wywiad

Kamil Janicki: Jesteśmy potomkami niewolników | Rozmawia Jakub Hinc

Żeby zrozumieć to kim jesteśmy dzisiaj, naszą mentalność, folwarczne relikty myślenia mylnie wkładanie do worka z etykietą „dziedzictwo komuny”, należy cofnąć się do źródła. Dlatego moja książka opowiada o początkach i rozwoju szlacheckiej samowoli, która zniewoliła miliony Polaków. Kolejne stulecia to zawiła historia wychodzenia z tego nieludzkiego systemu. Historia na dobrą sprawę wciąż niezakończona – mówi Kamil Janicki*, autor książki „Pańszczyzna” (Wydawnictwo Poznańskie). Rozmawia Jakub Hinc.

*Kamil Janicki – Pisarz i publicysta, absolwent historii Uniwersytetu Jagiellońskiego. Historyk specjalizujący się w dziejach II Rzeczypospolitej i sylwetkach wybitnych kobiet z dawnych epok, autor kilkunastu książek w tej tematyce. Redaktor naczelny magazynu WielkaHISTORIA.pl, wcześniej redaktor naczelny portalu Ciekawostki historyczne.pl. Popularny komentator wydarzeń historycznych w mediach, obecny regularnie między innymi na łamach portalu Onet.pl, Wirtualna Polska, Interia, Na temat.pl, „Dziennik Bałtycki” i „Dziennik Polski”. fot. ze zbiorów autora

Jakub Hinc: Badał pan już swoje drzewo genealogiczne? Pytam, bo jak sam pan napisał, wielu z nas myśląc o swoich korzeniach, widzi je wśród szlachty, albo kupiectwa. Tymczasem większość z nas wywodzi się od chłopów, co często wypieramy. Czego się wstydzimy?

Kamil Janicki: Przekonanie, że Polacy są narodem szlacheckim, ma wyjątkowo słabe podstawy. Przed rozbiorami 75% populacji Rzeczpospolitej stanowili chłopi. Ludność miast, stale dziesiątkowana przez zarazy, też była zasilana uciekinierami ze wsi, faktycznie więc niemal 90% mieszkańców kraju należało do warstwy plebejskiej albo wywodziło się bezpośrednio z niej. A szlachta, wbrew popularnym mitom, nie była nad Wisłą liczniejsza niż w innych krajach. Około 5% mieszkańców Rzeczpospolitej szczyciło się herbem. W głównych prowincjach kraju nawet mniej – może 3%.  Statystyka jest nieubłagana. Jeśli weźmiemy pod uwagę eksterminację ludności żydowskiej podczas II wojny światowej, okaże się że niemal każdy, kto mieszka dziś w Polsce, ma chłopskie korzenie. A więc jest potomkiem niewolników, często traktowanych gorzej niż bydło lub przedmioty.

Cała fascynacja drzewami genealogicznymi, szukaniem przodków jest zrozumiała. Człowiek ma potrzebę czuć się częścią większej całości. Ale warto sobie uświadomić, że tradycję familijną w Polsce byli w stanie dawniej kultywować tylko przedstawiciele elit. Chłopi, rozmyślnie ogłupiani i spychani w nędzę przez swoich panów, nie prowadzili kronik rodzinnych i pamiętników. Nie umieli przecież nawet pisać. Także dzisiaj typowy Polak rzadko więc wie coś o swoich pradziadkach, nie mówiąc o dalszych pokoleniach. Szukanie szlacheckich przodków to zwykle oderwana od faktów mitomania. Próba leczenia kompleksów, które chłopom wpajali właśnie ziemianie, przez stulecia obnoszący się ze swoją wyższością i wyjątkowością.

Najbardziej uderzyły mnie zacytowane przez pana słowa Wincentego Witosa, działacza ludowego i premiera w okresie międzywojennym, który przecież już w II Rzeczpospolitej, wspominając czasy rozbiorów, mówił, że dla polskich mieszkańców wsi Polska kojarzyła się z pańszczyzną, a Pan z oprawcą, i którzy wcale nie chcieli niepodległości, nie z powodów braku patriotyzmu, ale z obawy przed tym, by taka Polska nie powróciła. To jaka była ta Polska wiejska?

– Te słowa Witosa demaskują jeden z największych mitów naszej historii. Panuje przekonanie, że odbudowa państwa polskiego po zaborach spotkała się z powszechnym entuzjazmem, że niemal każdy kto mieszkał nad Wisłą cieszył się w 1918 roku z niepodległości. Ale tak wcale nie było. Cieszyła się patriotyczna inteligencja, cieszyli się uświadomieni narodowo ziemianie. Ale dla ogromnej rzeszy chłopów Polska kojarzyła się tylko z wyzyskiem. Oni w ogóle nie rozumieli pojęcia patriotyzmu. I nie mogło być inaczej, bo w czasach przedrozbiorowych szlachta cynicznie promowała teorie, w myśl których jej poddani stanowili odrębny naród, nawet osobny rodzaj człowieka, o innej fizjonomii, wręcz innych mózgach. Polakiem był w opinii warstwy rządzącej tylko pan herbowy. Nic więc dziwnego, że typowy chłop ani nie chciał bić się o niepodległość, ani nie czuł jakiegokolwiek związku z państwem, w którym traktowano go jak istotę gorszego rodzaju.

Na przestrzeni opisywanych przez pana kilku stuleci los mieszkańców polskiej wsi zmieniał się. I to wcale nie tak, jak moglibyśmy się tego spodziewać. Zazwyczaj z upływem czasu, w miarę postępu i nowych zdobyczy i odkryć naukowych sytuacja się poprawia, a tu nie tylko mamy stagnację, a nawet wręcz regres. Pisze pan o różnych tego przyczynach, ale gdyby musiał pan wskazać jedną najważniejszą, to co by nią było?

– Ci, którzy nie chcą wierzyć w niewolnictwo nad Wisłą, chętnie nawiązują do XVI stulecia. Do sławnego „złotego wieku”, kiedy Polska – zresztą na wyrost – mieniła się „spichlerzem Europy”. Rzeczywiście w dobie renesansu sytuacja wieśniaków nie była tragiczna. Gospodarcza prosperity, stabilne warunki klimatyczne, długi okres pokoju w głównych prowincjach państwa, a do tego przewrót cenowy, który w całej Europie ogromnie podniósł opłacalność rolnictwa. Wszystkie to dało kmieciom kilka dekad wytchnienia. Ale też stało się pretekstem dla szlachty, by zwiększać wymiar pańszczyzny, ograniczać prawa poddanych, wyciskać z nich wszystkie nadwyżki.

Około 5% mieszkańców Rzeczpospolitej szczyciło się herbem. W głównych prowincjach kraju nawet mniej – może 3%.  Statystyka jest nieubłagana. Jeśli weźmiemy pod uwagę eksterminację ludności żydowskiej podczas II wojny światowej, okaże się że niemal każdy, kto mieszka dziś w Polsce, ma chłopskie korzenie. A więc jest potomkiem niewolników, często traktowanych gorzej niż bydło lub przedmioty.

„Chłopi się mają dobrze, mogą znieść i więcej powinności” – brzmiała typowa opinia, przytoczona przez autora anonimowej publikacji z tego okresu, „Robaka sumienia złego”. W efekcie właśnie w najlepszej epoce rozmiar przeciętnego chłopskiego gospodarstwa skurczył się o połowę, a norma przymusowej pracy podskoczyła o 100 czy nawet 200%. Zmiany były możliwe do zniesienia, ale tylko tak długo, jak sytuacja pozostawała idealna. A tymczasem przyszło załamanie, jakiego nawet sobie nie wyobrażano. XVII wiek to okres najmniejszej aktywności Słońca w znanej historii. Klimat radykalnie się oziębił, plony spadły, potem na Polskę zwaliła się cała seria niszczycielskich wojen i okupacji, z niesławnym potopem na czele. W nowych warunkach okrojone chłopskie poletka nie pozwalały już wyżywić rodzin. A szlachcice widzieli tylko jeden sposób by łatać własne budżety: wymagali od chłopów coraz więcej i więcej.

Kamil Janicki, Pańszczyzna. Prawdziwa historia polskiego niewolnictwa
Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 11 sierpnia 2021
ISBN: 9788366839465

Polska szlachta ukuła teorię mówiącą o jej pochodzeniu od mitycznych Sarmatów. Rodowód chłopów zaś wywodziła od jednego z synów Noego. Mówiąc o chłopach sięga pan też do źródłosłowu i wywodzi, że chłop, chołop, to tak naprawdę synonim niewolnika.

– Takich teorii było więcej, ale wszystkie miały wspólny cel. Szlachcice dokładali starań, by udowodnić, że chłop to gorszy rodzaj człowieka, wprost stworzony do niewolniczej pracy. Że to istota wymagająca ciągłego nadzoru i nieludzkiego bicia, by utrzymać ją w ryzach. Ale też na przykład głodzenia, bo jeden z popularnych poradników z epoki instruował szlachciców, że chłopi powinni jeść „grube”, prymitywne pożywienie, ponieważ ich chamskie żołądki nie są zdolne pochłaniać wyrafinowanych potraw.

Faktycznie mamy pamiątkę po tamtym sposobie myślenia. Słowo „chłop” oznaczało pierwotnie nie rolnika czy mieszkańca wsi, ale właśnie niewolnika. Tak mówiono o wieśniakach, by ich poniżyć. Ale z czasem termin stał się po prostu w pełni zgodny z rzeczywistością. I tak bardzo wrósł w polszczyznę, że żadne próby wyplenienia go, już po zniesieniu pańszczyzny, nie przyniosły skutku.

Pozostając przy tym porównaniu, jakie atrybuty upodobniały polskiego chłopa do niewolnika? Pamiętam, że w czasach PRL-u wyświetlany był w telewizji serial „Korzenie”, będący adaptacją nagrodzonej Pulitzerem książki Alexa Haleya (niedawno zresztą powstała nowa serialowa adaptacja), który był biograficznym zapisem losów uprowadzonego z Gambii i sprzedanego przez łowców niewolników na południowoamerykańską plantację Kunta Kinte oraz historii kolejnych pokoleń od niego się wywodzących. To zapis okrucieństwa na wielu płaszczyznach i upodlenia ludzi przez ludzi. Zarysowany przez pana obraz polskiego chłopa pańszczyźnianego niewiele, albo nawet wcale nie odbiega od losu czarnoskórych niewolników.

– Nie było atrybutów, które „upodabniały” chłopów do niewolników. Typowy mieszkaniec Polski sprzed trzystu lat nie był podobny do niewolnika, ale po prostu – był niewolnikiem. Dzisiaj wiele osób oburza się na takie stawianie sprawy, ale w XVII czy XVIII wieku rzecz była oczywista tak dla obcokrajowców, jak i Polaków. Polska szlachta nie twierdziła, że ma wolnych poddanych. Właściciele folwarków co najwyżej złorzeczyli na Francuzów czy Niemców, że ci krytykują stosunki nad Wisłą, choć nie potrafią pojąć, że chłopów trzeba trzymać krótko. Że inaczej nie będą pracować, albo nie daj Boże się zbuntują.

Słowo „chłop” oznaczało pierwotnie nie rolnika czy mieszkańca wsi, ale właśnie niewolnika. Tak mówiono o wieśniakach, by ich poniżyć. Ale z czasem termin stał się po prostu w pełni zgodny z rzeczywistością. I tak bardzo wrósł w polszczyznę, że żadne próby wyplenienia go, już po zniesieniu pańszczyzny, nie przyniosły skutku.

W okresie szczytowego wyzysku, już po potopie szwedzkim, pan miał w Polsce absolutnie nieograniczoną władzę nad chłopem. Inwigilował każdy aspekt jego życia, mógł zabrać mu dom, miał prawo karać go jak tylko chciał, batogiem, gąsiorem, ale i szubienicą. Mógł go też sprzedać lub podarować, a nawet wziąć kredyt pod zastaw człowieka. Zachowały się dokumenty potwierdzające tysiące takich transakcji.

Nie istniała żadna wyższa instancja, żadna droga odwołania. W efekcie standardem było wymaganie, by gospodarz zapewniał w każdym tygodniu nawet i kilkanaście roboczodniówek. Miał więc pracować on, jego żona, dzieci. I to całkowicie za darmo, tylko w zamian za zachowanie życia i prawa do pozostania w swojej chacie.

W świadomości społecznej funkcjonuje przekonanie, że Polacy rozpili się w czasach zaborów. Pan pokazuje jednak, że zapijanie udanego interesu, świętowanie, a nawet nagrody „wypłacane” w wódce, to wytwór Polski przedrozbiorowej. To jak z tym pijaństwem na polskiej wsi było?

– W sytuacji, gdy rynek handlu zbożem się załamał, a eksport przestał przynosić zyski, wielu szlachciców przerzuciło się na produkcję wódki z własnego zboża. To było swoiste perpetuum mobile, system genialny w swojej prostocie. A zarazem skrajnie bezczelny. Chłop uprawiał zboże w ramach pańszczyzny, potem przerabiał je na trunek w szlacheckiej gorzeli, znów bez jakiegokolwiek zarobku, a wreszcie – obowiązkowo kupował tę wódkę, wydając na nią nieliczne zaskórniaki. Były majątki, gdzie taki proceder, propinacja, zapewniał panu folwarcznemu nawet połowę wszystkich dochodów.

Z pozoru było to idealne rozwiązanie. Tyle że szlachcic był zmuszony wyszukiwać coraz to nowe sposoby, by wypchnąć towar. Picia zaczęto więc wymagać przy każdym oficjalnym akcie, przy każdym kontakcie z urzędem, albo dworem. Alkohol stał się nieodłącznym elementem kultury wiejskiej. A w konsekwencji – też polskiej kultury ogółem. Efektywność pracy chłopów, już wcześniej marna, jeszcze bardziej się zaś załamała.

W szkole, o ile nie przespaliśmy lekcji historii, uczyliśmy się o pańszczyźnie. Ale to nie były jedyne daniny, czyli de facto podatki, jakie zobowiązani byli płacić mieszkańcy wsi w czasach Rzeczpospolitej szlacheckiej? Wspomina pan, że zdarzało się, że w pewnym okresie niektóre „podatki” płacone były nawet koło trzydziestu razy na rok.

– Szlachta, jako warstwa rządząca, zwolniła samą siebie z obowiązku uiszczania podatków. Stały „pobór” zbierano tylko od jej chłopów. Jeśli potrzeby państwa rosły, to panowie zwielokrotniali podatki – taka decyzja nie dotykała ich przecież bezpośrednio. W efekcie w czasach największej nędzy, głodu, wojen, chłopom najbardziej dociskano śrubę.

Szlachcice dokładali starań, by udowodnić, że chłop to gorszy rodzaj człowieka, wprost stworzony do niewolniczej pracy. Że to istota wymagająca ciągłego nadzoru i nieludzkiego bicia, by utrzymać ją w ryzach. Ale też na przykład głodzenia.

Ogółem pańszczyzna była tylko jednym elementem o wiele bardziej złożonego systemu wyzysku. Chłopów zmuszano do niezliczonych dodatkowych robót: prowadzenia żniw na folwarku często całą rodziną, transportowania pańskiego zboża i towarów do miast oddalonych o dziesiątki kilometrów, pełnienia straży nocnej przy dworze, naprawy grobel, dróg i mostów. Wszystko to oczywiście wieśniak robił bez żadnej rekompensaty, a nawet z wykorzystaniem własnym zwierząt i narzędzi. Poza tym musiał jeszcze opłacić się Kościołowi. Władza duchowna zabierała dziesiątą część zbiorów, wymagała też taks za udział w mszy świętej. I dotkliwych grzywien za uchylanie się od obecności w świątyni… Nieprzypadkowo w XVII wieku na wsiach mawiano: „Znowu nastanie nędza, kiedy czas przyjdzie na księdza”.

Kończy pan historię pańszczyzny właściwie z chwilą rozbiorów. Tymczasem uwłaszczenie chłopów nastąpiło znacznie później. Car Aleksander II uwłaszczył chłopów rosyjskich w roku 1861, a polskich trzy lata później, w Galicji nastąpiło to w roku 1848, a w zaborze pruskim proces ten trwał aż do 1872 r. Czy to oznacza, że szykuje pan kolejny tom, w którym opowie o polskiej wsi pod zaborami? A może i o losach polskiej wsi w II Rzeczpospolitej, wszak jest pan autorem wielu publikacji dotyczących tego okresu?

– Żeby zrozumieć to kim jesteśmy dzisiaj, naszą mentalność, folwarczne relikty myślenia mylnie wkładanie do worka z etykietą „dziedzictwo komuny”, należy cofnąć się do źródła. Dlatego moja książka opowiada o początkach i rozwoju szlacheckiej samowoli, która zniewoliła miliony Polaków. Kolejne stulecia to zawiła historia wychodzenia z tego nieludzkiego systemu. Historia na dobrą sprawę wciąż niezakończona.

Rozmawiał Jakub Hinc

To understand who we are today, our mentality, farm relics of thinking, wrongly sacked with the label „heritage of the commune”, we must go back to the source. That is why my book tells about the beginnings and development of noble lawlessness, which enslaved millions of Poles. The following centuries are a complicated history of exiting this inhuman system. The story, as a matter of fact, is still unfinished – says Kamil Janicki, author of the book „Pańszczyzna” (Serfdom). Jakub Hinc talks.

%d bloggers like this: