Całe życie walczył. Z komunizmem, z chorobą alkoholową i rakiem. Wreszcie z łatką barda, który w istocie był przede wszystkim poetą, mówiącym nam choćby o tych krótkich chwilach szczęścia w bezmiarze naszej samotności. 65 lat temu urodził się Jacek Kaczmarski (1957-2004) – pisze Przemysław Poznański.

„Lecz tylem już wierszydeł stworzył / że jest czym okpić po mnie ciszę” – pisze w 1995 roku, w piosence „Testament’95”. Choć ma wtedy przed sobą jeszcze zaledwie dziewięć lat życia, a za sobą wiele z tych wierszy, które na stale wejdą do kanonu polskiej poezji śpiewanej, to owo podsumowanie jest zdecydowanie przedwczesne. Można nawet powiedzieć, że właśnie wtedy, wraz z „Wojną postu z karnawałem” i „Sarmatią”, a także mającymi dopiero powstać programami „Między nami”, „Dwie skały” i „Mimochodem” wkracza w literacko najciekawszy okres swojej twórczości.
Na świat przyszedłem w czepku, nie pod ułańskim czakiem*
Jacek Kaczmarski urodził się 22 marca 1957 roku w Warszawie. I każdy, kto – jak ja – dorastał wraz z jego twórczością, biografię artysty zna przynajmniej na tyle, by wyróżnić jej najważniejsze okresy: debiut na Warszawskim Jarmarku Piosenki w 1976 roku i rok później nagroda na Studenckim Festiwalu Piosenki w Krakowie za „Obławę”, czyli za utwór, do którego Kaczmarski zaczerpnął inspirację z piosenki „Охота на волков” Włodzimierza Wysockiego. Ten artysta zresztą na wiele lat zawładnie wyobraźnią Kaczmarskiego, każąc mu zarówno tłumaczyć teksty rosyjskiego poety, jak i się na nim wzorować („Statki”, „Ze sceny”, „Nie lubię”, „Koń wyścigowy”). Potem, to już przełom lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, był Kabaret Pod Egidą i trio z Przemysławem Gintrowskim oraz Zbigniewem Łapińskim, a po wybuchu stanu wojennego, który zastał go we Francji, decyzja o pozostaniu na emigracji, Radio Wolna Europa i w końcu powrót do kraju z gorąco przyjętą trasą koncertową „Live”.
Dla samego Kaczmarskiego autobiograficzność bywała twórczym paliwem raczej na późniejszym etapie twórczości, gdy wraz z końcem komunizmu zgasł już napędzający jego poezję płomień buntu przeciwko poniewieraniu jednostki przez totalitarny system. Owszem, można znaleźć wyimki z jego życiorysu już wcześniej, jak choćby w piosence z 1989 roku „Doświadczenie (Marzec’68)”, gdzie widzimy młodego chłopca – równolatka autora – wmieszanego przypadkiem w marcowy strajk studentów: „Jutrzenka moich politycznych wrażeń: / Beztroska wiosna życia jedenasta, / Rok sześćdziesiąty ósmy, miesiąc marzec, / Przy placu Unii, prawie centrum miasta. / (…) Wiesz co jest grane? Studenci demonstrują! / (Gestapo! – brzmiało zza okien – Gestapo!)”. Ale to raczej wyjątek potwierdzający regułę. Dopiero więc w 1993 roku, w programie „Sarmatia” Kaczmarski zaśpiewa: „Na świat przyszedłem w czepku, nie pod ułańskim czakiem”. I dalej: „W komunistycznej szkole miałem same piątki, / Od dziecka byłem głodny podróży i wrażeń / Nieświadom, że to złego miłe są początki” („Drzewo genealogiczne”).
Ja mikrofon mam i ja mam teraz głos!
W powszechnym odbiorze Kaczmarski to „Mury” i „Obława”, ewentualnie „Zbroja”, a więc utwory wybrzmiewające w duchu rewolucji, oporu, niezgody na polityczny ustrój. A jednak pierwszy program (a więc nie tyle zbiór piosenek na płycie, ile zamknięta tematycznie całość) tria Gintrowski, Kaczmarski, Łapiński to przede wszystkim opowieść o obliczach ludzkiej samotności, o naszej jakże częstej nieprzystawalności do otaczającego świata. Co ciekawe, to jedyny program artysty, w którym piosenki z jego tekstem niemal w połowie przypadków ustępują wierszom innych twórców: Zbigniewa Herberta, Krzysztofa Marii Sieniawskiego i Mieczysława Jastruna.
Przy tym „rewolucyjność” rozumiana jako niezgoda w konkretnym sensie politycznym, rozbrzmiewa tu w zasadzie tylko w „Krajobrazie po uczcie”, opowiadającym o abdykacji Stanisława Augusta. W pozostałych utworach składających się na ten program pobrzmiewa raczej w tle, w refrenach, w owym „wyrwij murom zęby krat”, albo Herbertowym „Drzewo podwędza mur korzeniami. Gwiazda nagryza kamień jak mysz. Za sto, dwieście lat będzie już małe okienko”, bo przecież nawet tytułowe „Mury” to w istocie wiersz-przestroga przed rytmicznym poklaskiem, wiodącym tłum nie tyle nawet do zwalania pomników, ile do tworzenia ostrych, jednoznacznych podziałów, w których nie ma miejsca na wolność jednostki („Kto sam ten nasz najgorszy wróg!” – słyszymy przecież). I przestroga przed tym duchem rewolucji, który na zgliszczach jednej dyktatury stawia podwaliny pod następną. Tak samo totalitarną, alienującą każdego, kto niewystarczająco pasuje do nowego schematu: „A śpiewak także był sam / Patrzył na równy tłumów marsz / Milczał wsłuchany w kroków huk / A mury rosły, rosły, rosły / Łańcuch kołysał się u nóg”.
Przede wszystkim obserwujemy więc w programie samotność: artysty zderzonego z niezrozumieniem tłumu czy systemu („Ze sceny”, „Casanova – Fellini. Scena niemiecka”), rosyjskiego „czynownika” zagubionego w trybach biurokracji („Encore, jeszcze raz”), skazańców („Pejzaż z szubienicą”, czy „Mur” Herberta), a wreszcie każdego z nas („Przyjaciele, których nie miałem”, „Starzy ludzie w autobusie”) i wreszcie i samotność dyktatora („Cesarz” Herberta).
Przeczytaj także:
Sam też mogę żyć
O ile „Mury” ukazały się oficjalnie, o tyle dwa kolejne programy tego tria funkcjonowały, aż do zmian ustrojowych, wyłącznie w drugim obiegu. To jednak jedyne, co w zasadzie łączy „Raj” (1980) i o rok późniejsze „Muzeum” – opowieści zbieżne może na poziomie ogólnego przesłania, inne jednak stylistycznie i konstrukcyjnie.
„Raj” to opowieść zwarta, w istocie jeden poemat złożony z poszczególnych pieśni i to mimo, że znów obok tekstów samego Kaczmarskiego znajdziemy tu trzy wiersze Zbigniewa Herberta („Sprawozdanie z raju”, Przesłuchanie anioła”, „U wrót doliny”). Całość to znów narracja o jednostce zderzonej z systemem, inspirowana Biblią, opowiadająca o człowieku jako marionetce sił wyższych, czy pionku na planszy zabaw Boga z Szatanem, o bezsilności wobec niebieskiego aparatu represji. To w oczywisty sposób stanowi metaforę opresyjnego systemu komunistycznego, lecz jest też opowieścią uniwersalną, z takimi bohaterami jak strącone anioły, wygnani z raju Adam i Ewa, ukarani budowniczowie Wieży Babel, Jakub walczący z aniołem czy nowotestamentowe niewiniątka.
Jednakże kluczem do zrozumienia całości tego programu, do odkodowania ukrytych za przypowieściami sensu, jest ostatnia piosenka, „Powrót”, apoteoza indywidualizmu, hymn do jednostki, która wyzwala się z oków stłamszonej zbiorowości: „(…) Żaden tłum nie dotarł nigdy na mój szczyt / Jestem w raju / (…) Sam też mogę żyć / Żyć dopiero mogę sam / Niepokorna myśl / Zyska nowy kształt”.
Każdy z was jest łodzią w której / Może się z potopem mierzyć
„Muzeum” (1981) to program zwarty w tym sensie, że niemal w całości inspirowany malarstwem, ale nietworzący jednolitej opowieści. Operuje też znacznie bardziej dosłownym przekazem, w sporej części politycznym, gdyż odnoszącym się do uwiecznionych na płótnach przez mistrzów pędzla konkretnych wyimków z historii Polski. Jeśli i tu mamy maskę, to bywa ona półprzezroczysta, zwłaszcza wtedy, gdy sowiecki, albo szerzej komunistyczny reżim dostrzegamy za – nomen omen – obrazami opresji ze strony rosyjskiego zaborcy. Tak jest w wierszach „Rejtan, czyli raport ambasadora” (według obrazu Jana Matejki), „Zesłanie studentów” (Malczewski) czy „Wigilia na Syberii” (Malczewski).
Nie znaczy to jednak, że rola „Muzeum” sprowadzona została do li tylko politycznego komentarza. „Modlitwa o wschodzie słońca” (do wiersza Natana Tenenbauma), „Osły i ludzie” (Goya) czy „Arka Noego” (arrasy wawelskie), „Kanapka z człowiekiem” (Linke) to znowu przypowieści uniwersalne, dotyczące kondycji jednostki zmuszonej do funkcjonowania we wrogim sobie świecie pogardy, nienawiści czy lekceważenia.
Utrzymany w podobnym tonie i podobny konstrukcyjnie – a więc zawierający zarówno opowieści metaforyczne jak i zdecydowanie mocniej umocowane w historii –jest program „Krzyk” Kaczmarskiego i Łapińskiego, zarejestrowany w 1981 roku, wypuszczony jednak do oficjalnego obiegu dopiero w 1989. To w nim znalazły się tak znane dziś utwory jak „Nie lubię” (według Wysockiego), „Przedszkole”, „Obława”, „Lekcja historii klasycznej” czy „Sen Katarzyny II”.
Zbierałem obudzonych sumień żniwo
Na emigracji, a szczególnie podczas pracy w radiu Wolna Europa, w twórczość Kaczmarskiego wkrada się wymuszona przez okoliczności potrzeba tworzenia wierszy-komentarzy, wierszy-felietonów, jak choćby „Wizyta w PRL na zaproszenie rzecznika rządu” (1988)”, „Rehabilitacja komunistów” (1987), „List z Moskwy” (1987), „Lament zomowca” (1988), czy „Dwie rozmowy z Kremlem” (1989). Kaczmarski nawet wtedy jednak starał się uciekać – gdy tylko to możliwe – od dosłowności. To w okresie emigracyjnym skompilował (czasem z tekstów wcześniejszych) programy „Kosmopolak” (1987), „Dzieci Hioba” (1989) czy „Głupi Jasio” (1990), zawierające takie piosenki jak choćby „Starość Owidiusza”, „Barykada (Śmierć Baczyńskiego)”, „Opowieść pewnego emigranta”, „Mury ’87 (Podwórko)”, cykl „Pięć głosów kraju”, cykl „Podróże Guliwera”, cykl „Trylogia”, „Kara Barabasza”, „Bajka o Głupim Jasiu”, „Źródło II (Rozlewiska)” czy wreszcie „Konfesjonał”, w którym wyznawał: „Za prawo me uznałem to że żyję / Za własną potem wziąłem to zasługę / I co nie moje miałem za niczyje / Więc brałem nigdy się nie licząc z długiem / Uznałem że mam prawo sądzić ludzi / Dlatego tylko że mam tę możliwość / Poznawszy sposób jak sumienia budzić / Zbierałem obudzonych sumień żniwo”.
To wtedy, już po wyjeździe z kraju, powstała też „Nasza klasa” (1983-87), protest song czasów stanu wojennego, komentarz do sytuacji tysięcy Polek i Polaków żyjących w kraju rządzonym przez wojskową juntę, albo rozproszonych po całym świecie po grudniu 1981 r. „Co się stało z naszą klasą / Pyta Adam w Tel-Awiwie” – zastanawia się w pierwszych dwóch wersach poeta i boleśnie puentuje: „Odnalazłem klasę całą / Na wygnaniu, w kraju, w grobie”.
Stara baśń niewinnej młodości
Ostatnią część biografii Jacka Kaczmarskiego, tę po upadku komunizmu, streścić znów można w kilku słowach: trasa koncertowa „Live”, zwieńczona platynową płytą dla zapisu tego wydarzenia (z nagraną pierwszy raz oficjalnie „Naszą klasą”, w końcu ponowna, tym razem dobrowolna emigracja do Australii, a w końcu rak krtani, który zakończy życie poety w wieku zaledwie czterdziestu siedmiu lat. Ale literacko, poetycko to okres dla Kaczmarskiego najciekawszy, obfitujący w programy, które oddzielone od imperatywu komentowania rzeczywistości, zwłaszcza bieżącej polityki, ewoluują albo ku mierzeniu się z historią, lecz już nie z punktu widzenia bieżących wydarzeń, ale narodowych przywar i naszej mentalności, albo wręcz pozostawiają na boku sprawy narodowe na rzecz spraw egzystencjalnych, często zahaczających o biografię poety. Takie są programy „Wojna postu z karnawałem” (1993), „Sarmatia” (1994), „Pochwała łotrostwa” (1997), „Między nami” (1998), „Dwie skały” (2000) czy „Mimochodem” (2002), nawet jeśli niezmienne pozostaje w nich spektrum poetyckich inspiracji, w tym tych zaczerpniętych z Biblii, mitologii, literatury czy malarstwa.
Ten czas to także gorzka „Nasza klasa’92” (1992), spojrzenie po latach na pokolenie stanu wojennego, żyjącego teraz w nowej rzeczywistości III RP: „Osiągnęliśmy dojrzałość / Zajmujemy stanowiska / Co się zżarło i wychlało / Na zmęczonych puchnie pyskach”. Taki komentarz jest już jednak w poezji Kaczmarskiego rzadkością, choć nie powstrzyma się tez choćby przed podsumowaniem zmian w „Solidarności”, tworząc piosenkę „Dwadzieścia lat później” (według powieści Dumasa o tym samym tytule): „Każdy za siebie kosztem każdego / Na prywatną miarę grób mości / Jeden za wszystkich wszyscy za jednego / Stara baśń niewinnej młodości”
W szczegółach przecież diabeł gości / A Polak gardzi szczegółami
Pierwszy po powrocie do kraju nowy program, a więc „Wojna postu z karnawałem” (1993), skupiony jest głównie na kwestii „czasów przejściowych”, ale już nie w kontekście najnowszej polskiej historii, tylko rozumianych w sposób uniwersalny. Znajdziemy tu takie utwory jak „Ja”, „Włóczędzy” czy „Kantyczka z lotu ptaka” – tematycznie jednorodne, odnoszące się tak do historii Polski jak i Europy, tak do wielkiej polityki jak i drobnych ludzkich słabości.
Jeszcze bardziej jednorodna będzie „Sarmatii”, która – trochę jak „Raj” – okazała się być opowieścią podporządkowaną nie tylko jednemu przesłaniu, ale i konkretnemu momentowi w polskiej historii. Czasom, które mocno wpłynęły na naszą tożsamość, obciążając ją przyciężkawym mitem „Polaka-Sarmaty”. Znajdziemy tu wspomniane już „Drzewo genealogiczne”, ale także takie wiersze jak „Pana Rejowe gadanie”, „Z pasa słuckiego pożytek”, „Nad spuścizną po przodkach deliberacje”, „Według Gombrowicza narodu obrażanie” czy „Z XVI-wiecznym portretem trumiennym – rozmowa”. To zatem opowieść o naszych narodowych przywarach, kwintesencja narodowej tożsamości: „Nie lubi stwarzać się być chciałby / Wszak Bóg rzekł „Niech się stanie Polak” / A szatan w płacz Das ist unglaublich / Nieszczęsna w Polsce moja dola / Słusznie się lęka Pan Ciemności / Że ciężko będzie miał z Lachami / W szczegółach przecież diabeł gości / A Polak gardzi szczegółami”.
Polityka mi wisi / Dorodnym kalafiorem
W 1997 roku ukazał się program „Pochwała łotrostwa”, podporządkowany ściśle tematowi zła i jego źródeł. Nie tyle jednak filozoficzny, ile skupiony na próbie opisania różnorodności motywacji ludzi, sięgających po przemoc, okrucieństwo, lub zachowujących wobec zła wygodny symetryzm, a bywa i neutralność. Nie brakuje tu tekstów biorących się z potrzeby komentowania obserwowanych bieżących zjawisk, także politycznych („Karnawał w Victorii”, „Metamorfozy sentymentalne”, „Reportaż Bośnia II”, „Amanci Panny S.”), częściej jednak pochyla się Kaczmarski nad złem małym i codziennym, jak w „Zabić kota”, „Błogosławię zło”, „Odpowiedź na ankietę ‘Twój system wartości’”: „Polityka mi wisi / Dorodnym kalafiorem / Błogosławieni cisi / I ci co pyszczą w porę / Historia mnie nie bierze / Literatura nudzi / Ja tam dziś w nic nie wierzę/ A już na bank nie w ludzi / Nawet drzewa twardnieją by przeżyć / Co tu mówić o ludziach frajerzy”.
Tu także jednak znajdziemy mocno autobiograficzny wiersz „Testament’95”, czy „1788” opisujący co prawda podróż tzw. „pierwszej floty”, która miała na celu założenie europejskiej kolonii na kontynencie australijskim, w istocie przecież będący nawiązaniem do emigracji poety.
Między okiem a łzą / Świat się rozszczepia
Program „Między nami” jest dużo bardziej różnorodny tematycznie, oscylując tak wokół próby zrozumienia ludzkich słabości („O krok…”, „Źródło wszelkiego zła”, „Pochwała człowieka”, „Między nami”, „Zegar”), jak i miejsca człowieka w świecie – tym razem już nie totalitarnym, a poddanym presji przemijania („Pożegnanie Okudżawy”, „Dęby” czy „Przechadzka z Orfeuszem”). Znajdziemy tu też „Autoportret z psem” tematycznie bliższy późniejszemu programowi „Dwie skały”, mocno autobiograficznemu czy raczej autorefleksyjnemu.
Kaczmarski staje się w tym właśnie programie piewcą chwili, poetą czerpiącym tyleż z dotychczasowych źródeł, którymi były sztuka czy historii („Wyznanie Kalifa, czyli o mocy baśni”, „Sąd nad Goyą”, „Mucha w szklance lemoniady”), ile z własnych obserwacji, radości i lęków, jak w „Wakacyjnej przypowieści z metafizycznym morałem”, „Dwóch Skałach”, „Czerwcowym wichrze przy kominku”, „Śniadaniu z Bogiem” czy „Przy ołtarzu baru”.
Dwa ostatnie programy Kaczmarskiego – „Mimochodem” i nigdy już nienagrany „Tunel” – podążają tym samym tropem, łącząc autobiograficzność („Przypowieść na własne 44. urodziny”) z obserwacjami natury ogólnej, w centrum których zawsze pozostaje człowiek szukający swojego miejsca w świecie, przytłoczony narzuconymi mu ideami („Okładający się kijami”), wciągnięty w nieswoje spory, postawiony wobec własnej śmiertelności („Tunel”), znajdujący chwilę wytchnienia w uczuciu, albo rzadkich chwilach bliskości z innym człowiekiem („Legenda o miłości”).
Brakuje Kaczmara
„Brakuje Kaczmara z jego komentarzem (Po którym / Nic dodać właściwie nie sposób) / By w kalejdoskopie bieżących wydarzeń / Odróżnić swe błędy od wyroków losu” – napisał po śmierci poety Szymon Podwin, kompozytor, pieśniarz, twórca Wrocławskiego Salonu Jacka Kaczmarskiego.
Jacek Kaczmarski zmarł 10 kwietnia 2004 roku. Zostawił po sobie niezliczoną liczbę wierszy, pięć powieści, w tym „Autoportret z kanalią”, „Plażę dla psów” i „O aniołach innym razem”, opowiadania dla dzieci, felietony, wspomnienia, blues operę „Kuglarze i wisielcy” (z muzyką Jerzego Satanowskiego), a jego utwory muzyczne znalazły się na ścieżce dźwiękowej do takich filmów jak choćby „Człowiek z żelaza” Andrzeja Wajdy, „Ostatni dzwonek” Magdaleny Łazarkiewicz czy „Przypadku” Krzysztofa Kieślowskiego, gdzie poeta pojawia się nawet na ekranie.
Miał rację pisząc, że jest czym po nim „okpić ciszę”. A przede wszystkim jest komu. Wiersze poety funkcjonują w obiegu literackim i muzycznym. Co ważne, dotyczy to także tych wierszy, czy całych programów, które nie doczekały się umuzycznienia, a tym samym nie były często znane szerszemu odbiorcy. Mateusz Nagórski i Andrzej Dębowski napisali muzykę do intymnego, osobistego programu „Skruchy i erotyki dla Ewy” oraz do „Mojego Zodiaku”. Ten program – jako „Znaki Zodiaku” – w swojej własnej muzycznej interpretacji krótko przed śmiercią przygotował też Zbigniew Łapiński, we współpracy z Marcinem Partyką. Na podstawie „Tunelu” stworzono spektakl, pokazany na Festiwalu im. Jacka Kaczmarskiego „Nadzieja” w Kołobrzegu, ukazała się też płyta, zawierająca piosenki – do muzyki Hadriana Filipa Tabeckiego i Pawła Stankiewicza – w wykonaniu Joanny Lewandowskiej, Mirosława Baki i Wojciecha Brzezińskiego. I wciąż powstają nowe nagrania i nowe aranżacje (jak choćby „Jacek Kaczmarski o wolności” duetu Mateusz Nagórski i Miłosz Wośko.
Twórczość Kaczmarskiego przekroczyła też zresztą granice języka. W 2008 roku twórczość poety wziął na warsztat Ciro Diaz Penedo, lider undergroundowego kubańskiego zespołu La Babosa Azul, o czym pisałem wraz z Mikołajem Kirschke dla „Gazety Wyborczej”. Na płycie „Cuando Amanezca el Dia” znalazło się 12 piosenek, m.in.: „Przedszkole”, „Zbroja”, „Poczekalnia”, „Koń wyścigowy” i „Nie lubię”. Rok później Kaczmarskiego po norwesku nagrał polsko-norweski zespół Karuzela Group, a w 2019 roku m.in. „Rublow”, „Zmartwychwstanie Mandelsztama” czy „Epitafium dla Włodzimierza Wysockiego” zaśpiewali po rosyjsku artyści Teatrium na Sierpuchowce, co uwieczniono na płycie „Wykopaliska”. „Mury” wybrzmiały tez po białorusku podczas buntu Białorusinów przeciw reżimowi Alaksandra Łukaszenki.
Spełniły się więc słowa poety z wiersza „Niech…”:
A ty siej, a nuż coś wyrośnie
A ty to, co wyrośnie, zbieraj
A ty czcij, co żyje radośnie,
A ty szanuj to, co umiera.
*Cytaty w śródtytulach pochodzą z wierszy Jacka Kaczmarskiego: „Drzewo genealogiczne”, „Ze sceny”, „Powrót”, „Arka Noego”, „Konfesjonał”, „Dwadzieścia lat później”, „Według Gombrowicza – narodu obrażanie”, „Odpowiedź na ankietę ‘Twój system wartości’”, „Miedzy nami” oraz z piosenki Szymona Podwina „Brakuje Kaczmara”.
_______________________
He fought all his life. With communism, with alcoholism and cancer. Finally, with the label of a bard, who was in fact primarily a poet, telling us, for example, about these short moments of happiness in the vastness of our loneliness. Jacek Kaczmarski (1957-2004) was born 65 years ago, writes Przemysław Poznański.