fragment książki

Agnieszka Graca, „Czarny poniedziałek” | FRAGMENT POWIEŚCI

Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Agora mamy dla Was przedpremierowy fragment powieści Agnieszki Gracy „Czarny poniedziałek”. Premiera 27 września.

Ile zrobisz, by odwrócić wzrok? Październik 2016, Kraków. Wczesnym rankiem po Czarnym Proteście znalezione zostają zwłoki młodej kobiety. Nikt nie widział jej śmierci, nikt nie słyszał krzyku. Ewa Zielińska popełniła samobójstwo, skacząc z ósmego piętra. Taką wersję przyjmuje prokurator prowadzący śledztwo, nie wierzy w nią jednak siostra zmarłej. Wydaje się, że Ewa coś ukrywała – pod maską ułożonej i profesjonalnej tłumaczki wiodła drugie, niebezpieczne życie. Aby dotrzeć do prawdy, Iga Bagińska, ekspolicjantka, która właśnie została prywatną detektywką, będzie musiała zagłębić się w świat kobiecej dominacji, zdrad, zazdrości i wybujałych ambicji. A wszystko to w cieniu kryzysu, jaki właśnie przechodzi jej własne małżeństwo.

„Czarny Poniedziałek” to przesiąknięta nastrojowym krakowskim spleenem opowieść o niespełnionych pragnieniach. Kryminał, w którym rzeczywistość jest niepokojąco podobna do tej za oknem.

Fragment powieści

Wtorek 8 listopada

1

– O, tak – mruknęła Iga. – Właśnie tak.
Stała przed pustą czarną ścianą.

Poprzedniego dnia zaraz po pracy pojechała do marketu budowlanego. Wróciła do agencji z puszką farby magnetyczno-tablicowej. Wyrzuciła stare kartony, które zalegały w pokoju przylegającym do biura. Pomieszczenie było tak małe, że Igor urządził w nim rupieciarnię. Jedyne okno, przysłonięte żaluzjami, wychodziło na wąskie, ciemne podwórze, ponurą studnię.

Iga spędziła wieczór na malowaniu, a tego ranka pojawiła się w agencji wcześniej, żeby przetrzeć jeszcze wielkie, rozsuwane drzwi oddzielające oba pomieszczenia. Teraz nie zasunęła ich i biuro wyglądało, jakby się powiększyło.

Podeszła do czarnej ściany i na samym środku przyczepiła magnesem trzy zdjęcia Ewy Zielińskiej, które dostała od Iwony Wandzioch. Z dowodu osobistego, z wigilii u siostry, a na środku to, które Idze najbardziej się podobało, Ewa w falbaniastej sukience i z rozpuszczonymi włosami.

Iga cofnęła się o kilka kroków, żeby lepiej widzieć.

Tak, ta ściana zdecydowanie odpowiadała jej bardziej niż korkowa tablica Igora.

Podeszła do biurka i wyjęła wetkniętą do terminarza kartkę. Rzuciła okiem na listę osób z najbliższego otoczenia Zielińskiej, którą dostała od Iwony Wandzioch. Powiesiła ją obok zdjęć.

Za przeszklonymi drzwiami rozległy się kroki. Do agencji wszedł Igor. Zdjął płaszcz i przeszedł do gabinetu.

– Cześć. Smog dzisiaj gęstszy niż galareta z nóżek, którą moja babcia… O! – Zatrzymał się

przed dawną rupieciarnią.

– I jak? – Iga odwróciła się w jego stronę.

– Skąd mamy największą tablicę na świecie? – spytał.

– Pomalowałam wczoraj ścianę. Słuchaj, te stare kartony wywaliłam, niepotrzebnie zabierały

miejsce. Mam nadzieję, że nie byłeś do nich jakoś szczególnie przywiązany.

– Prawie zapomniałem, że mamy ten dodatkowy pokój.

Chociaż pokój to może za dużo powiedziane.

Igor podszedł do pachnącej świeżą farbą ściany i pomacał.

– Fajna. Bardzo fajna.

Zadzwoniła komórka Igi. Kiedy rozmawiała, sprawdzając w terminarzu wolne terminy, Igor

podszedł z puszką kawy i na migi zapytał, czy chce. Skinęła głową, nie przerywając rozmowy.

Dziesięć minut później podał jej kubek czarnej kawy. Swoją popijał z kulistego naczynia imitującego Gwiazdę Śmierci.

– Nowy klient?

– Tak. Facet chce, żebyśmy sprawdzili, kto tak naprawdę mieszka w mieszkaniu, które komuś wynajmuje. Sąsiedzi się skarżą, że jakieś szemrane towarzystwo się tam kręci.

– Diler?

– Raczej kameralny burdel. Nasz klient, jeśli ten facet nim zostanie, wynajął mieszkanie spokojnej, czterdziestoletniej kobiecie. Sąsiedzi twierdzą, że nikt taki tam nie mieszka. Widują za to dwie młode laski. I ich licznych gości, samych mężczyzn.

– Dlaczego sam tego nie może sprawdzić?

– Mieszka w Danii. Krakowskie mieszkanie zostawił sobie na wynajem. Wyślę mu dzisiaj umowę.

Iga upiła łyk gorącego napoju.

Uświadomiła sobie, że ostatnio kawę proponował jej częściej partner niż mąż. Od czasu kłótni Łukasz nawet nie zapytał, czy chciałaby się napić.

– À propos wynajmowanych mieszkań – zauważyła Iga – to, w którym byliśmy wczoraj, Ewa Zielińska podnajmowała od znajomej, pamiętasz? Chciałabym w tym tygodniu zobaczyć też to drugie…

– Zaraz, zaraz… Jakie drugie mieszkanie?

– To, które do niej należało, do niej i do jej męża. Iwona Wandzioch ma mi dać klucze, mąż Zielińskiej już się zgodził.

– Rozmawiałaś z nim?

– Tak. Właśnie, Igor, ty masz dzisiaj jakieś spotkanie. Na którą jesteś umówiony?

– Dopiero po południu. A co?

– Umówiłam się wstępnie z Zielińskim. Moglibyśmy się z nim spotkać o pierwszej.

– Dobra.

Iga podeszła z kubkiem do ściany, na której wisiały zdjęcia Ewy Zielińskiej. Z pudełka stojącego na parapecie wyjęła kawałek kredy. Poprzedniego dnia kupiła ją razem z farbą. Narysowała strzałkę biegnącą od zdjęć w górę i lekko w lewo i napisała: „Iwona Wandzioch”.

– Nasza klientka nie wierzy w samobójstwo siostry. Jest przekonana, że zabił ją mąż. – Iga pociągnęła drugą strzałkę i napisała: „Paweł Zieliński”.

– Ale policja go wykluczyła?

Iga skinęła głową.

– Tamtej nocy spał u siebie, to znaczy w mieszkaniu swojej nowej partnerki. Przy nazwisku Zielińskiego dopisała: „Anna Żelazko”. Dzisiaj właśnie tam pojedziemy. Nigdy nie lubiłam tego rodzaju alibi. Zakochana kobieta zezna wszystko, żeby chronić swojego mężczyznę.

– A motyw?

– Klasycznie, pieniądze.

– Jego żona była bogata?

– Nie. Nawet nie jakoś szczególnie zamożna. Powiedzmy, że zarabiała przyzwoicie. Za to mieli mieszkanie warte kupę forsy. Stare Miasto. Karmelicka. – Iga uniosła znacząco brwi.

– Ale i tak połowa należała do niego?

Iga wzruszyła ramionami.

– Zawsze to lepiej dostać całość. Zwłaszcza że, jak twierdzi Wandzioch, jej szwagrowi ostatnio nie powodziło się zbyt dobrze. Jego firma chyba cienko przędzie, musimy to sprawdzić.

– Duże to mieszkanie? To na Karmelickiej?

– Dwa pokoje, ale wiesz, stare budownictwo, więc naprawdę spore. Nie to, co te klitki od dzisiejszych deweloperów.

Igor zagwizdał.

– Czyli jakieś siedemset, osiemset tysięcy… Może nawet milion. To jest motyw. Chcesz jeszcze kawy?

– Tak, poproszę. – Iga podała Igorowi pusty kubek i poszła za nim do aneksu kuchennego.

Wyjrzała przez okno.

Dachy kamienic otaczających plac Nowy lśniły od deszczu. Dachówki przypominały łuski ryby wyciągnięte z wody. Ale w dole tętniło życie. Kawiarnie i knajpki kusiły ciepłem i zapachami, by schronić się w nich przed zimnem i deszczem. Dostawcy tłukli się, przenosząc kartony i beczki z furgonetek blokujących ulice na zapleczach lokali. Zziębnięte postacie przemykały w dole, kuląc się pod parasolami. W grupkach, samotnie. Niektórzy gdzieś się spieszyli, inni przystawali. Pośrodku zaś majaczyła ceglana bryła okrąglaka.

Igor podał jej kubek.
– Dzięki.

Wrócili do ściany.

– Poza mężem byli jacyś podejrzani?

– Policja sprawdziła mężczyznę, z którym Ewa spotykała się od wielu miesięcy.

Iga wzięła kredę i narysowała kolejną strzałkę.

„Radosław Czajka” – zapisała. – Pracuje w wydawnictwie, jest redaktorem.

– Mieli coś na niego?

– Pokłócili się z Ewą trzy dni przed jej śmiercią. I to ostro. Ale Czajka z kolei ma trochę lepsze alibi. Był wtedy na kolacji z jakąś pisarką i jeszcze paroma osobami z wydawnictwa.

Przez chwilę wpatrywali się w linie łączące zapisane kredą nazwiska. Iga odwróciła się. Podeszła do biurka i wzięła w dłoń maskę dominy.

– Oczywiście jest jeszcze to. Dla kogo ją wkładała?

Osiedle Kolorowe wcale kolorowe nie było.

Było ponure. A nawet jeśli na ścianach bloków ostały się jakieś barwy, należały do gamy pastelozy. Tak jak na każdym innym peerelowskim osiedlu w Polsce podkreślały tylko jego brzydotę. W dodatku w wielu oknach na parterze zainstalowano kraty mające chronić mieszkańców przed złodziejami. Tylko że w ten sposób mieszkanie upodobniało się do więzienia. Iga nieraz wyobrażała sobie, jaki to musiał być przygnębiający widok. Nie dość, że okna wychodziły na rachityczne osiedlowe trawniki obesrane przez psy albo na sąsiednie, równie szkaradne bloki, to jeszcze trzeba to było oglądać przez kraty. A i tak mnóstwo ludzi zachwalało mieszkanie w tym miejscu – bo szkoły, bo przedszkola, bo dobra komunikacja. Iga usłyszała kiedyś, że osiedle nazywano dawniej robotniczym,

dlatego że mieszkali tu głównie pracownicy niedalekiej Huty imienia T. Sendzimira, wtedy jeszcze Lenina. Ta stara nazwa wydała jej się bardziej adekwatna.

Paweł Zieliński i jego nowa partnerka, Anna, mieszkali na parterze, w bloku usytuowanym tuż przy alei Jana Pawła II.

Iga i Igor nie dzwonili domofonem, bo ktoś akurat wychodził i wpuścił ich do środka, ale Zieliński i tak otworzył od razu, gdy tylko zapukali do drzwi.

Przywitali się i mężczyzna poprowadził ich do dużego pokoju. Idąc krótkim przedpokojem, wyłożonym boazerią pamiętającą zapewne lata siedemdziesiąte, Iga zauważyła, że w mieszkaniu oprócz kuchni i łazienki był jeszcze tylko jeden pokój. Woń dymu niedawno wypalonego papierosa, wyczuwalna mimo otwartego okna, nakładała się na zapach, który latami wsiąkał w boazerię, obicia mebli i zasłony. Idze przypomniało się dzieciństwo i rodzice, którzy zapalali papierosa niemal od razu po tym, jak poprzedni został zgnieciony w popielniczce.

Zieliński stanął na środku pokoju i nerwowo wskazał im miejsca na kanapie.

Usiedli. Mężczyzna rozejrzał się niezdecydowany i w końcu wybrał fotel. Zaraz się jednak zerwał i podszedł do politurowanej meblościanki. Kiedy tak stał tyłem, szukając czegoś w kryształowych misach, zupełnie podobnych do tych, które kolekcjonowała kiedyś babcia Igi, ta rozejrzała się po pokoju.

Szkaradny mebel zajmował całą ścianę. Na wszystkich półkach poustawiano cepeliowskie kurzołapy. Na podłodze leżał dywan w burych barwach, w brzydkie geometryczne wzory. Między wersalką a fotelami stała niska ława przykryta stylonowym obrusem. Zasłony w oknach, o buraczkowej barwie, wykonano z tego samego materiału. Widok za oknem częściowo przysłaniały grubo tkane firanki oraz, a jakże, krata.

– Nie robiliśmy tu remontu, bo i tak chcemy się przeprowadzić – wyjaśnił Zieliński, zupełnie jakby słyszał myśli detektywki. – Ania, moja narzeczona, dostała to mieszkanie po swojej cioci. O, tutaj są.

Odwrócił się, trzymając w dłoni paczkę papierosów.

W końcu usiadł, opierając lekko garbate plecy o przetarte oparcie fotela.

– Dziękujemy, że zechciał się pan z nami spotkać – powiedziała.

– Jak pan wie, prowadzimy śledztwo w sprawie śmierci pana żony.

1 komentarz

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

%d bloggers like this: