Bohdan Głębocki w „Muszej Górze” nie tyle odrobił lekcję z pisania kryminałów retro, co od razu się doktoryzował w nowym dla siebie gatunku, dając nam powieść świeżą, nieprzewidywalną, w przebojowy sposób łączącą kryminalną intrygę z najlepszą fantastyką w stylu dieselpunku.
Dieselpunk ma swoje wymagania: to z założenia opowieść z czasów po Wielkiej Wojnie, przesiąknięta fascynacją takimi wynalazkami jak kino, samochód, elektryczny tramwaj, telefon, radio czy wreszcie samolot, a jednocześnie wprowadzająca elementy nadprzyrodzone, fantastyczne. Jeśli chcecie poczuć tę atmosferę, obejrzyjcie film „Metropolis” Fritza Langa (który powstał w tamtych czasach), lub bardziej współczesne ” Sky Kapitan i świat jutra”, „Captain America: Pierwsze starcie” czy „Poszukiwaczy zaginionej Arki”. Albo sięgnijcie właśnie po „Muszą Górę” Bohdana Głębockiego.
O tym, że historyczne tło w kryminale retro nie musi być wiernym odwzorowaniem tego, co autor znalazł w dokumentach z epoki, przekonywał nas już swego czasu Piotr Bojarski w „Kryptonimie Posen”. Jego powieść rozgrywała się w alternatywnej przeszłości, w której Polska stała się wiernym sojusznikiem faszystowskich Niemiec. Przyjmujemy tę rzeczywistość, a przecież gdzieś podskórnie wyczuwamy, że prawda o polsko-niemieckiej przyjaźni jest inna i prędzej czy później wyjdzie z cienia jak w dystopijnym „Człowieku z Wysokiego Zamku” Philipa K. Dicka czy – z pozoru tylko fantastycznym – „Kongresie futurologicznym” Stanisława Lema.
Piszę o tym, bo „Musza Góra” Bohdana Głębockiego czerpie z całego bagażu prozy, której celem nie jest wierne odtwarzanie historycznego tła, lecz wykorzystanie go do opowiedzenia historii, która zaskoczy nas siłą wyobraźni autora, swobodnie połączy skrzętnie udokumentowane fakty z fantastyką najwyższych lotów. O ile więc w „Muszej Górze” Poznań roku 1938 odwzorowany jest z pedantyzmem historyka, o tyle to, co napędza intrygę powieści, jest już tylko wirtuozerskim popisem autora tworzącego alternatywną rzeczywistość z konsekwencją godną tego, co J. K. Rowling zrobiła w świecie „Harry’ego Pottera” (choć u Głębockiego zdecydowanie mamy do czynienia z powieścią dla dorosłych) – tu po prostu wszystko do siebie pasuje i nigdy nie ociera się o kicz czy grafomanię, lecz funkcjonuje jako oczywisty element tego konkretnego świata przedstawionego. Nadaje to powieści świeżości i wciąga do środka bez reszty.
W powieści przeplatają się trzy główne wątki. Pierwszym jest dochodzenie, prowadzone przez ambitnego aspiranta Andrzeja Szuberta w celu pojmania nieuchwytnego mordercy, zwyrodnialca, którego ofiary miały poprzegryzane gardła, a którego opinia publiczna szybko ochrzciła mianem „wilkołaka”. Równocześnie trwa pełne zupełnie realnych niebezpieczeństw śledztwo prowadzone przez prywatnego detektywa Antoniego Kaczmarka, a także leżące na pograniczu archeologii, okultyzmu i działań wywiadowczych poszukiwanie śladów żydowskiej magii schowanej gdzieś wśród szczątków starego kirkutu.
Ten ostatni wątek wprowadza do fabuły specjalnie przyjeżdżający w tym celu do Poznania Mieczysław Apfelbaum – oficer Wojska Polskiego i Żyd. To ostatnie nie jest bez znaczenia, bo daje autorowi pretekst do pokazania Poznania z innej strony, niemającej wiele wspólnego z jego nimbem miasta pracy organicznej, dumnego ze zwycięskiego powstania. Ten Poznań to brunatne gniazdo antysemickiej endecji, gdzie Żyd w żadnej chwili nie może czuć się bezpiecznie. Ów Poznań to zresztą od początku do końca miasto mroczne, narysowane ciemnymi kolorami, co doskonale współgra z nadprzyrodzoną, fantastyczną i dieselpunkową poetyką fabuły. Magia, której szuka Apfelbaum ma bowiem pomóc Polsce w wojnie, której niedopowiedziana groźba wisi już nad Europą. Gdyby udało się ją odnaleźć i jej użyć, byłaby zapewne jak Arka Przymierza, która według pseudonaukowców pracujących dla III Rzeszy w niesławnym instytucie badawczym Deutsches Ahnenerbe (Niemieckie Dziedzictwo), miała pomóc Hitlerowi w zdobyciu panowanie nad światem.
Głębocki wykorzystuje w tym wątku fakty jak najbardziej historyczne. Poszukiwania Apfelbauma odbywają się bowiem na tytułowej Muszej Górze. Jej nazwa niewiele ma wspólnego z muchami, prędzej pochodzi być może od żydowskiego imienia Mosze. Góra – gdzie dziś znajduje się między innymi centralny punkt miasta, Plac Wolności – to właśnie dawny żydowski cmentarz, który swego czasu zapewne często odwiedzała postać mocno kojarząca się z żydowskim mistycyzmem, czyli Jehuda Löw ben Becalel, późniejszy twórca… Golema. Rebe Löw, który znany jest bardziej z działalności w Pradze, urodził się bowiem w Poznaniu i był przez wiele lat rabinem tego miasta.
W 1938 roku cmentarza już nie ma, bo góra, na której istniał, została dawno zniwelowana. Apfelbaum musi więc grzebać wśród resztek poniewierających się w okolicy macew, co budzi w nim wątpliwości, także natury religijnej. Gotów jest nawet w pewnym momencie zrezygnować z powierzonego mu zadania, gdy nagle przychodzi mu do głowy pomysł, który może wszystko zmienić.
Aspirant Strasburger na tropie | Grzegorz Kalinowski, Pogromca grzeszników
Te wątki, które – co jasne – prędzej czy później muszą się ze sobą połączyć, stanowią tu jednak tylko główną oś fabuły, która raz po raz rozgałęzia się na osobiste historie bohaterów. Głębocki dodatkowo zagęszcza intrygę, wprowadzając choćby element rozgrywek między licznymi tu agentami polskiego i rosyjskiego wywiadu, wśród których zdarzają się też transmorfy – ludzie potrafiący „przywdziać” wygląd innej osoby. Takich fantastycznych elementów jest tu sporo, że wspomnę choćby tajemnicze „skrzynki” wpływające na ludzką psychikę czy portale pozwalające na przenoszenie się z miejsca na miejsce.
Podkreślam: to wszystko funkcjonuje w świecie od początku do końca konsekwentnym i nawet przez moment nie razi naiwnością. Do tego stopnia, że pewnie niejeden czytelnik zechce uwierzyć w nadprzyrodzone umiejętności niektórych bohaterów tak jak wierzymy (może nie?), że istnieje peron 3 i ¾ na londyńskim dworcu King’s Cross, a jedynie – jako mugole – nie jesteśmy w stanie go dostrzec.
„Musza Góra” to pierwsza cześć cyklu, co ma konsekwencje w częściowo otwartym zakończeniu. Ale to nie problem – po prostu trzeba jak najszybciej sięgnąć po „Ślepe ryby”.
Bohdan Głębocki, Musza Góra
Media Rodzina 2014