Rozmowa ukazała się pierwotnie w „Gazecie Wyborczej – Poznań”
Mamy w związku z wydarzeniami II wojny światowej traumę narodową, która przekłada się na każdego z nas. Porusza mnie do głębi fakt, że z tak wieloma tematami wciąż się nie zmierzyliśmy i nie umiemy o nich obiektywnie rozmawiać. Wkurza mnie narzucanie jednej narracji i niedopuszczanie do obiegu innych stron – mówi Kuba Wojtaszczyk*, pisarz, autor powieści „Dlaczego nikt nie wspomina psów z Titanica?”.
Przemysław Poznański: Po „Portrecie trumiennym”, a jeszcze bardziej po książce „Kiedy zdarza się przemoc, lubię patrzeć” uznany zostałeś za głos pokolenia oraz za głos prekariatu. W najnowszej powieści trudno jednak odszukać echa tamtych książek. Nie boisz, że zdradziłeś pokładane w tobie nadzieje?
Kuba Wojtaszczyk: Słyszałem opinie, że „Dlaczego nikt nie wspomina psów z Titanica?” to mimo wszystko także książka pokoleniowa, bo przedstawiam wiele narracji dotyczących II wojny światowej i roku 1945, ale żadnej nie wyróżniam; pewnie z tego względu, że moje pokolenie zdaje się być już zmęczone bombardowaniem z lewa i prawa często nieprzystającymi do siebie „prawdami”. Inna sprawa, że nigdy nie uważałem się za głos pokolenia i nigdy nie chciałem takim głosem być. Dwie pierwsze książki służyły do przepracowania pewnych tematów, które dotyczyły młodych, dwudziestoparoletnich ludzi, czyli siłą rzeczy zostały nazwane pokoleniowymi…
Są zresztą dość podobne w warstwie poruszanych problemów: Aleks, bohater „Portretu…” to przedstawiciel tego samego pokolenia, które w „Kiedy zdarza się przemoc…” buntuje się przeciw zastanej rzeczywistości.
– Często jest tak, że pierwsze książki pisarzy i pisarek zazwyczaj są o nich samych, albo inspirowane ich życiem i problemami ich pokolenia. Jednak rozwój pisarski wymaga chyba, żeby sięgać po inne tematy i z nimi się mierzyć. Stąd decyzja o napisaniu „Dlaczego nikt nie wspomina…”.
Rozwijać można się w wielu kierunkach. Skąd zatem pomysł, żeby osadzić fabułę tuż po II wojnie światowej?
– II wojna światowa zawsze mnie interesowała. Książka jest więc pochodną tych zainteresowań. Bo z nich wynikła świadomość, że o ile o samej wojnie wiemy sporo, o tyle bardzo mało wiemy o tym, co było tuż po niej. Rok 1945 jest trochę „ziemią niczyją” – szczególnie dla ludzi, którzy się o tym okresie uczą dzisiaj w szkole. No bo co wiemy? Że Hitler się zabił, staliśmy się wolnym krajem, po czym przyszli Rosjanie. I tyle. Naprawdę niewiele na ten temat napisano. Jest „Wielka trwoga” Marcina Zaremby, jest też „Rok 1945” Magdaleny Grzebałkowskiej, który zresztą pojawił się gdzieś w połowie pisania mojej książki. A przecież ten rok to kopalnia społecznych tematów, które bardzo mnie interesują. To czas dramatów, np. osób, które zmuszone były do wyprowadzki, które szukały zaginionych, zmarłych. Moje poszukiwania sprawiły, że w końcu odnalazłem moich bohaterów, moich porzuconych, którzy żyją na marginesie wielkiej historii. Karzeł, kobieta-guma, oślepiona dziewczyna udająca wróżkę, „Ostatni Żyd w Polsce”, czyli metafora polskiego antysemityzmu, również powojennego, w końcu Niemiec i Volksdeutsch ukrywający się pod maskami klaunów … To antybohaterowie, choć rozmieni wielorako: po pierwsze ludzie się nimi trochę brzydzą, choć są ich też ciekawi, przynajmniej póki grają na scenie, po drugie bohaterowie noszą w sobie traumę, skazę, której nie potrafią zaradzić, nie potrafią poradzić sobie z tkwiącymi w nich emocjami, więc rozładowują je wokół siebie.
I tak stworzyłeś z nich cyrk.
– Cyrk wydał mi się ciekawą metaforą. Ale także czymś do przepracowania w sobie, bo prawdę mówiąc bardzo nie lubię cyrku, nie uważam go za rozrywkę. Mój cyrk jest więc nieco innych od powszechnych wyobrażeń, to raczej rodzaj amerykańskiego freak show, który podróżuje z miasteczka do miasteczka głosząc „dobrą nowinę”, czyli zakończenie wojny.
To też pokazuje, że nie dajesz prostego obrazu roku 1945, ale opisujesz go w krzywym zwierciadle, ubierając całą powieść w formę groteski. Skąd pomysł na taką formę? Groteska co prawda pojawiała się u ciebie już wcześniej, ale tylko jako dodatek, tu dominuje.
– Najpierw był temat. Język i ta konkretna forma przyszły później. Groteska pasuje do tematu cyrku, bo sam cyrk jest z założenia groteskowy. Poza tym nie zamierzałem uczyć historii, co wymagałoby pewnie formy realistycznej. To jest powieść, fikcja, co oznacza, że mogłem się pobawić, rozciągnąć wiedzę, którą zdobyłem, aż do granic absurdu. Forma wynika z tego, że nie tyle zamierzałem pokazać prawdę, co się nią zainspirować. Dlatego przejaskrawiam i postaci, i sytuację, w której przyszło im żyć. Chciałem stworzyć wizję postapokaliptyczną, w której nie do końca wiadomo, jaki świat należy budować: przedwojenny, który przecież przeminął, czy stworzyć coś nowego, a jeśli tak, to z czego, gdy myśli się tylko o jedzeniu, którego jest za mało i walczy o domy, a raczej o ich gruzy.
Wcześniejsze powieści rozliczały się z problemami, które dotyczyły ciebie. Tymczasem – o czym wielokrotnie wspominałeś – nie masz osobistych, rodzinnych traum związanych z II wojną światową. Nie bałeś się, że w powieści zabraknie twojego autentycznego bólu, niezgody, strachu?
– Nie trzeba mieć osobistej traumy, by coś głęboko przeżyć. Mamy w związku z wydarzeniami II wojny światowej traumę narodową, która przekłada się na każdego z nas. Porusza mnie do głębi fakt, że z tak wieloma tematami wciąż się nie zmierzyliśmy i nie umiemy o nich obiektywnie rozmawiać. Wkurza mnie narzucanie jednej narracji, choćby chwalącej żołnierzy wyklętych, i niedopuszczanie do obiegu innych stron. Wśród żołnierzy wyklętych bywali złodzieje, gwałciciele, mordercy. Nie wynośmy ich na ołtarze, dostrzeżmy ludzi. To samo dotyczy wszystkich, zarówno z AK, jaki z AL. Nie ma jednej prawdy. Tak jak nie ma prawdy o tym, co byśmy zrobili w czasie wojny, gdybyśmy byli na miejscu jednych czy drugich – bo niby skąd mamy to wiedzieć? Historia nie jest czarno-biała, proponuję, abyśmy zrobili jej narodowy gradient.
We wcześniejszych powieściach dawałeś bohaterom odrobinę nadziei. Tutaj wrzucasz ich na swoistą tratwę, arkę, „Titanica” i każesz płynąć na spotkanie z górą lodową.
– Tu też jest nadzieja, ale pojawia się raczej w głosach trzecioplanowych postaci, osób odwiedzających cyrk, które pojawiają się na chwilę, aby opowiedzieć swoją historię, a następnie zniknąć, wrócić do swojego świata. Jest bohaterka, która chce jechać na tzw. ziemie odzyskane (choć to określenie, podobnie jak nazwy miejscowości, w tej książce nie pada), bo wierzy, że tam odnajdzie spokój, oderwie się od tego, co ją spotkało w czasie wojny. Te promyczki nadziei gdzieś tam się zatem tlą, ale akurat nie dotyczy to osób z cyrku, są opuszczeni, nie mają rodzin, nie wiedzą, co innego mogliby z sobą zrobić. Karzeł – przed wojną był w cyrku, w czasie wojny służył za „zabawkę” doktora Mengele, kobieta-guma ma za sobą doświadczenie Auschwitz, Moryc żyje w abstrakcyjnym świecie, bo wmawia mu się, że jest ostatnim Żydem w Polsce, a on nie ma tego jak zweryfikować. Trudno więc w takiej narracji szukać nadziei. Bohaterom pozostaje dryfowanie bez jasnego celu.
A w jakim kierunku płynie twój statek literacki?
– Piszę książkę, i na pewno będzie inna, niż wcześniejsze. Jej akcja rozgrywa się pod koniec lat 70. w Warszawie.
Znudził ci się Poznań? W „Dlaczego…” już też go nie ma.
– Ostatnio dzielę Poznań z Warszawą. Żyję na dwa domy. Ale to nie znaczy, że Poznań znudził mi się jako miasto. Natomiast jako temat literacki – już tak. Na razie nie będę do niego wracać. To nawet nie tyle jest wina Poznania, ile moja, mojego pisarskiego rozwoju. Nie chcę się zamykać w jednym mieście, nie chcę, żeby moje główne miejsce zamieszkania zamykało mnie na inne tematy. Poza tym bardzo lubię Warszawę, czego konsekwencją będzie moja najnowsza powieść.
Rozmawiał Przemysław Poznański
Zdjęcia: Rafał Meszka (wszelkie prawa zastrzeżone) meszka.com
Przeczytaj także: Przemysław Poznański: Rejs anty-Arką | Kuba Wojtaszczyk, Dlaczego nikt nie wspomina psów z Titanica?
Przeczytaj także: Przeczucie obcości | Mikołaj Grynberg, Rejwach
Przeczytaj także: Przemysław Poznański: Możliwość ciała | Liliana Hermetz. Costello. Przebudzenie
*Kuba Wojtaszczyk – pisarz, autor powieści „Portret trumienny”, „Kiedy zdarza się przemoc, lubię patrzeć”. W kwietniu ukazała się jego najnowsza powieść „Dlaczego nikt nie wspomina psów z Titanica?”. Mieszka w Poznaniu i Warszawie.