Oto opowieść o odczuciu – i przeczuciu – obcości, o paraliżującym strachu, wynikającym z nienawiści i pogardy antysemityzmu oraz o bólu, wynikającym z niepojętej straty jaką przyniosła Zagłada.

Trzydzieści jeden opowiadań na niespełna stu trzydziestu stronach – Mikołaj Grynberg narzucił sobie mocno ograniczającą pisarza formę bardzo krótkich opowieści, a przecież każda z nich to pełnoprawna mikroproza z własnym bohaterem i własną puentą. Co może jednak ważniejsze, to trzydzieści jeden świadectw. Grynberg nie wymyśla bowiem niczego, lecz słucha prawdy, którą chcą mu przekazać rozmówcy, lub słucha siebie, zbierając własne okruchy pamięci.
Byłoby jednak uproszczeniem traktowanie „Rejwachu” jako li tylko spisu relacji – to doskonała pisarska praca, polegająca na wyciśnięciu z każdego świadectwa tego co najistotniejsze. Grynberg słucha, ale przepuszcza słowa przez prasę, by dać nam destylat z poznanych fobii. Destylat gorzki. Tym bardziej że pozbawiony autorskiego komentarza – tu mówią tylko ci, którzy zdecydowali się podzielić swoim doświadczeniem. A mówią choćby o tym, co oznacza być Żydem (lub być za niego uznanym) dziś, tu i teraz, we współczesnej Polsce. Jak ów właściciel firmy, której grozi upadłość, bo po Łodzi poszła plotka, że są z bratem Żydami, więc i „teściowie brata już krzywo na niego patrzą”.
Przeczytaj także:
Bo przecież lepiej tym Żydem nie być, nawet jak się nim jest. Więc gdy ktoś cię wyzwie od „parszywych Żydówek”, lepiej w odruchu ochronnym zamknąć swoje dziecko w klasztorze, za murem, by przynajmniej ono nie doświadczyło nienawiści. Bo po co komu „niepotrzebne kłopoty”? Więc jak się spotkać, to ukradkiem i wtedy dopiero podzielić się wyznaniem babci, która na łożu śmierci postanowiła powiedzieć o swoim pochodzeniu, by teraz musiały się z tym zmierzyć następne pokolenia. A jak już powiedzieć dziecku, kim jest, to lepiej „po podstawówce, bo wcześniej (…) dzieci są okrutne, mogą zniszczyć takiego młodego”.
A może jeszcze lepiej nie wiedzieć, kim się jest, niż wiedzieć? Bo jak już się wie, to co z tym zrobić? Ukrywać się nadal, skoro ma się doświadczenie w ukrywaniu – jak dziewięćdziesięcioletnia Klementyna? Uratowana z Zagłady, lecz wystarczająco przy tym upokorzona, by nawet własnym córkom nie wspomnieć o tym, że są po matce Żydówkami. „One umają czyste sumienie, bo nie oszukują swoich mężów” – mówi.
Przeczytaj także:
To opowieść o odczuciu obcości, ale bardzo wiele tu także „przeczucia obcości”, a więc strachu przed spodziewanym odrzuceniem, wynikającym z doświadczenia poprzednich pokoleń – ze świadomości Zagłady i ówczesnego oraz obecnego antysemityzmu (choć ja wolę chyba słowa „nienawiść” i „pogarda”, bo dziś przyznanie się do antysemityzm lub jakiejkolwiek innej „fobii” przestaje być w niektórych kręgach wstydliwe). Jak w opowiadaniu „Elegancka torebka”, gdzie dopiero twarde ultimatum jest w stanie zmusić matkę do pokazania córce grobu dziadków, albo w „Niemcu”, gdzie podczas szkolnej wycieczki lepiej nie otwierać prowiantu, skoro dostałeś od matki kurczaka, a inni jedzą kiełbasę. I lepiej uchodzić za Niemca, niż za Żyda.
Nad całym tomem unosi się jednak przede wszystkim ból tych, którzy przetrwali (choćby dzięki pomocy polskich rodzin, jak w opowiadaniu „Krzesło”). Jest to ból niepojętej, bo nienaprawialnej straty – śmierci całych pokoleń, która sprawia, że żyć trzeba (a może właśnie lepiej odebrać sobie takie życie?) ze świadomością nieodwracalnego „sieroctwa” jak w „Gorzkiej czekoladzie”, gdzie matka bohatera „nie potrafiła żyć sama (…), nie mogła przestać myśleć o całej swojej rodzinie, którą ostatni raz widziała w getcie”.
Mikołaj Grynberg, Rejwach
Nisza 2017