stawiamy tezę, że dochodziło do pewnego rodzaju nadużyć, przestępstw.

MF: Oczywiście nie chodzi tylko o służby PRL, ale także radzieckie KGB. Wspominamy też o  zaangażowaniu izraelskiego Mosadu. To jeden z wątków, który w „Operacji Singe” jest całkiem nowy.

MK: Staramy się pokazać mechanizm wykorzystywania dzieł sztuki do tworzenia funduszu operacyjnego służb specjalnych. To wątek spinający pozostałe elementy powieści, także te dotyczące historii Polski, bo przecież powieść zaczyna się tak naprawdę w 1939 roku, w momencie, gdy cenne dokumenty, pieczęcie, ale także zabytki, są ewakuowane z Polski na Zachód.

MF: No właśnie, tym razem piszemy nie tylko o zabytkach kultury. Wśród poszukiwanych przedmiotów są materiały, które mogłyby posłużyć do sporządzenia dokumentów. To zresztą ważna  klamra, która otwiera i zamyka powieść.

Wśród ratowanych we wrześniu 1939 roku dzieł sztuki są szkice Albrechta Dürera.

MK: To właśnie związane jest z historią II Rzeczpospolitej. Może mało osób wie, że w muzeum we Lwowie znajdowała się przed wojną jedna z najciekawszych kolekcji rycin Dürera, podarowanych przez rodzinę Lubomirskich. Koleje losu tej kolekcji nie do końca są jasne – nie wiemy jak trafiły do Lubomirskich, ale co ważniejsze, nie wiemy, co stało się z nimi potem, podczas wojennej zawieruchy. Owszem, część z tych rycin powróciła do właścicieli, ale nie wszystkie. My pokazujemy pewien trop dotyczący jednej z rycin z tej kolekcji.

MF: Ale poza szkicami Dürera wspominamy też o innych obrazach, które są w Stanach Zjednoczonych, albo w niewyjaśniony sposób pojawiły się w Ameryce Południowej. Bohaterowie „Operacji Singe” podążają ich śladem.

I nie są to tylko bohaterowie współcześni. Umieszczacie bowiem fabułę w trzech warstwach czasowych – jest wspomniany okres wojenny, są lata 60. i jest współczesność. To pokazuje jak zagmatwane są losy polskich dziel sztuki, jak przez dziesięciolecia wędrowały one z rąk do rak. Aż czasem trudno uwierzyć, że cokolwiek udaje się odnaleźć.

MK: Tak, to w wielu przypadkach jest kwestią przypadku. Niemalże do dzisiaj dziale sztuki zaginione w czasie wojny wypływają na rynku antykwarycznym, lub są też odnajdywane przez Ministerstwo Sprawa Zagranicznych i Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. My staraliśmy się pokazać tę drugą stronę, zupełnie niewidoczną, kulisy czyli działania, które finalnie kończą się konferencją prasową, zorganizowaną np. w Muzeum Narodowym, z udziałem wicepremiera, w trakcie której jest prezentowany odzyskany obraz. Bardzo często zapominamy o tym cieniu, o tym w jaki sposób udało się go odnaleźć, a po drugie po wielu „targach” odzyskano i wrócił on do Polski. W wielu przypadkach ten proces trwa wiele lat, wymaga olbrzymiego zaangażowania naszych tropicieli dzieł sztuki.

A to właśnie dzięki bohaterom, takim choćby jak mjr Marcin Łodyna, oficer Agencji Wywiadu, którego znamy z „Operacji Rafael”. W „Operacji Singe” wraca też jednak, co bardzo mnie ucieszyło, Mieczysław Kleiner, bohater wątku historycznego. I do tego zdecydowanie większą rolę dajecie podpułkownik Magdalenie Sierpeckiej.

MF: Postać Kleinera bardzo przypadła czytelnikom do gustu. To jest bohater trochę z kilku epok, kilku narodowości, kilku miejsc na świecie, który podróżuje w przestrzeni i czasie. Może dlatego jest taką barwną postacią. A postać Magdy Sierpeckiej to ukłon w stronę kobiecego grona czytelniczek.

MK: Po „Operacji Rafael” mieliśmy z kilku stron uwagi, że jest to książka typowo męska, dla twardych facetów. Chcieliśmy się od tego trochę odbić. Dlatego zbudowaliśmy mocną postać kobiecą, która jest tak naprawdę szefową Marcina Łodyny. Nie tylko razem z nim uczestniczy w operacjach specjalnych, ale to ona je planuje. Poza tym zostaje uwikłana w pewną gę operacyjną rosyjskiego wywiadu.

Powieść zaczyna się właśnie od wyprawy Marcina Łodyny i Magdy Sierpeckiej do Wenezueli, na Wyspę Margarita. Badają tam zarówno rosyjskie wpływy militarne w regionie, ale przy okazji sprawdzają trop dotyczący zaginionych dokumentów i dzieł sztuki. Wspomnieliście już o kierunku południowoamerykańskim jako tym, gdzie mogą wypłynąć polskie skarby kultury. Na ile jednak jest to istotny kierunek?

MK: Zaraz po wojnie do różnych krajów Ameryki Południowej wyjeżdżali polscy dysydenci. Mam na myśli choćby byłych żołnierzy Armii Krajowej, żołnierzy Armii Andersa, ale też arystokratów. W tamtych latach w tym tyglu mieszały się różne historie. Arystokraci wywozili z sobą to co mogli z sobą zabrać, w wielu przypadkach właśnie dzieła sztuki. I dlatego ten kontynent jest dobrym miejscem do poszukiwania utraconych w czasie wojny artefaktów. Przypomnę, że niektóre dzieła z kolekcji Potockich z Łańcuta trafiły właśnie do Ameryki Południowej i niedawno zostały odnalezione w Peru przez Macieja Radziwiłła i Michała Sobańskiego. A inne dzieła odnajdywano też w Wenezueli, Brazylii czy Argentynie.

Ale oczywiście miejsc, w których nasi bohaterowie poszukują zaginionych dokumentów i zabytków jest znacznie więcej. To także np. Rumunia, miejsce o niesamowitym znaczeniu strategicznym dla bezpieczeństwa Europy Środkowo-Wschodniej. To Ukraina, gdzie z kolei ścierają się wpływ rosyjskie i szeroko pojętego Zachodu.

MF: To wątek austriacki, bo przecież Wiedeń to mekka kolekcjonerów, handlarzy dzieł sztuki.

MK: I stolica szpiegów.

MF: Tak, był też swego czasu stolicą szpiegów. Pojawia się u nas też Czechosłowacja. Po raz kolejny – po opisanym w „Operacji Rafael” Bliskim Wschodzie, odkrywamy miejsca często nieznane z punktu widzenia poszukiwań zrabowanych Polsce dzieł sztuki. A co się tyczy Wenezueli, to ten wątek oparliśmy na prawdziwej historii jednego z żołnierzy generała Andersa, który właśnie tam trafił.

No właśnie – bo choć napisaliście powieść, to silnie zakorzenioną w faktach – zarówno w sferze operacji wywiadowczych jak i działań dotyczących restytucji dzieł sztuki.

MF: Faktem jest to, że Wenezuela stała się miejscem starcia wywiadów różnych krajów. Mocno ścierają się tam wpływy rosyjskie i amerykańskie. Faktem jest opisywana przez nas akcja specjalna prowadzona przez polski i amerykański wywiad. Ale zdarzało się i tak, że życie spojlerowało to, co napisaliśmy i okazywało się, że – także w przypadku najnowszej książki – że to co piszemy, jest nie tylko prawdopodobne, ale prawie tożsame z tym, o czym donoszą media. Właśnie przeczytałem, że u wybrzeży brytyjskich odkryto niezidentyfikowane, prawdopodobnie rosyjskie autonomiczne obiekty pływające. My opisujemy podobne zdarzenie w cieśninach duńskich.

Bardzo ważnym wątkiem waszej książki jest działalność agentury rosyjskiej na najwyższych szczeblach Agencji Wywiadu, z czego wynika bardzo wiele nieprzyjemnych perturbacji dla waszych bohaterów. Czy to także ma umocowanie w faktach?

MF: To jest wątek rzeczywisty o tyle, o ile historia wywiadów pokazuje, że zawsze istniał problem obcych agentów w strukturach służb. Niezależnie od tego jaka to służba i w jakiej działała epoce. Oczywiście każda służba inaczej sobie z tym radzi. A im sobie lepiej sobie poradzi, tym jest mocniejsza. Mogę powiedzieć tylko tyle: są w  Polsce osoby, które odnajdą się w opisywanych przez nas wydarzeniach.

MK: Takie postępowanie obcych służb jest naturalne dla działań wywiadów, które ja odczytuję jako pewnego rodzaju teatr, tworzenie pewnej scenografii, pewnej narracji językowej, tylko po to, żeby zaciemnić przeciwnikowi obraz. Elementem funkcjonowania służb specjalnych jest przecież dezinformacja, manipulacja. My o tym też piszemy.

„Operacja Singe” – jak mówiliśmy – stanowi bezpośrednia kontynuację „Operacji Rafael”. A co z częścią trzecią? Powstanie?

MK: Specjalnie staraliśmy się nie dopinać niektórych wątków, żeby zostawić czytelnikowi pewien niedosyt. Chcielibyśmy bowiem stworzyć co najmniej trylogię. Bo czemu nie? Skoro okazuje się, że czytelnicy lubią to, co piszemy.

MF: Fakt, że powinien powstać trzeci tom, był dla nas chyba nawet bardziej oczywisty, niż pisanie tomu drugiego. Mamy tu bowiem tyle wątków, które domagają się dopowiedzenia, zamknięcia, że aż się prosi, żeby historia miała swój ciąg dalszy. Tym bardziej, że weszliśmy w lata 60., bardzo ciekawe, a przy okazji niektórym czytelnikom znane z autopsji. Pokażemy wiec coś, co działo się za ich życia, a o czym mogli nie mieć pojęcia.

Macie pomysł na fabułę?

MF: To już jest w zasadzie ustalone. Pomysłów nam nie brakuje i nie zabraknie, bo z ciekawymi, nieznanymi dotąd historiami zwraca się do nas także wielu czytelników. Rozmawialiśmy z nimi chociażby na premierze „Operacji Rafael” w Londynie. To dzięki takim kontaktom udało nam się dotrzeć do historyka, który przekazał nam odtajnione dokumenty CIA. To nas chyba jeszcze bardziej nakręca, że możemy odkrywać nieznane karty z historii Polski. Nawet jeśli oznacza to, że naszą  historię trzeba napisać na nowo. Wielokrotnie bowiem dochodziliśmy z Markiem do wniosku, że fakty przeczą temu, co mówi obecna narracja historyczna.

MK: Tak, musimy odkrywać na nowo historię Polski, polskiego narodu. Rzeczywistość była bardziej skomplikowana, niż się dziś to pokazuje. Mniej czarno-biała, a bardziej szara, nawet ciemna.  Dlatego staramy się łamać pewne schematy myślenia – na tym nam najbardziej zależy. Dlatego trzecia część będzie się działa m.in. w Afryce, z którą wiąże się wątek z polskiej przeszłości, o którym w ogóle zapomnieli historycy. A tam pod koniec wojny powstawały kolonie Polaków. To byli  cywile, uchodźcy, którzy wyszli z armią Andersa z ZSRR. Obozy, w których mieszkali, funkcjonowały według bardzo ciekawych zasad.

MF: Więcej nie powiemy, bo wiele wysiłku nas kosztowało znalezienie naprawdę ciekawych informacji na ten temat. One, podobnie jak niektóre fakty opisane w „Operacji Rafael” i w „Operacji Singe”, mogą być niepopularne dla niektórych osób, ale na to nic nie poradzimy. Takie są fakty.

Tymczasem – o czym wspominacie od pewnego czasu – na podstawie pierwszego tomu, „Operacji Rafael”, ma szanse powstać film. Na jakim etapie jest ten projekt?

MF: Do tego czy nasze pomysły się ziszczą, droga jeszcze daleka, ale ostatnio tempa nabrały pewne działania, które przybliżają nas do ekranizacji. Są zainteresowane osoby, nawet na poziomie producenckim, ekipy produkcyjnej. Są wstępne przymiarki do miejsc, jest też bardzo ciekawy pomysł na potencjalnego scenarzystę.

MK: Myślę, że jest szansa na to, żeby nasze książki zostały sfilmowane. To kwestia spięcia elementów potrzebnych do takiej produkcji – w tym finansowych, bo pamiętajmy, że akcja rozgrywa się nie tylko w Polsce, ale w wielu innych krajach – od Iraku, Iranu, Kuwejtu, po Europę Zachodnią. Jesteśmy jednak dobrej myśli i może za jakiś czas zaskoczymy dobrą informacją.

MF : „Operację Rafael”, o czym wielu recenzentów i wspominało, udało ma się napisać obrazami. Mówią o tym zresztą też ludzie z branży filmowej. W „Operacji Singe” jest podobnie. Dla mnie osobiście jednym z ulubionych elementów najnowszej książki są trzy rozdziały, rozgrywające się w pociągu – to nasz ukłon w stronę filmu „Pociąg” Jerzego Kawalerowicza.

Rozmawiał Przemysław Poznański

*Marcin Faliński – absolwent Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego, dziennikarz „Życia Warszawy”, a od 1993 roku funkcjonariusz Urzędu Ochrony Państwa. Od 1996 roku oficer Zarządu Wywiadu. W roku 1997 ukończył kurs oficerski w Ośrodku Kształcenia Kadr Wywiadowczych. Od 2002 roku oficer Agencji Wywiadu. Uczestnik wielu operacji wywiadowczych za granicą. W 2017 roku, w stopniu podpułkownika, odszedł na emeryturę.

**Marek Kozubal – z wykształcenia politolog, absolwent Uniwersytetu Warszawskiego, z zawodu dziennikarz. Pracował m.in. w „Głosie Nauczycielskim”, „Życiu Warszawy”, „Gazecie Wyborczej”. Od kilkunastu lat publicysta „Rzeczpospolitej”. Przez kilka lat zajmował się tematyką kryminalną m.in. przestępczością zorganizowaną. Pasjonuje się historią i wojskowością, a przede wszystkim poszukiwaniem zaginionych dzieł sztuki.

%d bloggers like this: