recenzja

Ku jądru ciemności | Marek Krajewski, Mock. Ludzkie zoo

Marek Krajewski najnowszą odsłonę przygód Eberharda Mocka zestawia z dwóch pozornie nieprzystających do siebie części. Tworzy niezwykle interesującą konstrukcyjnie hybrydę, którą spaja myśl, że wszyscy tkwimy w swoistym zoo – i nieważne czy jesteśmy uwięzieni w klatkach, czy w sieci konwenansów lub wręcz wymuszonych szantażem zależności.

Świat Eberharda Mocka staje na głowie – mężczyzna czuje, że powinien oświadczyć się pannie Marii, co radykalnie zmienić by mogło jego życie. Tym bardziej że przyszła „narzeczona” zdaje się nie być do końca zdrowa na umyśle: oto upiera się, że w nocy dochodzą do niej spod ziemi ludzie głosy, w tym płacz dzieci. Ebi (jak mówią na Eberharda przyjaciele) – chcąc nie chcąc – obiecuje zbadać tę sprawę, choćby dlatego że jest i dżentelmenem, i policjantem. Szybko okaże się, że pozornie błaha sprawa zaprowadzi Mocka w podziemia zapomnianego dworca, a potem w sam środek piekła – jeśli tak rozumieć miejsce, gdzie człowiek nie znaczy nic, a w każdym razie mniej niż zwierzę zamknięte w ciasnej klatce ogrodu zoologicznego. Mock dowiaduje się, że piekło jest tam, gdzie nie ma miejsca na ludzką godność, a życie nie ma wartości. Gdzie odmienny kolor skóry wystarczy, by odebrać należne człowiekowi prawa. Odkrycie zbrodni, dokonywanych w owym „piekle” odsłania przez bohaterem nie tylko tę prawdę, że człowiek zdolny jest do największej podłości w imię swoich chorych ambicji lub zwykłej żądzy, ale i tę, że żyjemy w świecie tak daleko i głęboko sięgających zależności, że przekonanie o tym iż podejmujemy decyzje i działamy w imię własnych przekonań, jest tylko ułudą, omamem. Mock najlepiej rozumie to z chwilą, gdy dowiaduje się, że jego przeciwnik, złoczyńca o jakże trafnym przezwisku Gad, liczyć może na naprawdę wysoko postawionych mocodawców. Co więcej, w wyniku wielu perturbacji, Mock staje się w końcu na tyle bezsilny, że ściganie Gada może okazać się niemożliwe, a w każdym razie ekstremalnie niebezpieczne – i to nie tylko dla samego detektywa, ale też i dla jego bliskich.

Bohater Krajewskiego – a trochę go już znamy – rzadko jednak cofa się przez naciskami i szantażem. Paradoksalnie jednak wcale nie musi to oznaczać zwycięstwa. Może za to być wstępem do popadnięcia w jeszcze większe zależności.

Czas akcji powieści to rok 1914 (z klamrą rozgrywającą się w 1929 r. w Berlinie). Pierwsza część rozgrywa się we Wrocławiu, druga przenosi nas do czarnej Afryki, gdzie Mock musi wykonać misję, od której wiele zależy – w tym być może całe jego dalsze życie. Ten przeskok dzieli powieść na dwie kontrastujące ze sobą części: ulice europejskiego miasta i bagna Nigerii, swojskość i egzotyka, porządek i chaos – te zestawienia przeciwieństw wystarczą, by zrozumieć, że Krajewski decyduje się na ruch bardzo odważny. I wygrywa. Bo pokazanie tak różnych od siebie światów ujawnia prostą prawdę, że ludzka podłość, ale i wielkoduszność, nijak nie zależą od szerokości geograficznej, że są uniwersalne. Doskonale pokazuje to motto książki, pochodzące z „Jądra ciemności” Josepha Conrada: „Pojąłem, że w jaskrawym słońcu tego kraju przyjdzie mi zapoznać się z (…) diabłem pazernego i bezlitosnego szaleństwa”.Bo skoro motto patronuje całej powieści, a nie tylko jej części, to jasne jest, że dotyczy każdego, z kim styka się tu Mock.

Warto przy okazji zauważyć, że afrykański wątek ujawnia jeszcze inną prawdę – tym razem dotyczącą warsztatu Krajewskiego. Wiadomo od dawna, że jest on mistrzem w odtwarzaniu historycznego portretu miast: przedwojennego Wrocławia i Lwowa czy choćby tuż powojennego Darłowa z „Alei szczurów”. Okazuje się, że wiarygodnie potrafi odtworzyć też czarną Afrykę z początku XX wieku, z jej kolonialnym klimatem pewnej dekadencji, z podskórnymi przepychankami wywiadów, próbujących rozgrywać tam swoje interesy.

Dla Mocka późniejszego cynika i subaryty, a przy tym świetnego, choć nieprzebierającego w środkach policjanta ze „Śmierci w Breslau”, przygoda z „ludzkim zoo” to kolejny, niezwykle istotny krok w karierze. O ile więc pierwsza część nowego cyklu Krajewskiego, „Mock”, był ze wszech miar opowieścią o inicjacji, w tym zawodowej inicjacji bohatera, to „Mock. Ludzkie zoo” jest zdecydowanym skokiem w dorosłość z pierwszymi rozczarowaniami i bólem, prowadzącymi do myśli, że trzeba dążyć do pełnej niezależności, by nigdy więcej nie być pionkiem w czyichś rozgrywkach czy może raczej eksponatem w czyimś prywatnym zoo.

Marek Krajewski, Mock. Ludzkie zoo
Wydawnictwo Znak 2017

%d bloggers like this: