Choć umieszczony w konkretnej polityczno-społecznej rzeczywistości, „Żart” Milana Kundery jest opowieścią uniwersalną: tyleż o destrukcji człowieka przez system, czy człowieka przez człowieka, ile o samowyniszczeniu jednostki, której wrażliwość zostaje zderzona z piekłem nienawiści – pisze Przemysław Poznański.

To wyniszczanie odbywa się zresztą w „Żarcie” na wielu poziomach i dotyczy też choćby ludowej tradycji, tożsamości, wiary. Kundera wychodzi bowiem od konkretnego epizodu, od niewinnej, z założenia, pocztówki ze słowami „Niech żyje Trocki”, wysłanej dziewczynie przez chłopaka, Ludwika Jahna (Ludvík), by wprowadzić nas w cały skomplikowany świat międzyludzkich relacji, budowanych na strachu, pogardzie i rozczarowaniu. A także na fanatyzmie, lub tym, co ma go udawać: obłudzie, która wpisuje się w ściśle określone ramy systemu.
Ale owa destrukcja, „gwałt”, zakreśla tu szersze kręgi. Wkrada się choćby w zwyczajową, wiejską ceremonią ślubną, z której zapobiegliwie wykreślone zostają przecież „wszelkie motyw biblijne”, albo w Jazdę Królów – przewijający się w tle festyn o kilkusetletniej tradycji, popularny w południowo-wschodnich Morawach, który podporządkowany filozofii systemu staje się parodią samego siebie, ponurym żartem z ludowego przedstawienia, elementem tej ludowości, która wmontowana w świecką „obrzędowość” sojuszu robotniczo-chłopskiego, nie ma już chwilami wiele wspólnego z korzeniami, z jakich wyrosła.
Ten system, naznaczony piętnem destrukcji, to świeży, powojenny komunizm, unurzany w sosie propagandy, ale i pełen neoficko bezkrytycznego i zarazem bezwzględnego zapatrzenia w ideały przyniesione ze Wschodu. Jak każdy totalitaryzm, nawet ten ubrany w szaty walki o prawa człowieka, prawa mniejszości, prawa klasy robotniczej, kieruje się wyłącznie dobrem systemu jako takiego, a nie dobrem jednostki. Nic dziwnego, że jedynym narzędziem, jakie zna, jest skrajna opresyjność, wyrażająca się destrukcją właśnie – wynikającą z wciskania na siłę wszelkich przejawów ekspresji w sztywne ramki, czy poprzez niezrozumienie choćby dla poczucia humoru, które wydaje się groźne z powodu swojej interpretacyjnej niejednoznaczności. Czasem zatem wystarczy choćby podejrzenie posiadania poczucia humoru, by wzbudzić niepokój apologetów systemu: „Ciągle się tam jakoś dziwnie uśmiechasz” – usłyszy Ludwik od partyjnych kolegów. „(…) ty się uśmiechasz tak, jakbyś coś sobie myślał…”.
Ludwik staje się najbardziej oczywistą ofiarą destrukcyjnego systemu. Student wyrzucony z partii i uczelni, porzucony z tego samego powodu przez dziewczynę, Małgorzatę (Markéta), wcielony zaraz potem do armii wyrzutków ubranych w mundury o czarnych wyłogach, zmuszony do pracy w kopalni, traci nie tylko szansę na karierę, lecz przede wszystkim gubi raz na zawsze zaufanie do innych ludzi: „Ludwik przerwał rozmowę ze mną dlatego, że się bał!” – zauważy nagle Jarosław, jeden z czterech narratorów, opowiadających nam tę historię. – „Bał się, że nasza rozmowa nie zostanie między nami! Bał się, że go zadenuncjuję! Bał się mnie! To było straszne”. Sam Ludwik też wspomni w pewnym momencie: „Tak się przyzwyczaiłem nikomu nie dowierzać, że gdy mi ktoś (…) opowiada, co lubi albo czego nie lubi, nie traktuję tego poważnie, a właściwie, mówiąc ściślej, przyjmuję to jedynie jako przejaw pewnej pozy”.
Przeczytaj także:
Co ciekawe, Ludwik jest zagorzałym komunistą, tym bardziej bezwzględna okazuje się w jego mniemaniu opresyjność, która go spotyka, i tym większą budzi w nim gorycz. Staje się on bowiem nie tyle ofiarą na swój sposób spodziewaną, bo wywodzącą się z ruchu antykomunistycznych dysydentów, lecz kimś, kto zostaje odrzucony przez swoich, mimo że wciąż podziela ich poglądy, mimo że wciąż jest „swój”. Odbiera to jako niesprawiedliwość, jako okrutny i nieśmieszny żart, który zasieje w nim ziarno zgorzknienia.
To zgorzknienie sprawia, że po latach – co w powieści staje się punktem wyjścia – Ludwik wraca do rodzinnego miasteczka, by owe doświadczenie skutków destrukcyjności systemu, których doświadczył, przekuć w zemstę, a więc w zniszczenie konkretnych jednostek, winnych jego cierpieniu. Ukuł bowiem plan odpłacenia pięknym za nadobne tym, którzy głosując za brutalnym przerwaniem jego kariery, przyczynili się do jego nieszczęścia. Na tej liście znajduje się przede wszystkim niejaki Zemánek, którego żonę, Helenę, radiową reporterkę, relacjonującą Jazdę Królów, rzeczywiście udaje się Ludwikowi spotkać i szybko uwieść, wplątując przy okazji w intrygę, która sama w sobie także musi się okazać w końcu destrukcyjna – i to dosłownie.
Ludwik to postać tragiczna. Komunista, odrzucony przez komunistów, zniszczony niszczyciel, który od pierwszych chwil po wyrzuceniu z partii sieje wokół siebie zamęt – całkiem świadomie i cynicznie, jak w przypadku Heleny, ale i zupełnie nieświadomie, jak w przypadku Łucji (Lucie), której – jeszcze jako żołnierz „z czarnymi wyłogami” – do tego stopnia narzuca swą seksualną napastliwość, że zmusza dziewczynę do bolesnego zderzenia się z traumą gwałtu.
Tym samym powieść szybko przechodzi od pokazywania przemocy systemowej do jeszcze bardziej uniwersalnego opisu przemocy indywidulanej, do „gwałtu”, także na samym sobie, samozniszczenia w skutek podporządkowania swojego życia wyłącznie chęci zemsty. Tej zemsty, która – co bohater musi w końcu pojąć – „jest równie daremna, jak daremny jest cały ten (…) bieg wstecz”. Bo przecież „naprawę (zemstę, przebaczenie) zastąpi zapomnienie”.
Przeczytaj także:
Poznajemy tę opowieść o daremności zemsty w czterech przeplatających się odsłonach narracyjnych – w narracji Ludwika (dominującej), a także Jarosława, Kostki (przyjaciela z miasteczka) i Heleny. I nie chodzi tu nawet o pokazanie różnych perspektyw tych samych zdarzeń (choć dzieje się i tak – chociażby w przypadku opowieści o losach Łucji), co raczej o pokazanie różnych perspektyw i różnych przejawów doświadczania wyniszczania – systemowego, albo indywidulanego – oraz reakcji na nie.
Narracja Ludwika pozostaje więc egocentryczna, rzucając światło tylko na jego osobiste traumy, podobna w wymowie jest pewnie narracja Heleny, ale już narracja Jarosława odsłania rozżalenie wynikające z dekonstrukcji tradycji, z zaniku folkloru, także z faktu, że nawet jego syn przedkłada wyścigi motocyklowe nad Jazdę Królów, narracja Kostki zaś, skupiona na tradycji wiary, staje się narracją postaci kontrastującej dla Ludwika, przeciwstawiającą jego cynizmowi ufność w zbudowanie świata opartego na duchowych wartościach.
„Pan żyje w piekle, Ludwiku, i żal mi pana” – usłyszy w pewnym momencie główny bohater książki. Tym piekłem ma być jego nienawiść, jaką żywi on do sprawców swojej niedoli. I „Żart” okazuje się rzeczywiście opowieścią o piekle – lecz rzecz jasna nie tylko tym osobistym, a także o piekle systemowym, które to w rezultacie wiedzie właśnie do wyniszczenia jednostki.
Milan Kundera, Żart (Žert)
Przełożyła Emilia Witwicka
Kolekcja Gazety Wyborczej, 2014
ISBN: 9788306026306
Although placed in a specific political and social reality, Milan Kundera’s „Žert” (The Joke) is a universal story: about the destruction of man by the system or man by man, and about the self-destruction of an individual, whose sensitivity is collided with the hell of hatred – Przemysław Poznański writes.