W pojemnikach pełno zakrwawionych fragmentów. Umazany krwią blat. W zamrażarce kości zapakowane w worki foliowe. W jaskrawym świetle padającym przez uchylone drzwi lodówki połyskują kryształki lodu na nabitych na haki półtuszach. Na kuchnię pada blade światło z piekarnika, w którym w brytfannie bulgocze…
Nieczęsto zdarza się by akcja kryminału toczyła się w kuchni. No może czasami żona zabije tam męża podczas kłótni, albo pijacka libacja zakończony się denaturatowym zgonem. Ale niemal zawsze kuchnia jest tylko przydatkiem do innych przestrzeni, a jeśli już na stole pojawia się foie gras*, to z pewnością w domowych pieleszach nikt nie odważy się na to, by podać je polane sauce framboise.
W „Diabelskim owocu” kuchnie są niemal sterylne, czasem przypominają laboratoria renomowanych instytutów chemicznych, ale są też pełne sekretów, tajemnic i… nieboszczyków.
Tom Hillenbrand akcję swojego kryminału umieścił właśnie w kuchni. I to nie w byle jakiej, ale takiej, do której zagląda recenzent Gabina, a urzędnicy Unii Europejskiej wpadają czasem na obiad lub szklaneczkę czegoś mocniejszego. Bo to co jest wyjątkowym smaczkiem tej kulinarnej opowieści, to właśnie miasto, w którym rozgrywa się akcja. Główny bohater, Xavier Kieffer, prowadzi swoją restaurację „Deux Eglises” w Luksemburgu. A dokładnie w Dolnym Mieście, niemal tuż koło swojego domu leżącego przy nabrzeżu rzeki Alzette. Przyzwyczajeni jesteśmy już do morderstw w Oslo lub Sztokholmie. Rodzima Warszawa, Kraków, Poznań czy ostatnio Łódź, za sprawą naszych świetnych pisarzy kryminałów też nabrały pożądanej w tym gatunku opinii miasta, w którym trup ściele się gęsto. Ale Luksemburg? Kto był w Wielkim Księstwie, ten wie jak urocze autor wybrał sobie miejsce i jak trzeba mieć wyrafinowaną potrzebę mieszania smaków, by właśnie tam umieścić akcję takiej historii.
Powieść zaczyna się jednak od poszukiwania egzotycznego owocu w parnej, pełnej insektów, wilgotnej dżungli, gdzieś na Papui-Nowej Gwinei. Dopiero później wkracza do kuchni renomowanych restauracji, sal i do gabinetów redaktorów przewodników kulinarnych, których nazwy tylko przypadkiem nie brzmią dokładnie tak samo jak tych, które przyznają gwiazdki restauracjom na całym świecie.
Autor daje nam prawdziwy daube pikantnej opowieści, szelmowskiej intrygi i bezpardonowej walki o gwiazdki, które dostanie tylko ten chef de cuisine, który będzie szybszy, bardziej bezwzględny i odda się swojej kuchni z duszą i ciałem, czasem aż po grób, który tu wcale nie jest tak odległy. Dość powiedzieć, że tak smacznego kryminału doprawionego szczyptą czatwy dawno nie czytałem, w czym niemała zasługa tłumaczy – Anny Krochmal i Roberta Kędzierskiego.
Choć na początku lektury nieco można pogubić się w gąszczu nomenklatury branżowej, to czytelnik, zwłaszcza ten z nią nieobeznany, nie jest na szczęście pozostawiony sam sobie, nie grozi mu wpadnięcie w wiry Mozeli. Dostajemy bowiem od autora bardzo poręczny słowniczek użytych w książce pojęć, co pozwala dość szybko zorientować się w terminach kucharskich (wzorem autora i ja poniżej zamieszczam też minisłownik.
Zaserwowany nam w tej opowieści plat du jour jest wyjątkowo smaczny. Wydawca zapowiedział tetralogię kulinarno-kryminalną Toma Hillenbranda. Ukazał się już drugi tom tego cyklu „Czerwone złoto”. Ciekawe, czy będzie tak samo pikantny?
*
foie gras– pasztet ze stłuszczonych wątróbek kaczych i gęsich
sauce framboise – sos malinowy
daube – gulasz południowofrancuski
chef de cuisine – szef kuchni
plat du jour – danie dnia, specjalność dnia
czatwa – owoc/przyprawa ukryta w powieści
Przeczytaj także: KOKTAJL Z POZORÓW. Herman Koch. Kolacja (Het Diner)
Tom Hillenbrand, Diabelski owoc (Teufelsfrucht: Ein kulinarischer Krimi)
Tłumaczenie: Anna Krochmal i Robert Kędzierski
Smak słowa, Sopot 2016