Zupełnie Inna Opowieść ma już 10 lat. Dużo? Mało? Ludzi literatury pytamy o to, jak im upłynęła ostatnia dekada, co stworzyli, czym się zachwycili, co planują. Dziś Dawid Kornaga, pisarz i nasz stały felietonista.

– Mnie interesuje człowiek, przepuszczony przez filtr mojego stylu i wyobraźni. Tego też poszukuję jako czytelnik. Literatury współczesnej, która daje wskazówki, jak zmierzyć się z przyszłością – mówi Dawid Kornaga, pisarz, scenarzysta, autor książek, m.in. „Poszukiwacze opowieści”, „Gangrena”, „Rzęsy na opak”, „Cięcia”, „Berlinawa” i „Przerwany sen Kashi”. Od listopada 2019 roku jest stałym felietonistą zupelnieinnaopowiesc.com. Pierwszą recenzję jego powieści – „Berlinawy” – opublikowaliśmy 14 sierpnia 2017 roku, a wywiad – 30 listopada 2018 roku.
Zupełnie Inna Opowieść: 10 lat – dużo? Mało?
Dawid Kornaga: Dla mnie dużo. Przez dekadę można wiele przeżyć. Zyskać nowych przyjaciół, stracić starych. Nauczyć się rzeczy, o które byśmy się nie podejrzewali. Spłacić choćby część kredytu hipotecznego (śmiech). Przytyć kilkanaście kilo lub wręcz przeciwnie. Wystarczy krótki test pamięci, co się porobiło ze światem od wybuchu pandemii. A nie stuknęły nawet trzy lata. Czasem używam nieco wyświechtanego powiedzenia, że coś minęło jak sen. Na coś się przygotowujesz, załóżmy, podróż. Potem ją odbywasz, wracasz. I masz wrażenie definitywnego jej końca. Jak to, to już koniec, tak po sprawie? Świadomość życia w świecie, w którym digitalizacja wywraca dawne porządki, a sztuczna inteligencja staje się nową siłą napędową o nieprzewidywalnej jeszcze mocy oddziaływania, uczy pokory, że każda darowana nam dekada to w kontekście ludzkiego CV spory kawał czasu i warto go wykorzystać na spełnianie swoich planów.
Debiutowałeś w 2003 roku powieścią „Poszukiwacze opowieści” , dziś masz na koncie 8 powieści i wiele opowiadań. Jak wspominasz nie tylko zatem ostatnią dekadę, ale aż dwie dekady od debiutu? Widzisz jakieś istotne kamienie milowe w swojej twórczości?
– Nie mnie oceniać owe kamienie, nie mam do tego dystansu. Więc powiem bez niego. Wydaje mi się, że przełomowa była moja druga powieść „Gangrena”. Naznaczyła mnie swoistym hardkorem prozatorskim i niezależnością światopoglądową, pozwalając dojrzeć jako autor świadomy swojej drogi. Drugim przełomem, tak mi się wydaje, była „Berlinawa”. Praca nad nią, intensywny research w Berlinie uzmysłowiły mi, że moim definitywnym powołaniem jest literatura piękna, obyczajowa, ale z niezbędnym dodatkiem akcji. I kreowanie wyrazistych bohaterów, takich, którzy jak dostają w policzek, to raczej oddają. Ponieważ bez dramaturgii nie ma wciągającej fabuły. Nie jestem w stanie poddać się prozie stricte gatunkowej. Nawet jeśli ją wykorzystuję, muszę dodać nie swoje trzy grosze, ale co najmniej sakiewkę. Jak wskazuje tytuł mojego debiutu, fascynuje mnie poszukiwanie historii, jednak nie danych na tacy, takich „gotowców” do przerobienia. To bardziej poszukiwanie historii w sobie na podstawie wielu przeżytych emocji czy odwiedzonych miejsc, kreowanie czegoś nowego, jednakże na bazie realizmu. Czarodzieje czy ufoludki to nie dla mnie. Choć fakt, napisałem książkę o wampirach, „Znieczulenie miejscowe”, jednak wbrew pozorom to wcale nie jest o wampirach jako takich. Mnie interesuje człowiek, przepuszczony przez filtr mojego stylu i wyobraźni. Tego też poszukuję jako czytelnik. Literatury współczesnej, która daje wskazówki, jak zmierzyć się z przyszłością.
Świadomość życia w świecie, w którym digitalizacja wywraca dawne porządki, a sztuczna inteligencja staje się nową siłą napędową o nieprzewidywalnej jeszcze mocy oddziaływania, uczy pokory, że każda darowana nam dekada to w kontekście ludzkiego CV spory kawał czasu i warto go wykorzystać na spełnianie swoich planów.
Czy gdybyś mógł się cofnąć, zmieniłbyś coś w swoim pisarskich decyzjach?
– No tak, w fabule, na przykład filmu, to jak najbardziej pożądane: cofamy czas i się dzieje! Niestety, odpowiem przecząco. Non, je ne regrette rien, jak śpiewała Edith Piaf. W ogóle nie „kręci” mnie myśl, że mógłbym cofnąć czas. Co za mną, to za mną. Konfabulacje tylko by mnie osłabiły. Jestem jaki jestem, tu, teraz i tyle. Nie chcę udawać kogoś innego, żerować nagle na modnych gatunkach czy tematach. Staram się szukać inspiracji wokół siebie, nie w trendach, bardziej w doznaniach. Również pokoleniowych. Bo siła literatury bazuje na tym, że taki autor jak ja, już nie młodziak, nadal może być wskazówką dla znacznie młodszego czytelnika. Mnie w większości inspirują młodsi ode mnie twórcy, ponieważ kierują się bardziej nadmiarem energii, niż potrzebą jej uzupełnienia. Z kolei kiedy słucham porad starszych ode mnie, niby przyznaję im rację, lecz ostatecznie się męczę, nestorom pozostawiam pomniki, nie gadanie o teraźniejszości, mówię im: A zrób sobie gorącą herbatkę, popijaj ją na zdrowie, ja nadal preferuję mocno schłodzone prosecco!
Czemu zacząłeś pisać?
– Odkąd pamiętam, od małego opowiadałem sobie różne historie. Czułem już wtedy podświadomą potrzebę, by podzielić się nimi z innymi. Ale na moich warunkach – stylu, wyobraźni, zapatrywań na różne aspekty. Samo pisanie to nie wszystko. Ważny jest cel, co przez to chcemy powiedzieć. Mnóstwo ludzi potrafi świetnie pisać. Jednak to jeszcze niewystarczające, kiedy mają się zmierzyć z wyzwaniem stworzenia zwartej, konsekwentnej struktury fabularnej. Dotyczy to zarówno powieści, jak i scenariuszy.
Gdybym jednak nie został pisarzem, to byłbym…
– Filozofem. Od nastoletnich czasów filozofia to był dla mnie sposób, jak żyć bez bycia poddanym bezmyślnie systemom teologicznym, które osaczają nas od małego. Filozofowie to moi nieustannie popularni bohaterowie, realni Avengersi, którzy zapodają nam moc w świecie bez nadziei na życie po życiu. Bo nawet jeśli ktoś w to wierzy, dobrze wie, że to tylko wiara. A jeśli znudziłby mi się Nietzsche czy Sartre, to zapewne rzuciłbym katedrę wykładowcy i został przewodnikiem turystycznym po zgliszczach antycznych miast. Nie wiem tylko, czy zniósłbym obecne upały. Lubię słońce, ale pod parasolem. Z aperolem.
Samo pisanie to nie wszystko. Ważny jest cel, co przez to chcemy powiedzieć. Mnóstwo ludzi potrafi świetnie pisać. Jednak to jeszcze niewystarczające, kiedy mają się zmierzyć z wyzwaniem stworzenia zwartej, konsekwentnej struktury fabularnej. Dotyczy to zarówno powieści, jak i scenariuszy.
Uważasz swoje pisarskie marzenie za spełnione? Jeśli tak, to dlaczego. Jeśli nie, to co jest tym marzeniem?
– Jedyne, czego mogę sobie jeszcze życzyć, jak chyba każdy autor, to jeszcze większej rozpoznawalności, bo dzięki niej łatwiej promować swoje książki czy scenariusze. U nas powoli zaczyna obowiązywać darwinowsko-amerykańska zasada, że jesteś tyle wart, ile twoja ostatnia powieść czy film. To podwyższa poprzeczkę, by nie zastygać w miejscu i karmić się jedynie dokonaniami z przeszłości. Jeśli o mnie chodzi, czuję, że jestem w największej fazie swojej produktywności i twórczości, więc tym chętniej pracuję nad nowymi historiami, które chciałbym zrealizować. Ostatecznie i tak liczą się konkrety, czy to się uda. W czasach nadprodukcji trzeba co najmniej dwa razy się zastanowić, czy nowy projekt ma sens oraz potencjał. Kto tego nie rozumie, zachowuje się jak grafoman, który z kolekcją plików tekstowych ostatecznie ląduje w przysłowiowej szufladzie.
Przeczytaj także:
Czego oczekujesz od literatury? Swojej literatury i literatury w ogóle.
– Jestem wymagającym czytelnikiem. Jeśli już coś wybieram, po hardkorowym castingu. I czytam do końca. Fascynujące, kiedy cudze dzieło „wchodzi” mi w mental i jeszcze dobrze się przy tym bawię. Za to męczą mnie książki, które na siłę chcą „odkryć kolejną niepodważalną prawdę o życiu”. Podobnie jak filmy. Właśnie, filmy. Jest ich tak dużo i błyskawicznie dostępnych dzięki platformom streamingowym. To bicz boży na pewnych swego pisarzy. Jeśli już mają pisać, to takie książki, które oferują to coś, czego nie ma film, serial, short na YouTube. Sama tak zwana wciągająca historia plus dramaturgia to nie wszystko. Gdyż te ma niejeden film, więc po co odbiorca ma „męczyć się” kilkanaście godzin (lub nawet kilka dni) z opasłą powieścią, skoro podobną satysfakcję fabularną oraz emocjonalną może przeżyć dzięki binge-watching wybranego serialu? Dlatego literatura nie tyle powinna, ile musi proponować znacznie więcej. Akcję, owszem, ale do tego styl, niepowtarzalny język, autorskie metafory, słowem, i prozę, i poezję, które w aliansie sprawią, że dana książka ma to coś, co zrobi wrażenie. Może być potem sfilmowana, lecz jej stylistyka pozostanie wyróżniającym się elementem. Przykładem, że film filmem, ale to ona, właśnie powieść potrafi wywołać efekt binge-reading.
Jakie książki albo inne dzieła kultury cię ukształtowały – jako człowieka, jako pisarza? Masz ulubionego bohatera literackiego? Swojego? Cudzego?
– Chciałbym wyczerpująco odpowiedzieć na to pytanie. Jednak tego nie zrobię, bo gdybym chciał „dopieścić” moją odpowiedź, zajęłaby zapewne dziesięć tysięcy znaków… Ponieważ za każdym dziełem czają się setki innych, które na nie wpłynęły. Uproszczę więc w kontekście własnej prozy. Kiedy miałem naście lat, ogromne wrażenie zrobiła na mnie twórczość Emila Zoli. Potem Marcel Proust i James Joyce. Balon zadufania w sobie pękł dzięki wojakowi Szwejkowi, którego literackim ojcem jest Jaroslav Hašek. Ten styl bezkompromisowego, a przy tym zabawnego opisu rzeczywistości w konwencji komediodramatu wciąż mnie inspiruje. Tu muszę dodać ważną dla mnie rzecz: nie wracam do przeszłości czytelniczej. Szukam wciąż nowych, ciekawych fabuł, bo niby wszystko było, lecz to tylko pieśń konserwy. Każde pokolenie potrzebuje swoich pisarzy, swoich scenarzystów, swoich poetów. Staram się być na bieżąco ze współczesną literaturą, chętnie sięgam po Hervé Le Tellier, Annie Ernaux, Felicię Berliner oraz mnóstwo innych, w tym polskich autorów. Nie podam konkretnych nazwisk ziomów, bo zrobilibyśmy tu niezły „product placement”. A nie o to chodzi. Bycie w kręgu osób tworzących bardzo mobilizuje, przynajmniej mnie, by z jednej strony ich oklaskiwać, z drugiej – pokazać się z nowym projektem, że nie odgrywam bezproduktywnego leniucha. Konkurencja dodaje nie tyle skrzydeł, ile dodatkowych szarych komórek (śmiech).
Sama tak zwana wciągająca historia plus dramaturgia to nie wszystko. Gdyż te ma niejeden film, więc po co odbiorca ma „męczyć się” kilkanaście godzin (lub nawet kilka dni) z opasłą powieścią, skoro podobną satysfakcję fabularną oraz emocjonalną może przeżyć dzięki binge-watching wybranego serialu? Dlatego literatura nie tylko powinna, ile musi proponować znacznie więcej.
Kiedy nie piszę, to…
– To i tak piszę. Poza tym biegam, podróżuję i udzielam się towarzysko w miarę możliwości. Kiedy nie piszę, a gdzieś bywam, to gromadzę materiał do potencjalnej historii. Lecz bez spinki, naprawdę lubię się wyluzować, bo to właśnie różni martwych od żywych, możliwość solidnego wyluzowania się, choć wiem, że od życia, człowieku, nie odpoczniesz, jak zapowiada moja nowa powieść.
Już we wrześniu ukaże się twoja nowa powieść „Miłość i zbrodnie w czasie wolnym”. A nad czym teraz pracujesz?
– Nad trzema nowymi pomysłami filmowymi, bo jedno pociąga drugie. Niedawno zakończyłem pracę nad scenariuszem drugiej części filmu „Furioza”. Natomiast faktycznie pod koniec września wyjdzie nowa powieść. Akcja toczy się w hotelu SPA. Taki cztery gwiazdki wzwyż to miejsce, do którego może przyjechać każdy, jeśli go na to stać. Pełny egalitaryzm. Jednak to pozory, co między innymi przedstawia moja powieść. Lubię historie rozgrywające się nawet w jednej określonej przestrzeni; są „mikro”, za to jeszcze ciekawiej przedstawiają świat w skali „makro”. Do tego mogą mieć epicki rozmach dzięki akcji, intrygującym postaciom oraz twistom fabularnym. „Miłość i zbrodnie w czasie wolnym” to nowa odsłona mojej prozy: jako autora literatury obyczajowej, która równocześnie zapewnia rozrywkę niczym film sensacyjny, ale dodatkowo jest catchy przez styl oraz przesłanie. Wierzę, że dające do myślenia wielu czytelnikom.