filmy recenzja

Wiwisekcja narodowych klęsk | Kos, reż. Paweł Maślona

„Kos” – choć nawiązuje do jednego z największych narodowych powstań – w gruncie rzeczy jest wiwisekcją narodowych klęsk, piętnującą bezrefleksyjny hurraoptymizm, bezgraniczną chciwość i nienawiść – nieraz zdecydowanie większą w stosunku do rodaka niż do okupanta. O filmie Pawła Maślony pisze Przemysław Poznański.

Film – który, jak się wydaje, będzie w przyszłorocznym rozdaniu naturalnym polskim kandydatem do Oscara – jest z jednej strony opowieścią bardzo polską, odnoszącą się do naszych narodowych wad, z drugiej strony jest opowieścią stawiającą na uniwersalne przesłanie, mnożącym ponadnarodowe i ponadczasowe paralele dotyczące społecznych nierówności, bratobójczych walk, wreszcie powtarzalnych ludzkich przywar. Jest opowieścią historyczną, a przecież w swoim przesłaniu na wskroś współczesną, unikającą przy tym jak ognia nacjonalistycznego zadęcia, bogoojczyźnianych uniesień i frenetycznych tańców do wtóru bębnów i łopotu flag, na rzecz kameralnej w gruncie rzeczy fabuły, rozegranej na emocjach rozpiętych między jednostkami – ich pragnieniami, oczekiwaniami, ambicjami, ale i lękami.

Czas przełomu

Reżyser Paweł Maślona i scenarzysta Michał Zieliński zapraszają nas do świata preapokaliptycznego, nasączonego atmosferą przełomu, przeczuciem końca pewnych porządków i nadciągania tego co nowe, choć niekoniecznie lepsze. Preapokaliptyczność polega tu na tym, że ta opowieść –  wprowadzająca nas do innej, znanej nam przecież opowieści o wielkim ogólnonarodowym powstaniu przeciw zaborcom – staje się kasandryczną zapowiedzią klęski. Katastrofy zwiastowanej warcholstwem, niesnaskami, sobiepaństwem, walką za sprawy małe i korzyści przyziemne, nawet jeśli towarzyszą walce o sprawy wielkie.

Tym wyraźniej to widać, im lepiej poznajemy postać samego Kościuszki (w tej roli Jacek Braciak), grającego powściągliwie, w ryzach trzymającego buzujące w nim bez wątpienia emocje. Twórcy obrazu filmowego ukazują go jako męża stanu, gotowego na to, by odnieść zwycięstwo, ale dopuszczającego też do siebie myśl o klęsce, skoro wojennym zawołaniem jego przyszłej armii jest wygłaszana i tu, nadmiernie optymistyczna, maksyma: „jakoś to będzie”.

Słaby materiał na armię

To, z czym przyjdzie się Kościuszce mierzyć, widać już w pierwszej scenie – oto trwa pogoń za uciekających chłopem. Interwencja generała i jego przyjaciela, byłego niewolnika, Dominga (Jason Mitchell), udaremnia pościg. Szlachcic, który stracił własność, oddala się pełen złości, ale ucieka też chłop. „Z kimś takim u boku chcesz iść walczyć”? – pyta Domingo. Ma rację – oddająca się czczym rozrywkom szlachta i ziemiaństwo, niepewni jutra pańszczyźniani chłopi, to słaby materiał na armię. Szczególnie, gdy orężem są rozpadające się karabiny, „z poprzedniego powstania”, a odwaga mylona jest z butą i wymachiwaniem szabelką przy mizernych umiejętnościach fechtunku.

Ukazanie obu grup społecznych, które wezmą potem udział w walce z zaborcą, wymaga od duetu Maślona/Zieliński pokazania na ekranie nie jednego protagonisty, a dwóch, co oznacza, że konflikt rozgrywa się tu również w co najmniej dwóch równorzędnych planach, zmierzających z czasem do punktu przecięcia. I tak, gdy Kościuszko ucieka przed depczącym mu po piętach bezlitosnym i zdeterminowanym rotmistrzem Duninem (świetny Robert Więckiewicz, choć jako rusycysta mam zastrzeżenia do jego ruszczyzny) – dzierżącym w garści, niczym w westernie, list gończy z portretem generała, i przekonanym, że Polaków trzeba wziąć pod but, bo inaczej sami sobie szkodzą, inny z bohaterów, Ignac (Bartosz Bielenia) uciekać musi przed Stanisławem Duchnowskim, dziedzicem majątku, a zarazem przyrodnim bratem, który nijak nie zamierza się zgodzić na potencjalne roszczenia ze strony bękarta spłodzonego przez zmarłego właśnie ojca (Andrzej Seweryn) z chłopką.

Przeczytaj także:

Preludium insurekcji

Ustawienie w jednym szeregu Ignaca i Duchnowskiego, ramię w ramię przeciw okupantowi, wydaje się więc zamysłem utopijnym. Jak to się zatem stanie, że gdy powstanie Kościuszki ostatecznie wybuchnie, w armii obok szlachty staną – po raz pierwszy w historii – kosynierzy, chłopi uzbrojeni w kosy? Twórcy „Kosa” postarają się na to pytanie odpowiedzieć, zderzając ze sobą wszystkie obecne tu siły w swego rodzaju preludium insurekcji, pokazując nam motywacje i premedytację tak poszczególnych bohaterów, jak reprezentowanych przez nich społecznych czy politycznych grup. Maślona – niczym Wyspiański w „Weselu”, a ostatnio Dawid Kornaga w „Miłości zbrodni w czasie wolnym” – zbierze więc de facto w jednym miejscu najważniejsze osoby dramatu, by kazać im rozegrać pojedynek tyleż na broń palną, co na grę słów, gestów, niedopowiedzeń i ledwo skrywanych gróźb.

Gdy jednak Dunin, podobnie jak Kościuszko (wraz z Domingiem) – rozgrywa ową partię o największą stawkę, grę na atuty, która obnaży słabości, w tle od początku do końca trwać będzie chocholi taniec nieudaczników, egoistów i utracjuszów, skupionych na doraźnych korzyściach. Taniec moskiewskich żołdaków ścigających po podwórku cudze kury, taniec szlachty strzelającej dla zabawy do wypchanego bażanta trzymanego w ręku przez chłopa, taniec samych chłopów buntujących się nie przeciw pańszczyźnianej niewoli, lecz jedynie przeciw konkretnemu panu, uciekających więc do innego i czasem tylko – jak Ignac – żyjących mrzonkami o wolności, a niekiedy wręcz o szlacheckim herbie.

Bez mitologizowania

Postać Ignaca zresztą pozwala twórcom filmu wprowadzić jasne paralele między losem batożonego kijami polskiego chłopa a ciętego batem czarnego amerykańskiego niewolnika. Między pracą na polach pszenicy a zbiorami bawełny lub pracą na plantacjach trzciny cukrowej. To wyraźna odpowiedź tyleż na potrzeby potencjalnego amerykańskiego widza (vide wspomniana niemal pewna nominacja do Oscara), co na trwającą w Polsce „chłopomanię”, polegającą nie tylko na odkrywaniu swoich chłopskich korzeni, ale i na przepracowywaniu pokoleniowej traumy wynikającej z uświadomienia sobie przez znaczną część naszych rodaków, że są potomkami de facto niewolników. Takie książki jak „Chamstwo” Kacpra Pobłockiego, czy „Pańszczyzna” Kamila Janickiego, a ostatnio choćby cykl Anny Fryczkowskiej „Saga o ludziach ziemi”, współbrzmią z obrazem wyzysku i jawnej przemocy wobec „chamów”, ukazanym w „Kosie”.

Nie ma bowiem w tym filmie – przy całym jego dystansie do bohaterów – nawet próby mitologizowania XVIII-wiecznych stosunków społecznych i samej insurekcji, jako powstania narodowego, rozgrywającego się w duchu ogólnej mobilizacji przeciw zaborcom. Maślona i Zieliński zapraszają nas do świata zantagonizowanego, zepsutego, małostkowego, przeżartego chciwością i polityczną korupcją, w którym liczy się przede wszystkim własna zagroda, a nie sprawa polska. „Kos” nie jest więc opowieścią o bohaterskim powstaniu (i jego najbardziej nawet bohaterskich uczestnikach), ale o wszystkim tym, co od stuleci sprawia, że łącząc się w klęskach nie umiemy wspólnie odnosić zwycięstw. A gdy je jednak wreszcie odnosimy, nawet nie potrafimy się wspólnie z nich cieszyć.

Kos, reż. Paweł Maślona
scenariusz Michał A. Zieliński
dystr. TVP, 26 stycznia 2024

Odkryj więcej z Zupełnie Inna Opowieść

Zasubskrybuj już teraz, aby czytać dalej i uzyskać dostęp do pełnego archiwum.

Czytaj dalej

Odkryj więcej z Zupełnie Inna Opowieść

Zasubskrybuj już teraz, aby czytać dalej i uzyskać dostęp do pełnego archiwum.

Czytaj dalej