recenzja

Winny, bo czarny | James Baldwin, Gdyby ulica Beale umiała mówić

Na jej podstawie powstał film nominowany w 2018 r. do 33 nagród w kilku kategoriach i uhonorowany aż 22 razy najważniejszymi trofeami w przemyśle filmowym, w tak ważnych w tej branży konkursach jak Złoty Glob, Oscar, BAFTA, czy MFF w Toronto. Zauważeni zostali aktorzy, reżyser, producenci i scenarzyści – za scenariusz adaptowany. Nie byłoby jednak ani tego filmu, ani tych nagród, gdyby James Baldwin nie napisał wcześniej powieści „Gdyby ulica Beale umiała mówić”.

Po raz pierwszy czerń dostrzegamy, gdy przenosimy się na kartach książki Baldwina do nowojorskiego Harlemu, do wczesnych lat siedemdziesiątych, czyli czasów, gdy USA rządził prezydent Nixon, a na ulicach Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej mimo konstytucyjnej równości obywateli istniała funkcjonalna segregacja rasowa. To tło ukazuje wyraźny kontrast między czernią a bielą, czarnoskórym Amerykaninem a białym, którego obecność i swego rodzaju supremacja jest wyczuwalna w rozmowach bohaterów, kontekście wydarzeń i w finale. Jest ten kontrast widoczny, choć bohaterowie są Afroamerykanami, białych niemal nie ma w tej opowieści. To odniesienie do lat siedemdziesiątych i umiejscowienie wydarzeń w  kontekście tamtych lat jest niezwykle istotne dla lektury książki, bowiem użyty w niej język, a przede wszystkim siła przekazu i potencjał treści powodują zacieranie się granic czasu przeszłego. I czasem nawet można odnieść wrażenie, że jest to książka na wskroś współczesna, opowiadającą historię dziejącą się tu i teraz. Książka porusza przecież wciąż aktualne problemy Ameryki, tej białej i tej czarnej. A teraz też tej śniadej, zwłaszcza gdy z ust 45. prezydenta USA wciąż słyszymy o zagrożeniu płynącym zza południowej granicy i potrzebie wybudowania kilometrów muru, którym chce on odseparować swój kraj od Meksyku.

W swojej wymowie książka ta jest w pewien sposób podobna do „Miasta gniewu”, filmu z 2004 r. w reżyserii Paula Haggisa, w którym też dostrzegamy kontrast między czernią a bielą. Czernią i bielą skóry bohaterów, ale też postaw. Oczywiście można pozwolić sobie na stwierdzenie, że wszystkie opowieści o rasizmie są do siebie podobne, opowiadają przecież o tym samym problemie społecznym. Tym jednak, co akurat w tych obu przypadkach uderza, to niezwykła ponadczasowość poruszanych zagadnień i sposób ich ujęcia. Takie wyczucie pulsu. Takie zrozumienie bezsilności poniżanego, jego niejako „zgody” na przemoc i pasywnego przyzwolenia na opresję.

Jednak wówczas gdy Baldwin pisał „Gdyby ulica Beale umiała mówić” i nawet wtedy, gdy kręcono „Miasto gniewu” – na cztery lata przed tym, nim urząd prezydenta USA objął Barack Obama, ciemnoskóry prezydent –podejmowanie tego tematu wydawało się szczególnie zrozumiałym. Jednocześnie wydawało się, że już niebawem ten temat zostanie w końcu ostatecznie zamknięty, a czerń i biel przestanie różnić. Tak się nie stało, a problem rasizmu dotykający Afroamerykanów w USA jest jątrzącą się raną również i dziś, gdy za biurkiem w Gabinecie Owalnym zasiada inny lokator. Tak samo jak w 1974 r., gdy swoją amerykańską premierę miała książka Jamesa Baldwina, tak i teraz, czterdzieści pięć lat później, poruszone na jej kartach problemy są wiąż nierozwiązane i aktualne. Wciąż na karę więzienia amerykańskie sądy skazują więcej czarnoskórych i kolorowych niż białych obywateli USA. Wciąż jest niebiałym trudniej o awans społeczny, a wiele funkcji i stanowisk tylko pozornie jest dla nich dostępne, a niedawny spór o nominacje Akademii Filmowej tylko to potwierdza. Wciąż też dla ludzi o, innym niż biały, kolorze skóry, trudniejszy jest dostęp do dobrej pracy, dobrej płacy i dobrej pomocy prawnej. Wciąż są też tacy, którzy nie mając niczego, czym mogliby zaimponować, pochwalić się, zasłużyć na uznanie, chętnie odwołują się do idei rasizmu, po to tylko by poczuć się lepszymi, poprawić swoją własną samoocenę, bo mają na to jeden niezawodny według nich sposób: poniżenie innej osoby.

Wszystkie te wątki: rasizm, wojna wietnamska, system penitencjarny USA i „niewidzialna ręka rynku” eksterminująca każdego, kogo nie stać na zakupienie najwyższej klasy usług prawniczych, będą oczywiście obecne na kartach „Gdyby ulica Beale mogła mówić”, ale książka Baldwina nie jest tylko powieścią zaangażowaną w bieżący dyskurs polityczno-społeczny owych czasów. O problemach, które dotykały codziennego życia Afroamerykanów z Harlemu dowiadujemy się bowiem niejako mimochodem, uczestnicząc w normalnym życiu bohaterów. Książka Baldwina jest przede wszystkim wielką opowieścią o prawdziwej i czystej miłości. Oto przed nami staje Klementyna, przez wszystkich zwana Tish i Alonzo nawet przez najbliższych nazywany Fonnym. To jest ich opowieść. Krótka historia planów na życie Tish i Fonny’ego. Chłopaka i dziewczyny, którzy za sprawą tej magii, która łączy ze sobą ludzi od chwili kiedy tylko się po raz pierwszy zobaczą i tworzy z nich nierozłączną parę. To jest opowieść o tej tajemniczej sile, która sprawia, że chcą być rodziną, chcą mieć dziecko, będą chcieli razem żyć. Jest też opowieścią o rodzinie, często takiej, która sprawdza się, gdy pojawiają się ciężkie burzowe chmury, i takiej, która nie zdaje tego egzaminu. Baldwin opowiada na kartach „Gdyby ulica Beale umiała mówić” o wielkim dramacie, który tylko dlatego się ziścił, że Fonny – w przeddzień planowanego ślubu niesłusznie oskarżony o gwałt – miał niewłaściwy kolor skóry, zamieszkał w niewłaściwej dzielnicy i w niewłaściwym miejscu spotkał niewłaściwego policjanta. I będzie to opowieść o determinacji, która każe w miejscu, w którym się znajdą bohaterowie porzucić wszelką nadzieję, jak przy wrotach piekła z „Boskiej komedii” Dantego. Bo tylko jej nie mając można próbować przeżyć w otchłani. 

Będzie to też opowieść o matkach, z których tylko jedna zdaje się być tą, która pokonując własne ograniczenia zda egzamin życia. Wreszcie o będzie opowieścią o ojcach, którzy stając  w obliczu tragedii dzieci samotnie podejmują wszelkie możliwe działania, by je ratować przed zatraceniem. I może właśnie ten wątek powieści, mimo że pozornie nie najważniejszy, zasługuje na szczególną uwagę czytelnika. Aż do ostatnich stron tej książki.

James Baldwin, Gdyby ulica Beale umiała mówić (If Beale Street Could Talk)

Przekład: Maria Zborowska

Wydawnictwo Znak, Kraków 2019

%d bloggers like this: