Andrzej Sapkowski jest dowcipny i kocha ironię. Zna większość baśni, legend i tropów kultury europejskiej do tego stopnia, że umie z nich układać wielopiętrowe mozaiki. Zaplata akcję, tworzy sploty subtelne, nieoczywiste, olśniewające jak prymus na kursie makramy. Bawi się czasem, strzela historiami wykrawając je z różnych etapów życia bohaterów, i nigdy jakoś się nie pomyli. Świat, który stworzył, na tyle przypomina nasz, że umiemy się z nim zidentyfikować, a na tyle jest przebrany w magiczne szatki, że chcemy się nim bawić. A przede wszystkim Sapkowski wymyślił bohatera, który skradł serca milionom ludzi.
Jeśli jest tu ktoś, kto nie zna Wiedźmina, to będą jakieś spojlery.

Andrzej Sapkowski stworzył postać, która wdarła się szturmem do światowej kultury, pewnie również dlatego, że uosabia nie tylko autora, ale i większość czytelników. Czytelniczek także, bo przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie identyfikowałby się z Yennefer. Wiedźmin, z którego nie pytając, zrobiono pozbawionego emocji zawodowego zabójcę potworów, jednak jakieś emocje zachował, przez co czasem zbyt dobrze rozumie potwory, które ma unicestwiać. Niesie swój los, bo innego nie ma. Stara się wykonywać swoją pracę jak najlepiej i jednocześnie jej nie cierpi. Goni za czymś, co trudno nawet nazwać, ale doraźnie skupia się na zarobieniu paru groszy. A poza tym wszystko to umie wykpić.
A teraz przejdźmy do serialu. Ze wszystkich, wymienionych powyżej zalet sagi i opowiadań o wiedźminie, twórcy produkcji Netflixa, ze scenarzystką Lauren Schmidt Hissrich na czele, załapali się na dwie. Umieją zaplatać akcję i bawią się czasem. To więc się nadal ogląda, bo okruchy ze stołu Sapkowskiego to czasem więcej niż u kogo innego pełnowartościowe danie, ale tak – to są jedynie okruchy. Wiedźmin serialowy – blondwłosy mruk z pupką w brodzie i godną podziwu klatą, jest raczej opryskliwy i nieprzewidywalny niż mroczny i z ironią traktujący swoje cierpienia. Wszystkie subtelne rozterki moralne literackiego wiedźmina w serialu wyjechały na urlop, zostawiając na ekranie tylko jedną: bić czy nie bić.
Choćby pierwszy odcinek, ten, w którym Wiedźmin w Blaviken ma zdecydować: zabić czarodzieja Stregobora czy rozbójniczkę Renfri, a może jednak nikogo. W opowiadaniu to klasyczny przykład wyboru mniejszego zła, nadal moralnie wątpliwego. I pytanie: czy lepiej zabić pięciu, żeby – być może – ocalić pięćdziesięciu. I czy możemy karać tych, którzy czynią zło, bo przez całe życie im zło czyniono, mam tu na myśli Renfri. I – wisienka na torcie – dodatkowo dostajamy tu nawiązanie do baśni o Królewnie Śnieżce. Tymczasem na ekranie widzimy faceta, który przez większość odcinka daje się kobiecie drażnić, by na konieć wybuchnąć niezrozumiałym gniewem i wyrżnąć nie tylko irytującą laskę, ale i jej ludzi. Dlaczego? Coż, twórcy skupili się na naprawdę malowniczym pojedynku, przystojnym wiedźminie oraz wdziękach irytującej laski. I tyle faktycznie zostało. Zabił bo zabił, widać musiał, wie lepiej, bo na pewno dużo myśli, skoro mało mówi.
W serialu odniesienia do opowieści kultury europejskiej, do tych wszystkich strzyg, śpiących królewien, szewczyków Dratewek, pięknych i bestii, Tolkienów, Grimmów, Andersenów i Perraultów, zostały pracowicie powycinane, ledwie co zostały z tego elfy, pewnie dlatego, że tak dobrze sprzedały się w ekranizacji Władcy pierścieni. Elfy zresztą, które u Sapkowskiego reprezentowały wszelkie mniejszości skazane na wyginięcie, ale starające się żyć i umrzeć z godnością, tu są po prostu tajemniczymi i kierującymi się dziwacznymi motywacjami ludzikami ze spiczastymi uszami.
Albo Yennefer – w książce osoba zagubiona, tłumiąca emocje, niezrozumiana i często okrutna, symbolizowała te wszystkie cele, za którymi wbrew sobie podążamy, na własną w końcu zgubę. W serialu Yennefer to po prostu garbuska, która chciała być piękna, więc dopięła swego, płacąc za to organami rozrodczymi, a przy okazji ma skądś tam dużą czarodziejską moc.
Albo Jaskier. W książkach to koleś, który chwilami uosabia kulturę masową, chwilami ambitnych powieściopisarzy, innym razem kronikarzy przekłamujących opisywane wydarzenia, przy tym pełen wdzięku sybaryta i miłośnik uciech świata, który dałby się posiekać dla dobrego tematu literackiego. W serialu Jaskier jest kimś między prowincjonalnym Casanovą a osłem ze Shreka, na szczęście do tego fajnie śpiewa. Dodajmy, że jest jedyną postacią, która niesie jakiekolwiek elementy komiczne, cała reszta stała się nagle śmiertelnie poważna, bo to wiadomo, czary, potwory, wiedźmin i kultowy w zamierzeniu serial, więc sprawa poważna i nie ma z czego chichotać.
To się nawet da oglądać, daje wizualną przyjemność, są świetne zdjęcia, ładne kostiumy, mgliste lasy i ciasne grody, świetne pojedynki i ciekawe twarze, można się nawet przyzwyczaić do tego, że Ciri ciągle biega, a Wiedźmin uparcie chwali się muskulaturą (już mówiłam o wizualnej przyjemności). I jeśli chodzi o odstępstwa od prozy Sapkowskiego, nie mam twórcom Netflixowego Wiedżmina za zle pomieszania wątków, zawijasów chronologicznych, podkręcania postaci czy wymyślania ich od zera. Takie są prawa ekranizacji. Natomiast mam im za złe, że zrezygnowali z całego bogactwa świata, jaki stworzył Sapkowski i sprowadzili go do układanki z okruchów.
I mam poczucie wielkiej, zmarnowanej szansy.
Wiedźmin (The Witcher)
Twórca Lauren Schmidt Hissrich
Na podstawie prozy Andrzeja Sapkowskiego
Netflix 2019
Zgadzam się z tą recenzją w 100% i z przykrością muszę stwierdzić że mimo żałosnych efektów specjalnych i ,,drewnianej” gry aktorskiej małej Ciri polski serial z Żebrowskim w roli głównej podobał mi się o wiele bardziej. A muzyka z polskiego serialu… można powiedzieć tylko jedno: Mistrzostwo
No nareszcie! Na taką opinie czekałam. Powtarzam od początku gdzie w tym serialu podział się humor do cholery?! I Pani to też widzi czego nie c dostrzegli mam wrażenie inni krytycy. I absolutnie w punkt – pozbawienie serialu warstwy odsyłającej i nawiązującej do świata baśni i legend. To było odarcie z prawdziwej magii na rzecz kilku filmowych sztuczek. Żal. Ale recenzja doskonała