wywiad

Sekrety SB i ofiara „dobrej zmiany” | Rozmowa z Piotrem Bojarskim

– Śledczych-profesjonalistów mamy od groma! A amatorów, naiwniaków, początkowych „popaprańców”, dysponujących głównie zacięciem i dobrymi chęciami – niewielu. Ale nie przypadkiem Popiołek uczy historii. Ta jego zaleta okaże się w „Biegaczu” kluczowa – mówi Piotr Bojarski*, pisarz i dziennikarz, autor powieści „Biegacz”.

Przemysław Poznański: „Biegacz” to współczesny kryminał – gatunek w twojej twórczości nowy. Ale – podobnie jak w „Ściemie”, która co prawda kryminałem nie jest, ale też rozgrywa się współcześnie – bardzo szybko wprowadzasz czytelnika za kulisy najnowszej historii. Co cię w niej najbardziej fascynuje, frapuje?

Piotr Bojarski, fot. Karolina Sikorska

Piotr Bojarski: Mnogość nierozwiązanych spraw, niewyjaśnionych tajemnic. Wiele z nich już nigdy wyjaśniona nie zostanie, w niektórych do prawdy przybliży się prokurator IPN, o ile da radę. Upływający czas i odchodzący świadkowie to największe przeszkody – i sojusznicy tych, którzy chcieliby ukryć swoje niecne czyny.

Odkrywasz przed czytelnikiem świat tajnych komunistycznych służb, specjalnych komórek dedykowanych zwalczaniu konkretnych „wrogów ojczyzny ludowej”. Skąd taki temat i czy trudno było dotrzeć do potrzebnych informacji?

– Temat chodził mi po głowie od dawna. Tak się składa, że jako dziennikarz opisywałem kiedyś obszernie sprawę niewyjaśnionej śmierci poznańskiego dominikanina, ojca Honoriusza (nazywał się Stanisław Kowalczyk) w 1983 r. Ta historia znalazła się zresztą w zbiorze moich reportaży „Cztery twarze Prusaka”. Choć brakuje dowodów, dawni przyjaciele o. Honoriusza są do dziś przekonani, że w wypadku samochodowym, w którym został śmiertelnie ranny, było coś nieczystego. Bo dominikanin był ważną postacią w gronie poznańskich opozycjonistów, takim poznańskim Popiełuszką. Byłem w Bydgoszczy, czytałem akta sprawy, prowadzonej przez prokuraturę już po upadku PRL. Śledczy nie znaleźli śladów ingerencji w wypadek tzw. „osób trzecich” – czytaj: Służby Bezpieczeństwa. Ale śledztwo – prawdziwe śledztwo – zostało przeprowadzone dopiero osiem lat po zdarzeniu. To dużo mówi o ówczesnych możliwościach prokuratora. Pisząc tekst o śmierci o. Honoriusza, wczytywałem się w opracowania dotyczące SB. I odkryłem rzecz, o której nie wiedziałem: że w tej organizacji stworzono specjalny departament, zajmujący się fizyczną likwidacją opozycjonistów, przede wszystkim duchownych. Zabójcy księdza Jerzego Popiełuszki wywodzili się właśnie z tej zakamuflowanej, nie pozostawiającej żadnych dokumentów grupy. Od tamtej pory z tyłu głowy miałem zaczyn fabuły. Szukałem tylko dobrego początku, zawiązania akcji. Ta „iskra” przyszła w trakcie biegania.

Biegasz zawodowo?

– Gdzie tam! Czysto amatorsko. Zupełnie jak mój bohater Bogdan Popiołek, biegam głównie po to, by poprawić „parametry” – czyli zgubić zbędne kilogramy. Też mam piwny brzuszek (śmiech). Biegam zresztą tam, gdzie on – w dolinie Cybiny.

I tu pojawia się nieśmiertelne w takich sytuacjach pytanie: czy Popiołek to ty?

– Po trosze tak. Ale nie do końca. Ja nie jestem singlem, mam rodzinę. I chyba nie jestem tak odważny, jak mój bohater. Choć zaczynałem biegać w tym samym wieku, co on. I tak jak on lubię The Cure… (śmiech).

Przeczytaj także: Goniąc prawdę | Piotr Bojarski, Biegacz

Czy zainteresowanie najnowszą historią – historią lat 70. i 80. – wynika z faktu, że według ciebie nie jest ona jeszcze dobrze opowiedziana?

– Ależ jest opowiadana non stop! I to świetnie. Przypomnę choćby „Uwikłanie” Zygmunta Miłoszewskiego, czy „Czerwonego kapitana” Dominika Dana. Powstaje wiele inspirowanych latami komunizmu filmów sensacyjnych – duże wrażenie zrobił na mnie np. rosyjsko–polski „Fotograf” albo czeski „W cieniu”. To niby kryminały, ale inteligentne i gęste – z pełnym, soczystym tłem. Mógłbym je oglądać w nieskończoność.

Jak dochodzisz do takiego tematu? Jak wygląda twój proces twórczy?

– Nie powiem nic odkrywczego: wszystko musi się ułożyć w głowie. Czasem trwa to miesiąc, czasem dwa lata. Zbieram wątki, informacje, kojarzę je ze sobą. Coś się nagle przypomni, coś okaże się dobrą „przyprawą” do pichconego dania. Muszę wiedzieć, jak historia się rozpocznie i jak zakończy. Reszta rośnie potem – czasem w trakcie pisania. Nie wszystko rozpisuję na punkty, bo zdarza się, że w trakcie przychodzą lepsze pomysły. Lubię te chwile, gdy mogę wybierać spośród dwóch, trzech dróg, które pojawiają się zupełnie niespodziewanie.

Nie zdecydowałeś się w „Biegaczu” na profesjonalnego detektywa – czy to prywatnego, czy z policji. Postawiłeś na amatora. Dlaczego?

Piotr Bojarski, fot. Karolina Sikorska

– Bo śledczych-profesjonalistów mamy od groma! A amatorów, naiwniaków, początkowych „popaprańców” dysponujących głównie zacięciem i dobrymi chęciami – niewielu. Ale nie przypadkiem Popiołek uczy historii. Ta jego zaleta okaże się w „Biegaczu” kluczowa.

Popularnym zabiegiem w kryminałach jest przeplatanie wydarzeń, w których uczestniczy główny bohater, z narracją opisującą zachowania czy to mordercy, czy ofiary. Ty całą powieść napisałeś w narracji pierwszoosobowej. Skąd ta decyzja?

– Najłatwiej byłoby odpowiedzieć: bo chciałem spróbować czegoś nowego. Ale powiem szczerze: bałem się tej zmiany. Nie byłem pewien, czy bohater-narrator udźwignie fabularnie powieść. Bo przecież on opowiada te historię swoimi oczyma, a przy tym musi być ciekawą osobowością, przyciągająca uwagę. A jednak spróbowałem – może wreszcie poczułem, że stać mnie na taki zabieg? Zawsze mi się wydawało, że autor piszący w pierwszej osobie to rzecz najtrudniejsza w tym fachu. Łatwo poślizgnąć się, wypaść nienaturalnie lub infantylnie. Podjąłem to ryzyko z potrzeby własnego, warsztatowego rozwoju. Mam nadzieję, że się udało.

 W „Biegaczu” nie stronisz od komentarzy na temat bieżących wydarzeń, w tym na temat „dobrej zmiany”. Nic dziwnego, skoro bohaterem uczyniłeś nauczyciela gimnazjalnego, a więc gatunek zagrożony wyginięciem. Nie boisz się jednak, że ten rodzaj „publicystyki” może sprawić, że za kilka lat książka będzie nie do końca zrozumiała?

– Nie, wręcz przeciwnie. Myślę, że z perspektywy czasu ona będzie zyskiwać, bo stanie się mimochodem również kroniką wypadków z tego szczególnego momentu w naszych dziejach.

Szczególnego?

– Mam wrażenie, że w ekspresowym, bezlitosnym tempie niszczymy to wszystko, co zbudowaliśmy i osiągnęliśmy w ciągu ostatniego ćwierćwiecza. A precyzyjniej: że niszczą to obecnie rządzący krajem.  Nauczyciel gimnazjalny Bogdan Popiołek, jako przedstawiciel „gorszego sortu”, nie może kochać „dobrej zmiany”. W przeciwnym wypadku byłby niewiarygodny.

Przeczytaj także: Wolności i masła! | Piotr Bojarski, Juni

„Biegacz” jest pierwszym tomem planowanego cyklu. W jakim kierunku chcesz prowadzić tę serię? Będziesz nadal przeplatał współczesność z historią?

– Myślę, że to dobry patent. Nie wykluczam też wplecenia wątków political-fiction, w końcu przez wiele lat opisywałem politykę jako dziennikarz i trochę poznałem jej mechanizmy. A na razie wyślę Popiołka na prowincję. Teraz niech się tam sprawdzi.

Wiele zostało nam jeszcze nie do końca dopowiedzianych wątków z najnowszej historii? Na ile tomów ci wystarczy?

– Na pewno na trzy. A co będzie dalej – pokaże czas. A przede wszystkim „suweren” – szanowni czytelnicy.

Nie mogę nie spytać o komisarza Kaczmarka – bohatera cyklu „Kryptonim Posen”. To z tą serią kryminałów retro jesteś wciąż kojarzony najbardziej. Czy jest szansa, że do niej wrócisz?

– Pomysły na kolejne książki trzymam w szufladzie mojej pamięci. Może kiedyś do niej sięgnę. A może Kaczmarek wróci w powieści o zupełnie innym charakterze?

To znaczy?

– To na razie tajemnica. Więc, póki co, odpowiem z innej beczki: jesienią nakładem wydawnictwa Media Rodzina ma się ukazać zbiór opowiadań kryminalnych, z którego dochód dedykowany jest budowie Domu Autysty w Poznaniu. Znajdą się w nim opowiadania moich znacznie bardziej znanych i utalentowanych koleżanek i kolegów: m.in. Gai Grzegorzewskiej, Wojciecha Chmielarza, Marcina Wrońskiego czy Joanny Jodełki. Ale jeden z dziesięciu tekstów będzie mojego autorstwa. Opiszę w nim epizod śledczy komisarza Kaczmarka. Rzecz rozegra się w budynku po poznańskim hotelu „Polonia” jesienną nocą 1937 roku…

Rozmawiał Przemysław Poznański

Zdjęcia Karolina Sikorska

(wszelkie prawa zastrzeżone)

Rozmowa ukazała się pierwotnie w „Gazecie Wyborczej – Poznań” i na poznan.wyborcza.pl

 

*Piotr Bojarski – dziennikarz „Gazety Wyborczej”, pisarz. Autor serii książek sensacyjnych osadzonych w  międzywojennym Poznaniu: „Kryptonim Posen”, „Mecz”, „Rache znaczy zemsta”, „Pętla” oraz „Arcymistrz”, a także powieści „Ściema”, nominowanej do nagrody Angelusa. Autor reportażowej książki „1956. Przebudzeni” i powieści „Juni”. Wydał też zbiór reportaży „Cztery twarze Prusaka” (nagroda Biblioteki Raczyńskich w 2011 r.) oraz „Poznaniacy przeciwko swastyce”. Jego najnowsza powieść, „Biegacz” ukazała się nakładem wydawnictwa Czwarta Strona.

%d bloggers like this: