recenzja

Nowe narracje, stare pieśni | Paweł Mościcki, Azyl

To opowieść pisana w gorączce. Majaczeniach i fantasmagoriach. Pośród wypchniętego poza granice społeczeństwa widmowego miasta, realny jest brak, utrata, blizny, niedostatek i znikające ślady żywych ludzi o nieznanej przeszłości, czekających tu być może na cień szansy – o „Azylu” Pawła Mościckiego pisze Aleksandra Bartelska.

„Azyl” Pawła Mościckiego pojawił się w księgarniach na chwilę przed agresywną napaścią Rosji na Ukrainę. Jednej nocy zmieniło się wszystko. W Ukrainie stan powszechnej mobilizacji. Zdjęcia z kijowskiego metra, na których ludzie koczują ze swoimi zwierzętami. Do Polski napływają tysiące, setki tysięcy uchodźców. Pierwsze sankcje dla Rosji i kolejne koncerny zawieszające swoją tam działalność. Pierwsze zbiórki pieniędzy, ubrań, jedzenia i leków, pierwsze wyprawy na granice, by zabrać stamtąd choć kilkoro uchodzców. I tych, którzy byli ukraińskimi obcokrajowcami. Litr benzyny za sześć, siedem złotych. Pamiętam informację o bezpiecznej ewakuacji zwierząt z kijowskiego ZOO do ogrodów zoologicznych w Polsce. Bombardowanie Charkowa. Szóstego marca liczba uciekinierów z Ukrainy do Polski przekroczyła milion. Czternastego marca ONZ podaje informację, że Ukrainę opuściło prawie trzy miliony ludzi.

Wielu Polaków gości ich w swoich domach. Wielu z nich ma z uchodźcami żywy kontakt po raz pierwszy. I wielu z nich myśli o tym, gdzie sami znajdą „za chwilę” bezpieczny azyl. Odżywają stare lęki. Nagle pytanie o doświadczenie wojny ze spektaklu Anny Karasińskiej „Opowiem, jak najlepiej umiem” staje się niesamowicie palące. Wydaje się, że czas się cofnął, cofnął się świat – to na pewno. I wszystkie narracje są odmienione przez ten dziwny stan świadomości. Na różne sposoby pokonujemy ogarniające nas odrętwienie; to my dysponujemy zasobami i w związku z tym musimy przygotować się na gości. Nieprzygotowani politycy. Na każdym poziomie. Jednak czy w takim czasie książka może się przebić?

“Azyl” podejmuje temat, który znamy na przykład z książki reporterskiej Patricka Kingsleya “Nowa Odyseja”; czy “Tylko góry będą twoimi przyjaciółmi” Behrouza Boochani; szwedzkiego reportażu “Łódz 370”, wspaniałej książki poetyckiej “Cykl biały” Atheny Farrokhazd czy wstrząsającej powieści dla młodzieży “Wróbelek z kości” Zany Farillon, wyrosłej z reaserchu autorki w strzeżonych australijskich obozach dla Rohingów. Do obejrzenia: cykl fotografii Karola Grygoruka z granic na wieloetapowych szlakach migracyjnych: Bośnia i Hercegowina, Hiszpania, Francja, Grecja, Belgia, Polska. Styl pisania obrany przez autora w “Azylu” jest jednak wyjątkowy i przekonujący.

Najbliżej mu chyba do osobliwego poematu lub kolażu pieśni tworzących symfonię. Wydaje się, że fragmenty tekstu podzielone na krótkie rozdziały ponumerowane jedynie cyframi rzymskimi wyłaniają się we własnym rytmie, by bez zbędnych słów zniknąć, nie tłumaczą zbyt wiele. Głosy bez imion. Imiona bez głosu. Postaci jak w szkicowniku rysownika z azylu – wyłaniają się na mocy dziwnej pieczęci między obserwującym a obserwowanym, ale mają pozostać nie do rozpoznania. Mam dziwne wrażenie, że niekiedy książkę, taką jak “Azyl”, widzi się lepiej jako wspomnienie, które trzeba samemu sobie zaprojektować.

Czy ten projekt przeprowadzi czytelniczkę przez proces od niezrozumienia do przebłysku jakiejś całości? A gdyby jakoś ułatwić czytanie – na przykład oznaczyć tak różne od siebie rozdziały ikonkami – czy byłaby ona bardziej skłonna by podążać za znakami informacyjnymi? Czy byłoby zbyt trudno? Czy musieliby się pojawić jacyś nowi pierwsi użytkownicy, od których mogłaby ona naśladować styl odbioru? Ale tekst taki jak ten, tekst poetycki, jest w ogóle poza kategorią “user friendly”. Więc może to strata czasu szukać tu połączeń, jednoznaczności, początku i rozwiązania, projektu doświadczenia.

Ze względu na inne podobieństwo, wynikające z faktu, że narrator „Azylu” ma wolność wyboru – w obozie przejściowym znalazł się intencjonalnie, z własnej woli i ze względu raczej na poszukiwanie kogoś niż czegoś – jako porównanie przychodzi mi na myśl inny tekst, czyli “Dom” Emmy Becker. Narratorka “Domu” podejmując pracę  sex workerki, pisze książkę o doświadczeniu zatrudnionych w domach publicznych kobiet i o postawionym samej sobie wyzwaniu. O miłości, która jest pracą. Również użycie przez Becker w tytule jednego silnego „starego” słowa (dom) jest znaczącą decyzją. Autorka pracuje na jego wieloznaczności: dom to miejsce, w którym ludzie są blisko ze sobą. A „azyl”? Czy można oba te teksty podpiąć pod kategorię osobliwej “przygody” (spod znaku prozy zaangażowanej, bo przecież nie reportażu), równie szlachetnej, jak ryzykownej i niesamowitej

Przeczytaj także:

Lektura „Azylu” umieszcza czytelnika w samym środku świata ludzi uciekających, w świecie, który cały jest obozem przejściowym. Narrator – mówi o sobie reasercher – dociera do obozu gdzieś nad europejskim morzem. Obozu za chwilę nie będzie, zniszczy go pożar i siły porządkowe. To opowieść pisana w gorączce. Majaczeniach i fantasmagoriach. Pośród wypchniętego poza granice społeczeństwa widmowego miasta, realny jest brak, utrata, blizny, niedostatek i znikające ślady żywych ludzi o nieznanej przeszłości, czekających tu być może na cień szansy. Ich tożsamości to maska czy poza przybierana na chwilę. Bohater w nowym otoczeniu przyjmuje strategię mimikry, a więc najpierw destabilizuje tożsamość. Mnóstwo tu bowiem gier i gorzkich żartów, pytanie najlepiej odwrócić pytaniem lub rozbroić uśmiechem. I dużo tu gniewu.

Marionetkowe postaci polityków, policjantów, strażników porządku Europy żerującej na rozpadającym się świecie poza jej granicami, w obliczu pogłębiającego się kryzysu uchodźczego zachowują jedynie pozory. Od lat tak naprawdę nie ma żadnej spójnej polityki w sprawie uchodźców wojennych. Uwaga, rasistowskie jest prawo segregujące wewnętrznie osoby uchodźcze.

Pieśni rozpaczy mieszają się z pieśniami dziwnej nadziei lub czułości. Imiona osób zaginionych w morzu tworzą genealogię pokoleń. Ta wyliczanka-lamentacja przypomina nieco mnemotechniczną metodę utrwalania w pamięci, jak gdyby narracja cofała się do epoki oralnej. Ale nie jest to cofnięcie – bo w jakimś sensie słowo to kojarzy się z historią postępu – ale odsłanianie struktury energii, energii-pamięci, energii-pojedynczego imienia.

Fragmenty tekstu są bliskie poematowi Alice Oswald “Monument. Wykopaliska z Iliady”, w którym autorka przepisując dzieje walczących pod Troją usuwa większość partii tekstu “Iliady” Homera, a sam tekst Homera traktuje tak, by odsłonić raczej “to, na co patrzył Homer”, “dążąc raczej do przejrzystości niż przekładu”. Oswald pisze we wstępie do poematu: “[…] krytycy starożytni cenili jej energeię, czyli coś jakby <<rzeczywistość jaskrawą nie do wytrzymania>>. Tego słowa używa się, gdy bogowie schodzą na ziemię, ale nie pod postacią ludzką, tylko we własnej osobie.” To dość dalekie, choć sugestywne, podobieństwo dwóch sposobów narracji, jednak istotne są punkty wspólne: pierwszeństwo mówienia nad “zastygłą” narracją i “wewnętrzna spójność” uzyskana przez “przeplatanie wspomnień i porównań”. Last but not least: oba utwory oparte są na antyfonii, czyli przeplataniu się narracji dwóch bohaterów. Drugim z nich w „Azylu” jest syryjski uchodźca. To jego głos, jego rysunki, jego doświadczenie towarzyszą rozedgranemu głosowi narratora.

Ciało jest w gorączce. Rozdyma się od bezczynnego czekania. Odbiera wrażenia, ale ich nie syntezuje. Marznie, szuka skrawka ciepła, by się ogrzać, odczuwa ogromną nudę i przytulność obozu, obcość i strach, ale przed czym? Pragnie i przeżywa wielką chwilową bliskość. Jeśli jest ono naszym przewodnikiem, to musimy poddać się niestabilności wszystkiego, co widzi, chaotyczności tego co się dzieje. „Znajdowanie” wyprzedza „szukanie”. Przypadkowość miejsca urodzenia i koloru skóry determinują zbyt wiele. Determinują prawo do życia i do śmierci. Strategia znikania, rozbicia, zacierania śladów i destabilizowania tego, co może być brane za prawdę, za niezbity fakt, jest właśnie grą o życie.

W obozie przejściowym języki i dialekty mieszają się ze sobą na przypadkowym tle łopoczących materii, z których sklecone jest to prowizoryczne miasto bez bram, przepustek, flag i tablic porządkowych. Jest natomiast graffiti Banksy’ego. Jest tu mnóstwo życia. Obóz jest ironiczną noktoramą zachodniego społeczeństwa.  „Z czasem dochodzę do wniosku, że odpowiednikiem noktoramy jest nie tylko obóz, ale też pobliskie miasto, a może nawet cały kontynent. Za dnia uchodźcy w ogóle się dla niego nie liczą. Dopiero w nocy trzeba ich pilnować, wyłapywać albo zawracać. Zepchnięcie innych w obszar nocy usypia Europejczyków, pozwala udawać, że nic się obok nich nie dzieje” – tak rozwija się ta metafora.

Jest „azylem”. Jak często natrafia się na to słowo? W wierszu Justyny Kulikowskiej “łączy nas dziwna pokraczność i ohyda myśliwskiego/ postrzegania. w teorii powidoków Strzemińskiego,/patrząc na ciebie, widzę azyl.” Azyl – exile, w brzmieniu słychać “ujście”: “myślę o londyńskich/ pustostanach, kiedy mówisz nic już we mnie nie zostało./o kilogramach miedzi wyniesionych z pustostanów”. Powidokowość widzenia odpowiada za odczucie koszmaru sytuacji, w której się znaleźliśmy. Gdy chcę uchwycić ten ruch czy właściwość dynamiki narracji, przychodzi mi na myśl jeszcze inny cytat, być może niedokładny: „rolowana abstrakcja tworzy figuratywność”. W dominującym braku oparcia, w palącej niepewności, traceniu ostrości i wyostrzaniu tęsknoty, w „usuwaniu figuratywności” narrator Mościckiego z pasją posuwa się dalej i dalej, rozciera fragmenty rzeczywistości na coraz mniejsze cząstki znaczeń i migawek, rozdrabnia na coraz drobniejszy pył materię świata. Obozy – rozbijane w pył, rozbijane w proch, rozgniatane w błoto i powstają niemal w tym samych miejscach na granicznej ziemi niczyjej od nowa. Co dla kogo jest powidokiem?

Paweł Mościcki, Azyl
Nisza, Warszawa, 8 marca 2022
ISBN: 9788366599376

This is a story written in fever. Deliriums and phantasmagorias. In the midst of the ghost town pushed beyond the borders of the ghostly society, the real is the lack, loss, scars, scarcity and disappearing traces of living people of unknown past, perhaps waiting here for a shadow of a chance – Aleksandra Bartelska writes about Paweł Mościcki’s „Azyl” (Asylum).

%d bloggers like this: