Jeśli „Czarownice z Eastwick” były opowieścią o wyzwoleniu się kobiecości i apoteozie życia, to „Wdowy z Eastwick” – ostatnia powieść pisarza – są historią o oswajaniu przez bohaterki lęków związanych ze starością i śmiercią. 90 lat temu urodził się John Updike (1932-2009), dwukrotny zdobywca Nagrody Pulitzera.

Nagradzano go za powieści z cyklu o Harrym „Króliku” Angstromie, everymanie, przeciętnym Amerykaninie, którego życie – wpisane w konkretne przemiany polityczne i społeczne USA – obserwujemy na przestrzeni kilku dekad. Wydaje się jednak, że w powszechnym odbiorze – głównie dzięki ekranizacji, spłaszczającej jednak wymowę powieści – John Updike znany jest jako autor „Czarownic z Eastwick” (The Witches of Eastwick, 1984), które po latach doczekały się kontynuacji w postaci „Wdów z Eastwick” (The Widows of Eastwick, 2008). Książek, które w pewnym sensie leżą na przeciwległym biegunie serii o Harrym „Króliku” Angstromie, stawiając w centrum nie mężczyznę i nie everymana, a nieprzeciętne kobiety, nie tyle kształtowane przez współczesność, co usiłujące ją dopasowywać do własnych wyobrażeń, ugniatać jak glinę. Po raz pierwszy spotykamy je w chwili rozkwitu ich mocy, ich talentów, a zarazem rozkwitu ich feministycznego wyzwolenia spod tyranii patriarchatu, drugi raz widzimy je w chwili przebudzenia mocy po latach tkwienia w świadomie wybranej, powtarzalnej, stabilności małżeństw.
Punkt wyjścia tej drugiej powieści jest znamienny – to znowu czas przełomu, przejścia – od owej stabilności do ponownego wyzwolenia. Minęło już trzydzieści lat od czasu, gdy uprawiały na Rhode Island „niedopieczoną, małomiasteczkową odmianę czarów”. Wszystkie trzy wyszły ponownie za mąż, opuściły Eastwick i stopniowo traciły ze sobą kontakt. Gdy jednak kolejno, jedna po drugiej, zostają wdowami, ich przyjaźń na nowo rozkwita, a wraz z przyjaźnią odradza się w nich magia, siła, która stała się dla nich tak wybawieniem jak i przekleństwem.

Przekleństwem, bo rodzi się w nich także świadomość, że – jak usłyszy Aleksandra podczas wyprawy do Kanady – „każdy płatek śniegu i każda kropla deszczu musi się uformować dookoła maleńkiej drobiny brudu w powietrzu”. Być może żyły siłą żywiołu, ale stało się to kosztem brudu, który ze sobą przyniosły. Dość powiedzieć, że przecież zazdrosne o Darryla van Horne’a zabiły swymi czarami niewinną Jenny Gabriel, którą ten ostatecznie wybrał na swoją partnerkę, pogardzając „czarownicami”, a nie jest to jedyne nieszczęście, do jakiego się przyczyniły. Wraz ze świadomością popełnionego zaczynają odczuwać też potrzebę odpokutowania za swoje czyny.
Czy to jednak możliwe? Choć ostatnia powieść Updike’a jest niewątpliwie świetnym powrotem do pełnej ironii, humoru i dystansu opowieści o kobiecości jako niedostępnej mężczyznom magii, to jest też historią podszytą strachem przed nieodwracalnością, a co za tym idzie: nieuchronnym upływem czasu. Aleksandra, Jane i Sukie z „Czarownic” czerpały z życia pełnymi garściami, pławiąc się w magii, rozumianej – mimo wymyślnych zaklęć – jako dar w pełni naturalny. Kobiety z „Wdów” nie są już pewne, na ile magia była magią, a nie zbiegiem okoliczności, zwykłym przypadkiem. Albo – jeśli nią jednak była – to czy nie przeminęła. „Bycie czarownicą stanowiło tylko etap w życiu, jak menopauza” – powie w pewnym momencie Sukie.
Pierwszy lęk, jaki im towarzyszy, bierze się zatem z obaw o to, czy decyzja o porzuceniu czarów i wstąpienie w związki, choćby szczęśliwe i oparte na miłości, nie uśpiła w nich tej mocy, którą rozumieć można jako nadprzyrodzoną, ale też jako przyrodzoną kobietom, dostępną każdej z nich, o ile odważy się z niej korzystać. Jeśli chcą pomóc, jeśli chcą odwrócić działanie któregoś ze swoich czarów, muszą wiedzieć, że nie zgasiły w sobie właśnie tej odwagi. Muszą mieć pewność, że nie stłamsi ich małomiasteczkowość, prowincjonalność Eastwick.

Drugi lęk ma zupełnie inne podłoże. O ile bowiem pierwszy tom był wyraźnie opowieścią o apoteozie życia, to „Wdowy z Eastwick” okazują się historią o oswajaniu przez bohaterki lęków związanych ze starością i śmiercią. Oswajaniu zresztą znowu poprzez ową apoteozę życia. Gdy jedną z nich – wszak już są kobietami około siedemdziesiątki – dosięgnie ból i śmierć, lęk przed końcem stanie się dla pozostałych wręcz fizycznie namacalny, uosobiony nawet w postaci napotkanego w miasteczku Christophera, brata nieszczęsnej Jenny, a zarazem byłego kochanka van Horne’a. Głoszona przez niego zawiła teoria fal elektrycznych i kwantów, stworzona być może li tylko dla postrachu, stanie się antymagią, siłą nie tyle sprawczą, co wymuszającą reakcję samą groźbą jej zastosowania.
Co istotne dla powieści Updike’a, ani razu nie wrzuca on opisywanej w „Czarownicach” i we „Wdowach” magiczności w cudzysłów, nie dystansuje się od niej, lecz bawi się konwencją fantastyczności, jako chwytem literackim zaprzęgniętym tak do ciągnięcia fabuły, z jej najbardziej niemożliwymi epizodami, gdy Felicja pluje pierzem, a w niesprawnej od lat ręce Tommy’ego Gortona pojawia się obiecujące mrowienie, jak i do bycia metaforą dla kobiecej niezłomności, nadając obu powieściom wymiar zgoła trzeciej apoteozy. Apoteozy feminizmu.
Przeczytaj także
Królik, a nie czarownice
John Updike – urodzony 18 marca 1932 roku – był autorem 21 powieści, wielu zbiorów opowiadań i poezji, a także tekstów krytycznych oraz książek dla dzieci. Otrzymał dwie nagrody Pulitzera – w 1982 roku za „Jesteś bogaty, Króliku” (Rabbit Is Rich), a w 1991 roku za „Królik odpoczywa” (Rabbit at Rest), a także National Book Award. Pierwszy tom serii, „Uciekaj, Króliku” (Rabbit, Run, 1960) został z kolei sfilmowany z Jamesem Caanem w głównej roli. Ostatecznie więc to właśnie ta historia życia emerytowanego koszykarza pędzącego nudną egzystencję sprzedawcy samochodów, rozpisana na cztery tomy, które dzielą mniej więcej dziesięciolecia, stała się dla pisarza jego opus magnum.
W opozycji do „Królika” Angstroma Updike stworzył postać Henry’ego Becha, który jest alter ego pisarza. Bech to żydowski pisarz, samotnik, próżny, cierpiący na chroniczną blokadę twórczą, który powraca na karty powieści autora „Czarownic” aż trzykrotnie.
Ale Updike starał się wyjść poza ramy kronikarza małomiasteczkowej Ameryki, pisząc powieści poruszające też inne tematy, a nawet umiejscowione na innych kontynentach. Być może najmniej znaną częścią jego twórczości jest poezja, w której jednak porusza te same tematy, co w powieściach. Nie można też zapomnieć o esejach, których pozostawił po sobie kilka tysięcy stron, publikowanych w różnych periodykach i dzięki tej aktywności porównywany jest do takich autorów jak Joyce Carol Oates czy Anthony Burgess.
Być może tym, kto go zainspirował do pisania, była matka, o której powiedział: „Jednym z moich najwcześniejszych wspomnień jest jej widok przy biurku. Podziwiałem jej sprzęt pisarski, gumkę do pisania, ryzy czystego papieru. I pamiętam brązowe koperty, w których historie wylatywały i wracały”. I być może to właśnie ta magia słów przeniesionych na papier uczyniła z niego jednego z największych pisarzy XX wieku.
John Updike, Czarownice z Eastwick (The Witches of Eastwick)
Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 2008
Przekład Katarzyna Bogucka-Krenz
ISBN: 9788375100587
John Updike, Wdowy z Eastwick (The Widows of Easwick)
Dom Wydawniczy Rebios, Poznań 2009
Przekład Katarzyna Karłowska
ISBN: 9788375103342
If „The Witches of Eastwick” was a story about the liberation of femininity and the apotheosis of life, then „The Widows of Eastwick” – the writer’s last novel – is a story about the heroines taming the fears of old age and death. 90 years ago John Updike (1932-2009), a two-time Pulitzer Prize winner, was born.