wywiad

Robert Gawłowski: Bez Rejewskiego nie byłoby Turinga | Rozmawia Przemysław Poznański

Bez Mariana Rejewskiego nie byłoby rozszyfrowania Enigmy i zbudowania podbudowy pod sukcesy Brytyjczyków. Turing spotkał się zresztą z Rejewskim w Paryżu i w czasie tego spotkania zdobył wiedzę, dzięki której Brytyjczycy mogli czytać depesze Niemców – mówi Robert Gawłowski, autor książki „Jestem tym, który rozszyfrował Enigmę”. Rozmawia Przemysław Poznański.

Robert Gawłowski, fot. zupelnieinnaopowiesc.com

Przemysław Poznański: W Europie znowu trwa wojna. A każda wojna ma swoich bohaterów: tych w mundurach i tych cichych, niewidocznych. Taki bohaterami są m.in. kryptolodzy. W swojej książce – która jest bardziej reportażem historycznym niż biografią – piszesz nie tylko o sukcesach Mariana Rejewskiego, ale poruszasz temat kryptologii szerzej, zahaczając choćby o jej rolę w „cudzie nad Wisłą”.

Robert Gawłowski: To były tak naprawdę początki polskiej kryptologii. Byliśmy wtedy na samym początku tworzenia się polskiej państwowości, obrony granic i nagle wybuchła wojna z Rosją. W tej sytuacji ważne okazały się nie tylko zdolności bojowe, ale i to, żeby wiedzieć, w jaki sposób przygotowuje się do walki i przemieszcza przeciwnik. Tu właśnie pojawia się kryptolog, porucznik Jan Kowalewski, któremu udało się rozszyfrować depesze wojenne z frontu rosyjskiego. To miało niebagatelne znaczenie dla rozstrzygnięcia tej wojny, co z kolei dało asumpt do tego, żeby potraktować potem te kryptologie w poważny sposób i uczynić z niej jeden z ważniejszych zasobów polskiej armii.

Nie jesteś kryptologiem. Skąd zatem twoje zainteresowanie Marianem Rejewskim? Piszesz we wstępie do książki, że to ze względu na jego pochodzenie. Był bydgoszczaninem, jak ty. Ale czy to wystarczy, żeby podjąć się trudu napisania tak obszernej, doskonale udokumentowanej książki?

– Kryptologiem nie jestem, to prawda. I pewnie nie będę (śmiech). Pomysł na książkę wziął się stąd, że po napisaniu habilitacji szukałem tematu, który byłby całkowicie inny od tego, czym zajmuję się na co dzień. A że na co dzień mieszkam w Londynie, to widzę jak bardzo bratanek Alana Turinga, Dermot, promuje kwestie wkładu jego stryja w rozszyfrowanie Enigmy. I w pewnym momencie pomyślałem sobie: hej, przecież my, bydgoszczanie, mamy Rejewskiego! To postać ciekawa także z tego względu, że urodził się w roku 1905, a zmarł w 1980, więc przeżył kilka epok. A jak zorientowałem się, że nie ma książki na jego temat, że jeśli jakieś są, to raczej na temat Enigmy jako takiej, pomyślałem: to jest ciekawy temat. Dodatkowo udało mi się nawiązać kontakt z córką Mariana Rejewskiego, Janina Sylwestrzak, bez pomocy której i bez rozmów z którą ta książka by zresztą nie powstała. I tak po nitce do kłębka: zaczęły odpowiadać mi kolejne instytucje, kolejne osoby. Pomysł zaczął nabierać kształtów.   

Czytam między wierszami, że się po prostu wkurzyłeś. Wszyscy mówią o Turingu, a nikt o Rejewskim, którego zasługi w rozszyfrowaniu Enigmy są daleko większe. Nie byłoby Turinga bez Rejewskiego?

– W pewnym sensie tak… Tak możemy powiedzieć. To krótko mówiąc pochodna tego, jak w latach 70. zaczynała być odkrywana na świecie prawda o Enigmie i jak od początku brakowało w niej wątku polskiego, albo był on bagatelizowany czy wręcz fałszowany. Jak choćby w powtarzanym kłamstwie, że wkładem Polaków było wykradzenie Enigmy, albo zbudowali drewnianą maszynę, która posłużyła za prototyp.

Jak to się jednak stało, że do tej pory w Polsce nikt nie popełnił książki o Rejewskim? Dlaczego Brytyjczycy potrafią się chwalić Turingiem, a my Rejewskim i pozostałymi kryptologami już nie?

– Nie mam na to pytanie odpowiedzi. Oczywiście sama popularność Turinga wynika też z kwestii języka: prace o nim powstają po angielsku, a to oznacza, że takie książki trafiają od razu do globalnego odbiorcy. Polskie książki nie przebiją się do tej narracji międzynarodowej. Sam Rejewski napisał w 1967 roku, że złamał Enigmę, wysłał swojej wspomnienia do Wojskowego Instytutu Historycznego i nic się z tym w zasadzie nie działo. Władysław Kozaczuk napisał książkę, w której wspomniał o tym, że to Polacy rozszyfrowali Enigmę, ale to w zasadzie przeszło bez echa. Gdy o Enigmie zaczęli pisać Brytyjczycy, temat stał się od razu popularny na świecie.

Przeczytaj także:

Pisząc o Rejewskim, piszesz też o jego korzeniach, o rodzicach żyjących w Bydgoszczy, która pozostawała wtedy w rękach niemieckich i o codziennym patriotyzmie, wyrażającym się pracą organiczną i pielęgnowaniem języka.

– To był dla mnie ważny wątek. Moja rodzina zamieszkała w Bydgoszczy z początkiem niepodległej Polski i byłem ciekaw, jakie to było wtedy miasto. Pisanie o rodzicach Rejewskiego było więc dla mnie po trosze wycieczką w przeszłość mojej rodziny. Poza tym wiele informacji odsłoniło archiwum rodzinne Rejewskiego, pokazujące jak utrzymywali tę polskość na fundamentach właśnie pracy organicznej, kujawskiej czy wielkopolskiej pracowitości, skromności, na zaangażowaniu społecznym, na wspieraniu polskich gazet. To wszystko dało kapitał społeczny mojemu bohaterowi, etos, w którym wyrósł. Historia rozszyfrowania Enigmy to nie tylko kwestia matematyki, ale i wszystkich tych kompetencji Rejewskiego, wynikających z jego wychowania w takiej, a nie innej rodzinie i środowisku, a także z jego szerokiej wiedzy. Warto wspomnieć, że mówił w trzech językach, w tym po niemiecku, czwarty język znał biernie, dużo czytał, miał świetną wyobraźnię techniczną.

Kiedy myślimy o Enigmie, do głowy przychodzą nam jednak trzy nazwiska: obok Rejewskiego także Henryk Zygalski i Jerzy Różycki. Dlaczego więc nie chciałeś napisać o całej trójce, a tylko o Rejewskim?

– Bo tylko on jest z Bydgoszczy (śmiech). A tak na serio: to właśnie Rejewskiemu przekazano na samym początku zadanie, żeby zapoznał się z materiałami francuskiego wywiadu na temat Enigmy, żeby jesiennymi wieczorami 1932 roku pracował nad maszyną i to on ją rozszyfrował. Dopiero w 1933 roku dołączyli do niego Zygalski i Różycki, by już jako zespół pracować nad rozwikłaniem kolejnych zmian dokonywanych w maszynie przez Niemców – innymi częstotliwościami szyfrowania, zmianami kluczy. Ale trzeba dodać, że sam Rejewski zawsze wspominał o swoich kolegach podczas rozmów o Enigmie i podkreślał, że to był przecież wysiłek grupowy.

Gdy latach 70. zaczynała być odkrywana na świecie prawda o Enigmie, od początku brakowało w niej wątku polskiego, albo był on bagatelizowany czy wręcz fałszowany.

Mówisz o geniuszu Rejewskiego…

– Wtrącę, że sam Rejewski od tego słowa „geniusz” uciekał. Powiedziałby raczej, że skierował kryptologię na nowe tory, bo po raz pierwszy wykorzystano w niej matematykę, bo wcześniej to były przestawienia językowe. Tutaj proponuję doprecyzować – metoda zastosowana przez Rejewskiego I tworzenie kolejnych narzędzi wykorzystywanych do rozszyfrowania Enigmy dały początek informatyce. Ale w korespondencji wielokrotnie podkreślał, że żadnym geniuszem nie jest.

Wiele to mówi o jego skromności. Ale spytać chciałem o przypadek, którego – poza ludzkim geniuszem – też w historii Enigmy i samych losach Rejewskiego nie brakuje. Przypadkiem pod zły adres trafiła choćby przesyłka z maszyną szyfrującą.

– Przesyłka, która z ambasady Niemiec trafia do polskiego urzędu celnego. Niemiecki dyplomata zaczyna usilnie nalegać na zwrot, co wzbudza pewne zaskoczenie i przykuwa uwagę celniczki. A że jest akurat piątek, przekazuje ona dyplomacie informację, że przesyłka będzie do odbioru w poniedziałek. W tym czasie kontaktuje się z wojskiem, które otwiera przesyłkę, znajduje w niej Enigmę, zapoznaje się z jej schematem technicznym. I tak polski wywiad dowiaduje się o maszynie, która służy do szyfrowania niemieckich wiadomości wojskowych. Wcześniej komunikacja odbywała się w eterze, a ta przesyłka pokazała, że Niemcy idą innym torem i chcą wykorzystać maszyny szyfrujące. Rejewski napisał potem, że to pewnie był ten moment, gdy Oddział II Sztabu Głównego uznał, że warto stworzyć w Poznaniu kurs kryptologiczny dla studentów matematyki. W Poznaniu, bo chodziło o świetną znajomość języka niemieckiego. Na taki kurs trafił Rejewski.

Robert Gawłowski, fot. zupelnieinnaopowiesc.com

To był drugi przypadek: Rejewski podejmuje studia akurat w Poznaniu, gdzie właśnie na wydziale matematycznym nowo utworzonego Uniwersytetu Poznańskiego powstaje tajny kurs kryptograficzny i gdzie, jak chce traf, genialny student spotyka prof. Zdzisława Krygowskiego.

– Rejewski trafił na studia do Poznania, bo miał blisko, a poza tym jego siostra wcześniej skończyła tam studia. Trafił na matematykę, bo jego szkolnych świadectwach widać, że chyba nie wyobrażał sobie innego kierunku. Trafił na Uniwersytet, który powstał staraniem pokoleń poznaniaków, tworzących wcześniej zręby uczelni w postaci towarzystw, wszechnic wiedzy. Te wieloletnie kontakty owocowały tym, że do Poznania, oferującego wtedy duże możliwości kariery, zjechały wielkie umysły m.in. ze Lwowa czy z Krakowa. Jedną z tych osób był prof. Krygowski, który tworzył ze studentami bardzo dobre, także mentorskie relacje.    

Jak doszło do samego rozszyfrowania Enigmy? Piszesz o tym ze szczegółami, które budzą podziw dla matematycznego geniuszu Rejewskiego.

– To rzeczywiście nie było proste. Dlatego musiałem się zmierzyć z pytaniem, na ile Enigma ma być widoczna w książce. Można by o niej napisać naprawdę dużo, więcej niż napisałem, z drugiej strony pominiecie szczegółów jej działania było błędem. Poświęciłem jej ostatecznie półtora rozdziału.

I cały czas balansujesz między ścisłą wiedzą matematyczną a tym, że piszesz nawet nie książkę popularnonaukową, a reportaż.

– Nie jest proste poznanie samej Enigmy. Pomógł mi dr Marek Grajek, który jest ekspertem w tej sprawie i potrafił mi świetnie wytłumaczyć działanie maszyny, a potem recenzował to, co już napisałem. I dobrze, bo z początku myliłem kod z szyfrem (śmiech).

To jest różnica?

– Tak. Jak się okazuje taka, jak między mieszaniem a miksowaniem (śmiech). Przyznam, że nadal niewiele mi to mówiło na początku. Ale zagłębiałem się w działanie maszyny, żeby nie popełnić błędu, żeby zachować precyzję pojęciową. Gdybym miał się w czterech, pięciu zdaniach postarać wytłumaczyć, o co chodzi w Enigmie, to powiem tak: mamy dwie maszyny, jedna służy do nadawania szyfru, druga do odbierania. Aby komunikat został przesłany, maszyny muszą być ustawione w taki sam sposób. Czyli walce, które są u góry, łącznica, która jest niżej, a którą można porównać do dawnej łącznicy na poczcie z odpowiednio wtykanymi kablami, muszą być ustawione identycznie. Wtedy, uderzając w klawisze, szyfrujemy, a po drugiej stronie ktoś uderzający w te same klawisze otrzymuje tekst pierwotny. Jednak pierwotna liczba możliwości ustawień wirników to 26! Następnie trzy wirniki można było ustawić na sześć sposobów, a na koniec wtyczki łącznicy. Wszystkie te możliwości systematycznie komplikowano poprzez dokładanie kolejnych wirników, czy zwiększanie liczby wtyczek, co w rezultacie powodowało wzrost możliwych ustawień. Dlatego zadaniem Rejewskiego było znalezienie narzędzia do tego, by tę liczbę radykalnie ograniczyć – do kilkunastu, kilkudziesięciu możliwości, odnaleźć ten jeden jedyny cykl, który w tej nieskończonej liczbie możliwości został wykorzystany. I ostatecznie udało mu się to. Udało mu się rozszyfrować klucz, czyli to, w jaki sposób maszyna jest ustawiona. I robił to do 1938 roku, dzięki czemu bez problemu czytaliśmy niemieckie depesze.

Ale to nie jest książka tylko o Enigmie. Na ile według ciebie jest to książka o zmarnowanej szansie? Zmarnowanej po wybuchu wojny przez aliantów.

– Takie koleje wojny. W lipcu 1939 roku Polacy przekazali wiedzę o Enigmie Anglikom i Francuzom, dogadują się też, że Brytyjczycy – jako ci, którzy mają największe możliwości finansowe – będą inwestowali w narzędzia, Polacy zajmą się know-how, a Francuzi będą przez swoich oficerów wywiadu zdobywali materiały wywiadowcze. Gdy wybuchła wojna, Rejewski i inni kryptolodzy wyjechali, zostawiając rodziny, pewnie z myślą, że w Wielkiej Brytanii czy Francji będą kontynuować te współpracę. Ale stało się inaczej i rzeczywiście potencjał Rejewskiego został trochę zmarnowany. Trafił do Francji, gdzie okazało się, że nikt tam z jego wiedzy nie korzysta.

Historia Rejewskiego była życiorysem człowieka, który spełnił się zawodowo, ale prywatnie sporo go to jednak kosztowało. Najszczęśliwsze lata życia skończyły się wraz z wybuchem wojny, a potem nastąpiły trudne lata wojenne, gdy żona z dwójką dzieci została w Warszawie, jeszcze później powrót do Bydgoszczy, gdzie czekała go walka z trudami życia codziennego i niemożność wykorzystania potencjału.

Piszesz o tym, że to Brytyjczycy byli tymi, którzy rozumieli Enigmę. To był kolejny przypadek – tym razem nieszczęśliwy – że to ambasada francuska, a nie brytyjska zdecydowała się przyjąć kryptologów.

– To prawda. Rejewski napisał w swoich wspomnieniach, że doszło do dyplomatycznego spięcia między Francją a Wielką Brytanią. Brytyjczycy chcieli, żeby polscy kryptolodzy trafili do nich, do Bletcheley Park, ale tak się nie stało, bo Francuzi nie wypuścili Polaków. W tle oczywiście była sytuacja polityczna, przejęcie władzy przez Sikorskiego. Efekt był taki, że gdy kryptolodzy informowali Francuzów, gdzie nastąpią niemieckie bombardowania, Francuzi nic sobie z tego nie robili aż doszło do owych bombardowań. To jest niewątpliwie niewykorzystana szansa. Dopiero w sierpniu 1943 roku, dwa dni po wypadku samolotu z Sikorskim, Rejewski i pozostali kryptolodzy przyjechali do Wielkiej Brytanii, ale wtedy sytuacja była już zupełnie inna. W jednym ze sprawozdań pisze, że domagał się spotkania, by wymienić się z Brytyjczykami wiedzą, ale Wielka Brytania wtedy była już dużo dalej, już nie potrzebowała Rejewskiego, bo zaczęła mocno współpracować wywiadowczo ze Stanami Zjednoczonymi. Swoją pracę wykonał już Alan Turing, a jedyne, co robił Rejewski, to rozszyfrowywanie materiałów na zlecenie władz polskich na uchodźctwie.   

A jednak Jan Nowak-Jeziorański powiedział o Rejewskim, że „bardziej przyczynił się do zwycięstwa nad Hitlerem aniżeli wszystkie armie”.

– Na pewno bez Rejewskiego nie byłoby rozszyfrowania Enigmy i zbudowania podbudowy pod sukcesy Brytyjczyków. Turing spotkał się zresztą z Rejewskim w Paryżu, przywożąc ze sobą tzw. „płachty Zygalskiego” i w czasie tego spotkania zdobył wiedzę na temat Enigmy, dzięki czemu od tej pory Brytyjczycy mogli czytać depesze Niemców. Bez tego nie byłoby dość czasu w okolicznościach wojny, żeby rozszyfrować Enigmę od początku.

Po wojnie Rejewski nie został w Wielkiej Brytanii, choć mógł. Wrócił, ale nikomu nie mógł się pochwalić praca dla przedwojennego wywiadu, nie miał tez szansy na zdobycie pracy na miarę swoich umiejętności.

– Wrócił w 1946 roku, do rodziny, i musiał zacząć żyć od nowa w warunkach reżimu komunistycznego. Absolutnie nie mógł mówić o tym, czym zajmował się przed wojną i w czasie wojny. Znalazł pracę w Bydgoskiej Fabryce Kabli, ale cały czas musiał uważać na to, co mówi. Żadne żarciki z kolegami czy komentarze dotyczące otaczającej go rzeczywistości nie wchodziły w grę. Przeszedł wcześniej kurs wywiadu, taki sam jaki mieli cichociemni, więc doskonale wiedział, do jakiej Polski wraca. Wiedział, że to nie będzie proste, ale chyba tu właśnie wychodzą te wpojone mu wartości dotyczące rodziny, Ojczyzny. Rodziny – żony i dzieci – nie widział siedem lat!    

Robert Gawłowski, fot. zupelnieinnaopowiesc.com

I znowu przypadek. W prasie polskiej w latach 70. pojawiły się wzmianki o polskim udziale w jej rozszyfrowaniu, co było pokłosiem francuskiej publikacji książki gen. Gustave’a Bertranda. Ale sam Rejewski – człowiek, który ocalił Europę przed Hitlerem – gazet nie czytał, ponieważ… nie miał pieniędzy, by je kupować. Ostatecznie na jeden z artykułów trafił przeglądając gazety w Klubie Międzynarodowej Prasy i Książki.

– Następuje zwrot po tych wcześniejszych trudnych dekadach. Widząc apel w mediach, idzie do maszyny do pisania i stuka: „Proponuję, by Przedstawiciel Redakcji odwiedził mnie w dogodnym dla Siebie czasie (…). Bo to ja jestem tym, który jako pracownik Biura Szyfrów Oddziału II Sztabu Generalnego (…) tę maszynę rozszyfrował”. Gdy po raz pierwszy zobaczyłem ten list, przeżyłem szok. Oto w taki sposób, w prostych słowach, ktoś informuje o sprawie tak ważnej. Niesamowity moment. Od tego momentu  jego mieszkanie zamienia się w centrum prasowe. Przyjeżdżają do niego dziennikarze z całego kraju, z innych państw, odbywają się konferencje dla reporterów zagranicznych, podczas których Rejewski mozolnie tłumaczy zawiłości. To był  moment, który był dla niego chwila satysfakcji. Odświeżył też dzięki temu kontakty z Henrykiem Zygalskim.   

A jednak pod koniec życia, w wywiadzie dla Telewizji Polskiej na pytanie o to, czy czuje się życiowo spełniony, Marian Rejewski odarł: „To jest pytanie bardzo osobiste. Mi się wydaje, że nie. Mi się wydaje że nie”. Dlaczego?

– Ciekawe było dla mnie śledzenie tych wywiadów Rejewskiego z lat 70. Okazuje się, że to pytanie, o którym mówisz, było jednym z niewielu, które dotyczyło bezpośrednio jego samego. Wszyscy go wtedy pytali o Enigmę, a co to jest, a jak to zrobił, co oczywiście rozumiem, ale dla niego to musiało być męczące. I na to pytanie odpowiedział, jak myślę, zgodnie z prawdą. Jego historia była życiorysem człowieka, który spełnił się zawodowo, ale prywatnie sporo go to jednak kosztowało. Najszczęśliwsze lata życia skończyły się wraz z wybuchem wojny, a potem nastąpiły trudne lata wojenne, gdy żona z dwójką dzieci została w Warszawie, jeszcze później powrót do Bydgoszczy, gdzie czekała go walka z trudami życia codziennego i niemożność wykorzystania potencjału.

Dotarłeś do wspomnianego listu Rejewskiego do gazety, w książce zamieszczasz też wiele innych dokumentów, w tym świadectwo maturalne Rejewskiego. Opowiedz, jak ty rozszyfrowywałeś człowieka, który rozszyfrował Enigmę? Jak wyglądała praca nad tą książką?    

– Materiałów związanych z Rejewskim jest sporo. Ale gdy chcesz napisać rzetelną książkę, łatwo możesz wpaść w pułapkę przekłamań. Bardzo często musiałem sprawdzać czy dana informacja, znaleziona w starym artykule czy czyichś wspomnieniach, jest prawdziwa, czy ma pokrycie w dokumentach, w źródłach. Dlatego też o wielu sprawach nie napisałem. Dlaczego choćby Rejewski jedzie po studiach do Getyngi, kto to finansował? Wiele jest informacji na ten temat, ale nie sposób je zweryfikować. Uznałem, że nie wolno mi pisać wszystkiego, co wiem, ale raczej musze zostać przy tym, żeby wiedzieć, co piszę. Opierałem się na dokumentach i sprawdzonych relacjach. Miałem też szczęście trafić na osoby, które entuzjastycznie zareagowały na to, że piszę o Rejewskim i chciały mi pomóc.

Na ile wyzwaniem było dla ciebie pisanie książki reportażowej, a nie pracy naukowej?

– Bycie naukowcem daje warsztat i narzędzia, wiedzę o słabościach i mocnych stronach źródeł. Z drugiej strony musiałem się rzeczywiście pilnować, żeby nie popaść w pisanie pracy stricte naukowej. To była ciągła walka, ale konsultowałem się podczas pracy z ludźmi, którzy mówili mi, czy na pewno idę w dobrą stronę. Podpatrywałem też, jak Brytyjczycy piszą o Turingu. To ważne, bo od początku chciałem, żeby ta książka ukazał się również w języku angielskim. Uważam bowiem, że powinniśmy się z opowieścią o Rejewskim dołączyć do ich opowieści o Enigmie, a i z ich strony jest otwartość na naszą narrację. Wersja angielska pojawi się w listopadzie w renomowanym wydawnictwie Pen&Sword.

Rozmawiał Przemysław Poznański

Robert Gawłowski – na co dzień pracownik naukowy i wykładowca akademicki, profesor w Wyższej Szkole Bankowej w Bydgoszczy, a także analityk brytyjskiej polityki. „Jestem tym, który rozszyfrował Enigmę” to debiut w gatunku non-fiction.

_____________________

Without Marian Rejewski, there would be no decoding of Enigma and no foundation for the British successes. Turing met with Rejewski in Paris and during this meeting he gained knowledge thanks to which the British could read the cables of the Germans – says Robert Gawłowski, author of the book „jestem tym, który rozszyfrował Enogmę” (I am the one who decoded Enigma). The interview conducted by Przemysław Poznański.

%d bloggers like this: