W swojej warstwie narracyjnej „Mars Room” Rachel Kushner jest opowieścią o skazanej na dożywocie kobiecie osadzonej w stanowym więzieniu w USA. Jednak pod tą w gruncie rzeczy tragiczna historią jednostki skrywa się uniwersalne w swojej wymowie oskarżenie zdehumanizowanego sytemu penitencjarnego jako takiego i wszystkich jego elementów tworzących razem złudzenie sprawiedliwości.

Romy Leslie Hall, więźniarkę skazaną na podwójne dożywocie, poznajemy o drugiej nad ranem, gdy rozpoczyna swoją ostatnią podróż z aresztu tymczasowego do więzienia stanowego w Stanville. Nie jest niewinna, ale jednocześnie jest też ofiarą. Jej historia zaczyna się w miejscu, z którego biegnie w tył, w retrospekcję, ukazując nam jej życie sprzed aresztowania, i w przód, przedstawiając to, które właśnie się zaczyna, nacechowane z jednej strony brutalnością, a z drugiej więzienną monotonią. Gdzie jedyne zmiany dotyczą tego, na którym aktualnie bloku się znajdujesz: ogólnym czy izolacyjnym. Od tego miejsca przyszłość Romy będzie biegła w tym samym rytmie naznaczonym rutyną i porażającą pustką. Romy jest główną postacią powieści Kushner i to z jej perspektywy poznajemy więzienny świat.
Zanim jednak Romy została więźniarką numer W314159, wiodła przeciętne życie, wolne od wzlotów i zbyt niskich upadków. Właściwie było to zwykłe życie, jakie prowadzą ludzie niemający szczególnych aspiracji, pogodzeni z losem, rozumiejący swoje miejsce w łańcuchu pokarmowym świata. Świata, który nic im nie oferuje, ale też niczego od nich nie żąda. Moglibyśmy nawet pokusić się o stwierdzenie, że wiodła życie nudne, gdyby nie to, że jej praca nie była typowym zajęciem amerykańskich kobiet, które ukończyły liceum. Większość jej koleżanek szkolnych zapewne po ukończeniu nauki została pracownicami biurowymi, sprzedawczyniami, do niektórych może też los się bardziej uśmiechnął i poszły na studia, inne wyszły za mąż i zostały matkami. Romy jednak postanowiła nie imać się zajęć typowych, lecz zatrudniła się w nocnym klubie o nazwie oferującej nieziemskie przyjemności. W tytułowym „Mars Room”. Tak naprawdę był to tani zamtuz, do którego spragnieni seksualnej podniety faceci mogli wpaść, by sobie przez szybę pooglądać peep show lub zamówić taniec indywidualny, w czasie którego znudzone dziewczyny z przyklejonym do twarzy zmęczonym, zawodowym uśmiechem ocierały się o tkaninę napęczniałych spodni. W takim miejscu nie jest trudno zarobić kilka dolarów, ale też zarobki nie są nadzwyczajne. Niestety łatwo też znaleźć adoratora, któremu wyobrażenia potrafią się pomylić z rzeczywistością.
A jednak zajęcie nie definiuje człowieka. Poznajemy zatem taką Romy, za którą ta chciała być postrzegana, uczciwie zarabiającą kobietę, matkę. Bo Romy miała synka, który w chwili jej aresztowania miał siedem lat. Zrządzeniem losu i zgodnie z obowiązującą w takich przypadkach procedurą chłopiec trafił w ręce opieki społecznej. I właśnie ten wątek będzie miał dla historii opowiedzianej na kartach książki istotne znaczenie, stanie się podskórnym leitmotivem wszelkich działań podejmowanych przez główną bohaterkę. I chociaż z początku sobie tego nie uświadamiamy, to w kulminacyjny momencie opowieści dostrzeżemy wszystkie „okruszki” jakie na kartach książki podrzucała nam autorka.
Jednak nie tylko Rommy Hall, jej pamięć i jej teraźniejszość przeplatające się w tej opowieści będą prowadziły nas przez zawiłości, eufemistycznie rzecz nazywając, systemu wymiaru sprawiedliwości w USA. Pojawią się tu inne kobiety-więźniarki, których losy poznamy podążając za Romy Hall. Analfabetki, które nie mają nawet możliwości odczytania listów z domu, morderczynie oczekujące w celach śmierci, więźniarki skazane na dożywocie tylko dlatego, że kwalifikują się do odsiadki zgodnie z ustawą „Three strikes law”. Dowiemy się przy okazji, że ten drakoński akt podpisał demokratyczny (!) prezydent Bill Clinton, a zgodnie z treścią tej ustawy sądy w USA skazują na dożywocie kogoś, kto po raz trzeci popełnił ten sam czyn, nawet jeśli jest to drobne przestępstwo. Ukazane na kartach książki kobiety, to wprawdzie nie zawsze postaci sympatyczne, bo trudno polubić dzieciobójczynie, wielokrotne zabójczynie, ale przynajmniej niektóre z nich na swój sposób okażą się być sympatyczne i je polubimy. Choć nie jestem pewien, czy nawet z nimi chcielibyśmy nawiązywać bliskie przyjaźnie, budować swoją przyszłość, tworzyć trwałe relacje. Jednak to one, ich przykład, wprowadzą nas w obszar subkultury więziennej. Będziemy mogli podejrzeć życie, które toczy się w izolacji, za drutami. Aby bez ich przykładu, śledząc wyłącznie losy Romy Hall, poznać wszelkie niuanse życia więziennego, musielibyśmy zapewne spędzić w zakładzie penitencjarnym przynajmniej jeden z jej wyroków dożywocia, które odbywa w Stanville.
W warstwie pozafabularnej jest ta książka protestem przeciwko stosowaniu takich rozwiązań jak właśnie obowiązująca od 1994 r. ustawa „Three strikes law”. Jest też apelem o rozwagę zarówno jeśli chodzi o karę ostatecznego pozbawienia życia, jak i o długoterminową odsiadkę. Zawiera przesłanie, zresztą też artykułowane przez papieża Franciszka, że kara dożywotniego więzienia jest de facto karą śmierci, tyle że o nieokreślonej dacie wykonania wyroku, zatem ani dożywocie, ani wieloletnie więzienie, często trwające aż do starości skazanego, ani kara śmierci, właściwie się nie różnią i nie są nastawione na resocjalizację. Podnosi też, że ponowna implementacja do społeczeństwa człowieka zdeprawowanego lub zdemoralizowanego, w warunkach więziennych, co obrazują przedstawione w książce przykłady, wcale nie przynosi rezultatów, bo i ich przynieść nie może w przeludnionych zakładach karnych, gdzie jako pierwszą realizują uwięzieni potrzebę przeżycia. Ukazuje też patologię systemu penitencjarnego, który poprzez pracę skazanych staje się systemem niemal niewolniczej pracy przynoszącej wyłącznie realny zysk właścicielowi więzienia. Nie chodzi jednak ani o to, by ktoś, kto popełnia przestępstwo nie był karany, ale o to by istniała szansa na resocjalizację i by była ona realna. I to jest druga myśl, która z lektury tej książki wypływa.
Jednak tym co tu najbardziej zdumiewające, ale i niezwykle inspirujące, jest fakt, że na stronicach „Mars Room” znajdujemy tak wiele zwykłej mądrości życiowej i przemyśleń wynikających z oglądu natury człowieka. Autorka „Mars Room” daje nam książkę, w której po raz kolejny pokazuje, że jej prozę cechuje wybitne zrozumienie tematu i zdolność do jego zaprezentowania w atrakcyjnej formie. Nic więc dziwnego, że powieść „Mars Room” Rachel Kushner znalazła się na shortliście The Man Booker Prize i otrzymała francuską nagrodę Prix Medicis Etranger. Na pewno znajdą tu też coś dla siebie fani „Orange is the New Black” i „Prison Break. Skazany na śmierć”.
Rachel Kushner, Mars Room
Przełożyła: Magdalena Koziej
Grupa Wydawnicza Foksal (W.A.B.), Warszawa, 2019 r.
