Wyjmuje wspomnienia jak z wielkiego kufra. I zaraz odkłada je z powrotem, by móc do nich wrócić kilkanaście stron dalej. Jest w tym narratorskim zabiegu tęsknota za tym, co było i obawa przed zmianami, które muszą nadejść. Bo dziewczynka właśnie staje się dziewczyną.
Zmiany są nieodwracalne. Oto statek z pasażerami, posiadającymi bilet tylko w jedną stronę, przybija do portu w świeżo powstałym Izraelu. Ilona, w czasie wojny ukrywająca się pod imieniem Irena, właśnie ma pierwszą miesiączkę. Z każdego punktu widzenia „kraj lat dziecinnych” jest już nieosiągalny, może istnieć tylko we wspomnieniach. Jednak bohaterka zdaje się z uporem nie przyjmować tego do wiadomości. Może stąd bierze się jej niechęć do hebrajskiego, którego przez całe lata szkoły nie jest w stanie się nauczyć? Tak jakby przyswojenie sobie tych pisanych na opak liter i zdań miało oznaczać wyrzeczenie się rodzimej polszczyzny, a w konsekwencji – przeszłości. Oczywiście dziewczynka, która staje się dziewczyną, Ilona, albo Irena, która tu na kilka lat staje się Ilaną, by wreszcie zostać Aloną, nie jest w stanie całkowicie hermetycznie oddzielić się od tego, co ją otacza: od nowych ulic i domów, od nowych znajomych, od nowych zwyczajów i nowych świąt. Dlatego to, co nowe nieustannie zderza się z tym, co pozostawione. Obserwujemy więc biznesowe sukcesy ojca bohaterki w Izraelu, zapewniające rodzinie godny byt, zmagania Ilany z nauką czy jej pierwsze miłości. Ale ta opowieść przeplatana jest historiami z czasów, „gdy jeszcze była wojna”, z Krakowa tuż po wojnie i potem także z pierwszych lat w Izraelu. To wędrówka po jasno wytyczonej drodze, przerywana co rusz wykonywanymi do tyłu krokami.
Symbolem kurczowego trzymania się przeszłości jest historia rodzinnego kufra, zawierającego cały dorobek życia rodziców. Ma przypłynąć innym statkiem, ale wciąż nie może dotrzeć do portu. Jakby niewidoczna siła obaw dziewczynki przed zmianami zarzucała kotwicę, powstrzymując rejs. Póki nie ma kufra, póty nie można na dobre rozpocząć życia w Izraelu. I nawet gdy kufer już dociera, wciąż jak uparty refren powraca wspomnienie tego czasu, gdy jeszcze go nie było. Powieść przypomina więc trochę grzebanie w owym kufrze, który dotarł/nie dotarł i wyciąganie z niego przypadkowych wspomnień. Ale tylko na moment, bo odłożone z powrotem stwarzają szansę, że uda się po nie sięgnąć jeszcze raz.
„Dziewczyna” Alony Frankel to oczywiście ciąg dalszy autobiografii rozpoczętej w „Dziewczynce”. Ale podczas lektury nie ma sensu zastanawiać się czy wszystko, co otrzymujemy, jest li tylko zapisem z dziennika nastolatki, a więc czy mamy do czynienia z faktami, czy też również z wytworem wyobraźni. Książka jest niewątpliwie unikatowym zapisem wrażeń polskiej emigrantki, poznającej inny świat, ale przede wszystkim zapisem emocji dziewczynki ocalonej z Zagłady, która musi stać się dziewczyną, zmierzyć się z dorosłością w Erec Israel. Strach już ustępuje miejsca niepewności, ale jeszcze niewiele tu nadziei. Na tę przyjdzie chyba czas w książce, którą Alona Frankel mogłaby zatytułować „Kobieta”. O ile zechce ją napisać.
Przeczytaj także: Przeczucie obcości | Mikołaj Grynberg, Rejwach
Przeczytaj także: Krótki film o tożsamości | Ida, reż. Paweł Pawlikowski
Alona Frankel, Dziewczyna (נערה)
Tłumaczenie Magdalena Sommer
Nisza 2017