W latach 70. XX wieku popularny był, jeśli można użyć takiego wyrażenia, terroryzm lewacki. Dzisiaj terroryzm ma swoje źródło w wykoślawionej interpretacji religii, niezależnie od tego czy posługują się nim amerykańscy chrześcijanie, atakujący kliniki aborcyjne lub meczety, czy muzułmanie, którzy w Berlinie wjeżdżają ciężarówkami w tłum robiący przedświąteczne zakupy. Bajką jest twierdzenie, że uda się stworzyć przestrzeń wolną od terroryzmu, w której zamieszkają sami swoi, nastanie wieczny pokój, amen. Nie wierzmy populistom, którzy to głoszą – mówi Dawid Kornaga, autor powieści „Przerwany sen Kashi” w rozmowie z Przemysławem Poznańskim.

Przemysław Poznański: Swoją poprzednią książkę, „Berlinawę”, wydałeś cztery lata temu. Dlaczego tak długo kazałeś czekać na „Przerwany sen Kashi”?
Dawid Kornaga: Kiedy debiutowałem w 2003, miałem w sobie takie szaleństwo, gorączkę, żeby pisać więcej, więcej i więcej. W pewnym momencie stwierdziłem, że takie tempo mnie zabije. Bo ja piszę całym sobą, a to dużo kosztuje. Angażuję się w 99 proc., 1 proc. zastrzegam sobie dla rodziny. Bynajmniej nie z łaski, po prostu, by się nie zwichrować. Ten symboliczny 1 proc. ma w sobie siłę 99 pozostałych. Tempo pisania zwolniło się zdecydowanie przy „Berlinawie”. Pojąłem, że nie zostanę fabryką książek. Jeśli już, to profesjonalnym warsztatem, który szlifuje pieczołowicie każdy nowy pomysł. Piszę, bo lubię, a nie, bo muszę. Wierzę, że dojrzałem jako autor. „Berlinawa” stopniowo stała się nowym „levelem” zarówno stylistycznym, jak i egzystencjalnym, nie wstydzę się użyć tych wzniosłych słów. Ewoluowała w pojemny projekt literacki, który nie mógłby się rozrastać li tylko przy biurku. Berlin, gdzie w większości toczy się akcja, przeżywałem wielokrotnie całym sobą. Do stworzenia tego typu wielopoziomowej i wielowątkowej historii nie wystarczy „spacer” przez Wikipedię czy Google Maps. Wielu sytuacji musiałem doświadczyć osobiście. Kiedy na przykład piszę o pewnym klubie i o tym, co się w nim dzieje, to tam, że tak powiem eufemistycznie, bawiłem. Niby nic szczególnego, lecz uwierz mi, niekiedy wiele krwi to kosztowało. „Przerwany sen Kashi” powstawał podobnie, choć na większą skalę. Tu akcja chwilami obejmuje prawie cały glob, w tym takie lokalizacje jak Wietnam czy Doha w Katarze. Jeśli więc bohaterka wylądowała w Sajgonie i poszła tam na jakiś bazar, to ja też tam swego czasu krążyłem. To takie bycie reporterem, który ostatecznie spładza powieść, a nie reportaż. Pracowałem nad „Przerwanym snem…” relatywnie długo, półtora roku z poprawkami i redakcją. Efekt: wielopoziomowa, przemyślana stylistycznie, konsekwentna w swojej przygniatającej co niektóre wrażliwe duszyczki wizja świata. Bezkompromisowa dystopia, która czerpie z kryminału, eseju, sensacji oraz humoreski.
Dla mnie „Przerwany sen Kashi” to rodzaj manifestu. A te również nie rodzą się w ciągu miesiąca. I jako autora tego manifestu, spytam cię: co jest największym zagrożeniem dla nas i dla świata: ekstremizm religijny, terroryzm, nacjonalizm, postneonazizm? O każdym z tych zjawisk tu piszesz. Zresztą pisałeś już wcześniej. W „Berlinawie” ten neonazizm jest też bardzo wyraźny, podobnie jak w filmie „PolandJa” opartym na twojej prozie i częściowo na twoim scenariuszu, ale odbieraliśmy go trochę jak ostrzeżenie na wyrost. „Przerwany sen Kashi” trafia do nas w czasach bardzo niespokojnych, ale sama książka opowiada z założenia o przyszłości. To zatem wciąż ostrzeżenie, proroctwo czy diagnoza?
– Krakałem, krakałem no i wykrakałem… „Proroctwo” to wielkie słowo. Nie roszczę sobie prawa do miana proroka. Chciałem raczej pokazać, naturalnie przez literacki pryzmat, jaki może być ten świat za dziesięć czy dwadzieścia lat. Nie mam złudzeń, że jestem tylko „jednostką biologiczną”, mówiąc językiem książki. Jestem śmiertelny, a po mojej śmierci niczego nie będzie, niczego nie doświadczę. Więc pragnę to życie przeżyć jak najlepiej tu i teraz, to znaczy, otaczać się ludźmi, którzy są po prostu fajni, mądrzy. Wrażliwi i dobrzy. Przynajmniej dla mnie. Próbuję więc przewidzieć, co będzie, żeby jak najlepiej skorzystać z tego, co mam na tę chwilę. A tu i teraz stoi pod znakiem postneonazimu, faszyzmu, nacjonalizmu. Oraz ich pochodnych, dla których nie ma jeszcze słownikowych definicji. Pojawiają się kolejne pokolenia, które chcą zmieniać świat na lepsze, a wśród nich są niestety tacy, którzy chcą zmiany na „lepsze” w imię wyznawanego ekstremizmu. Nie mam pretensji, by nakłaniać innych do szeroko pojętego sceptycyzmu, który jest mi bliski. Nie mam również nic przeciwko ludziom wierzącym. Jednak parę orzeźwiających wyjaśnień z mojej strony im się należy. Źle, gdy religia wykorzystywana jest przez system polityczny, ponieważ wtedy się degeneruje. I nieważne, czy jest to islam, czy chrześcijaństwo. Każda religia może być wykorzystana przez mroczne siły polityczne. Im więcej technologii, smartfonów, aplikacji, tym gęściej od czegoś w rodzaju opozycji metafizycznej. Ona jest cudowna, kiedy zamienia się w sztukę, poezję, powieści czy filmy. Gorzej, kiedy zostaje zaadaptowana przez koniunkturalizm populistyczny. Jeszcze dziesięć lat temu świat wydawał się bardziej spokojny. Mimo konfliktów, które są wpisane w jego funkcjonowanie. A jednak nagle coś przyspieszyło, przyspieszyło w bardzo irracjonalny sposób, autodestrukcyjny i prototalitarny, i wszyscy to podskórnie czujemy. To mnie niepokoi.
Jak wspomniałem, „Przerwany sen Kashi” rozgrywa się głównie w przyszłości. I sięgasz daleko: Kashia rodzi się w 2015 roku, ale akcja rozgrywa się nawet po roku 2075.
– Ten 2075 wybrałem z dwóch powodów — zbyt daleka przyszłość, na przykład rok 2345 nie przeraża, bo nas nie dotyczy, a tej opisanej przeze mnie wielu ma szanse doświadczyć. Drugi powód jest taki, że akurat mnie już na pewno nie będzie.
– Albo będziesz obchodził właśnie setne urodziny.
– Albo (śmiech).
Kashia jest córką Uli i Sveina, bohaterów „Berlinawy”. Skąd pomysł, żeby w tak nieoczywisty sposób kontynuować wątki z poprzedniej powieści?
– Teraz modne są cykle i sezony, więc Kornaga pozazdrościł (śmiech). A tak na poważnie, postanowiłem sprzęgnąć to tak, że ktoś, kto nie zna „Berlinawy”, a sięgnie po „Przerwany sen Kashi”, odbierze go jako niezależną fabułę. Jednak ktoś, kto przeczytał „Berlinawę”, poznając „Kashię”, będzie miał dodatkową przyjemność i poczucie, jak mówisz, nieoczywistej kontynuacji. Pomyślałem, że Berlin i Warszawa, które budują główne tło „Berlinawy”, mogłyby ponownie stać się planem dla nowej książki. Jednak już mierzącej dystopijnie w przyszłość. Tam, gdzie kończy się „Berlinawa”, czyli mniej więcej obecnie, tam zaczyna się „Przerwany sen Kashi”. Koncepcyjnie przysłużyło się to nawet lepiej, niż gdybym kreował „Kashiowe” uniwersum od nowa. Dla struktury powieści to ganz egal, gdyż postaci „Kashi” są dokładnie opisane i charakterologicznie samowystarczalne.
To prawda, choć dzięki temu, że rodzicami Kashi są znani z „Berlinawy” Ula i Svein, ona dziedziczy pewien sposób ich zachowania, który znamy z poprzedniej książki.
– Kashia Berge otrzymuje po matce pewną zawziętość, a po ojcu specyficzną rozwiązłość — ale nie w znaczeniu prymitywnym, tylko jako pewien model funkcjonowania w zmieniającym się na naszych oczach społeczeństwie oraz jego „feudalizmie” intymnym. W „Przerwanym śnie…” rodzice przestają mieć większe znaczenie dla Kashi, wpływając tylko od czasu do czasu na jej postępowanie, jak choćby nieobliczalny Svein. Zapewniają jej materiał genetyczny, bazę jestestwa, lecz cała nadbudowa tworzy się w konfrontacji Kashi z życiem.
Bo jest kolejną silną kobietą w twojej prozie.
– Kobiety potrafią być wielkie i silne, pełne nieprawdopodobnej energii, niezależnie od tego, w jaki sposób chcą ją spożytkować. Jedną z inspiracji do stworzenia postaci Kashi Berge była niemiecka terrorystka Ulrike Meinhof. Dla wielu osoba kontrowersyjna. Wybitna dziennikarka, która w wieku 35 lat nagle porzuciła swoje dotychczasowe dostatnie życie, w tym dwie małe córeczki-bliźniaczki i willę w elitarnej dzielnicy Hamburga. Można rzec, radykalnie zerwała z kawiorową lewicowością. Z całą otumaniającą naiwnością, że słowami otuchy można zaklinać świat. Owszem, można… do pierwszego naciśnięcia cyngla karabinu maszynowego, uznała Ulrike Meinhof. Wybrała działanie, czując, że język jej krytyki i niezgody na niesprawiedliwość doszedł do ściany. Całą sobą zaprzeczyła stereotypowi kobiety kierowanej hasłem „Kinder, Küche, Kirche”. Zaangażowała się politycznie, bo między innymi zobaczyła, że do urzędów, i to na wysokie stanowiska, wrócili byli naziści. Wielu Niemców, oczarowanych przez postwojenny konsumpcjonizm, zaczęło się zachowywać, jakby Hitlera nigdy nie było, a dym nad obozami koncentracyjnymi zdawał się wyimaginowanym dymkiem komiksowym. Ulrike Meinhof i jej przyszli towarzysze „miejskiej partyzantki”, jak określili swoją drogę sprzeciwu, nie potrafili pogodzić się z takim obrotem sprawy. Może zbyt szybko zdecydowali się na przemoc. Jednak łatwo się teraz wymądrzać, prawić morały z perspektywy ponad czterdziestu lat. W organizacji terrorystycznej Rote Armee Fraktion, którą współtworzyła Meinhof, jak i Gudrun Ensslin, córka pastora, panie stanowiły ponad 50 proc. składu. Przegrały, ale pokazały, na co je stać. Uznały, że lepiej umrzeć, próbując zmienić świat, niż nie robić nic. Oczywiście istnieją nadal państwa, w których kobiety mają, co tu dużo mówić, przerąbane. Tak traktują je oparte na religii systemy polityczne, które je wykorzystują i podporządkowują. A te systemy tworzą mężczyźni. Zwyczajnie po ludzku się na to nie godzę, bo nie godzę się na poniżanie żadnego człowieka. Nie założę organizacji terrorystycznej, nie będę strzelał do oponentów. Mogę za to pisać. Słowa potrafią być pociskami. Razić skutecznie w osoby czy zjawiska, które uznajemy za niesprawiedliwe i krzywdzące bliźnich.
Ważną częścią osobowości Kashi jest to, że jest Europejką. Nie czuje się ani Polką, ani Niemką, choć w Niemczech się urodziła, ani tym bardziej Norweżką, po ojcu. Czuje się obywatelką Europy, takiej Europy, w której zacierają się granice państw i zaczynają zanikać języki narodowe.
– Naród, z jego uprzedzeniami z jednej strony wiąże naszą świadomość, z drugiej — daje moc, ponieważ zapewnia nam poczucie tożsamości. Jednak nie bezinteresownie. Naród żąda od ciebie zapłaty. Podzielania jego uprzedzeń czy aktualnych fiksacji. Podobnie z językiem. Nie ulega wątpliwości, że kolejne generacje będą jak Kashia. Niezależne od tego, co w rodzimym języku i poczuciu narodowości krępujące. To już się dzieje — przykładem jest Taiwan, gdzie angielski został uznany oficjalnie za drugi język, pozwalający wyjść poza lokalność i jej ograniczenia. Taiwan, ten azjatycki Dawid ma przed sobą chińskiego Goliata, więc tym bardziej zaświadcza, co jest stawką takich wyborów. Co rok umierają dwa, trzy języki, a im bardziej świat będzie stechnicyzowany, tym bardziej odwróci się ten proces, który zapoczątkował Jahwe z biblijną wieżą Babel… Warto więc inwestować więcej pieniędzy w lekcje angielskiego, a mniej w lekcje religii. English, właściwie to „wordlish” daje skrzydła, mówiąc: leć tam, gdzie pragniesz, „religish” fastryguje je w dogmatyczne piórka i wskazuje jeden możliwy kierunek.
Skoro mówisz o religii: nie wydaje mi się, że masz coś przeciwko niej. Krytykujesz za to w książce fanatyzm — tę nieprzyjemną stronę religii. Czy to islamu, czy katolicyzmu. W „Przerwanym śnie Kashi” Kościół katolicki w Polsce stał się do tego stopnia radykalny, że został wyłączony ze wspólnoty rzymsko-katolickiej.
– Jako autor nie jestem drapieżnym krytykiem islamu czy katolicyzmu, religie są potrzebne ludzkości, w końcu nie każdy musi być ateistą. Tym bardziej pozbawionym moralności jak ja (śmiech). W latach 70. XX wieku popularny był, jeśli można użyć takiego wyrażenia, terroryzm lewacki. Dzisiaj terroryzm ma swoje źródło w wykoślawionej interpretacji religii, niezależnie od tego czy posługują się nim amerykańscy chrześcijanie, atakujący kliniki aborcyjne lub meczety, czy muzułmanie, którzy w Berlinie wjeżdżają ciężarówkami w tłum robiący przedświąteczne zakupy. Bajką jest twierdzenie, że uda się stworzyć przestrzeń wolną od terroryzmu, w której zamieszkają sami swoi, nastanie wieczny pokój, amen. Nie wierzmy populistom, którzy to głoszą. O tym jest także „Przerwany sen Kashi”: że zawsze znajdą się ludzie, wyznający swój prywatny rodzaj rasizmu. Jeśli nie chodzi im o kolor skóry, to dopuszczą się aktów terroryzmu w imię rasizmu kulturowego czy właśnie religijnego.
Zacierasz granice języka, ale i zmieniasz radykalnie geografię świata. Powołujesz do istnienia Federację Europejską, w ramach której istnieją autonomie, w tym Autonomia Polska. Istnieją też Zjednoczone Emiraty i Kalifaty Arabskie.
– Arabowie dokonują rzeczy niewiarygodnej, jednoczą się. Połączyła ich paradoksalnie nie religia, a brutalne prawa ekonomii. Ważne miejsce w „Przerwanym śnie Kashi” zajmują na zasadzie rewersu tamtego regionu losy Izraela, który musi bronić się często brutalnie przed antysyjonistycznymi skutkami tego zjednoczenia. Z kolei Unia Europejska słabnie — to zespół funkcjonujących razem autonomii. Nawet nie państw. To jeden z efektów działania Rosji Putinowskiej, której udaje się skutecznie dzielić Europę, choć oczywiście powieść w znacznej części rozgrywa się już po śmierci Putina. A także po śmierci Wałęsy, któremu masowo, zasłużenie stawiane są pomniki.
Są też stawiane – choć nielegalnie – Andersowi Breivikowi.
– Dzieje się tak w Autonomii Skandynawskiej, która powstała z połączenia Szwecji, Norwegii i Finlandii. Pomniki, o których mówisz, to protest przeciw nadmiarowi tolerancji, który sprawił, że rdzenni mieszkańcy znaleźli się w mniejszości, rządzeni twardą ręką przez potomków uchodźców, którzy nie rozumieją zasad zachodniej demokracji. Zakazane jest choćby słuchanie piosenek ABBY. To właśnie rodzi opozycję: postnazizm, postrasizm, terroryzm prawicowy, którego pośrednią przedstawicielką jest Kashia.
Ale – podobnie jak w podejściu do religii – nie jesteś przeciwny uchodźcom, lecz ekstremizmowi.
– Jestem bezwzględnie cięty na niego. Nic w przestrzeni społecznej nie istnieje w wersji sauté. Niemiecka polityka multi-kulti poniosła — jak widać to dzisiaj w całej wyrazistości — klęskę. To smuci. I daje do myślenia, przewartościowania owych naiwnych założeń oraz kreowania w zamian nowej filozofii postrzegania pewnych spraw. Zakładano, że Turcy i inni imigranci, którzy przybyli w latach 60., 70. i 80. do RFN-u prędzej czy później wrócą do siebie. Samo słowo gastarbeiter oznacza pracownika gościnnego, takiego tymczasowego. Ale oni zostali. Założyli rodziny, zdominowali demograficznie i biznesowo pewne dzielnice miast i jak się okazało, przestało im zależeć, o ile kiedykolwiek tak było, na europejskim systemie wartości. Zwłaszcza ich potomkom, podatnym na radykalizowanie się. Nie zawsze za ten stan winne jest wykluczenie ekonomiczne. Często wzmaga je anachroniczna mentalność, szyta przez ostatnie dekady z antydemokratycznego, antywolnościowego islamu poszerzonego o brutalny „tradycjonalizm”. Niemcy się obudzili, gdy zobaczyli dziewczynki, którym rodzice zabraniają chodzić na w-f, bo nie mogą zdjąć chusty zasłaniającej włosy. Nie mówiąc o odkrywaniu nóg. Tak wytworzył się paralelny świat. Niepotrzebnie długo akceptowany przez władze. I to, co mówię, nie jest powtarzaniem jakiejś prawicowej propagandy, do której mi dalej niż na Marsa, ale potwierdzony faktami, a nie fake-newsami raport. Nie można poddać się strachowi, szeroko pojętej fatwie. Trzeba jasno wskazywać, co jest złe. To nie ma nic wspólnego z lewicą czy prawicą, w tym przypadku to przestarzałe narzędzia postrzegania znacznie bardziej skomplikowanej teraźniejszości. Nadmiar tolerancji nie jest kluczem do spokoju społecznego. Populiści używają dziś określenia „poprawność polityczna” jako obelgi. W poprawności nie ma nic złego, warto być uprzejmym, trzeba natomiast znać umiar. Jednak nie należy bać się głoszenia swoich poglądów, tak jak nie należy bać się rozpoznania swojego przeciwnika i jego racji.
Równie istotną rolę jak przemoc i ekstremizm zajmuje w świecie Kashi seks. Staje się on doskonałym narzędziem do opisywania bohaterów, do pokazywania ich osobowości.
– W pisaniu interesowała mnie zawsze problematyka przemocy, jak i miłości, seksu, zwłaszcza w wersji intensywnej. Wydaje mi się to ze sobą wręcz esencjonalnie powiązane. Sam, jako czytelnik, szukam zbliżonej literatury. Svein, ojciec Kashi, nie potrafi powstrzymać swojej erotomanii. Ona oznacza to dla niego życie na maksa. Dlatego zakłada sieć lokali Rozrywki dla Dorosłych, rodzaju klubów nowoczesnego swingerstwa. To implikuje życie Uli, ale i pośrednio Kashi. Kashia jest biseksualna, jej pierwszą szkolną miłością jest prześliczna Turczynka. To ją kształtuje i naznacza, podobnie jak wszystkie kolejne związki, w tym jednoczesny z dwoma mężczyznami z organizacji terrorystycznej, co ma „wybuchowe” konsekwencje.
Fabularnie nie domykasz książki, zostawiasz otwarte drzwi. Masz plan kontynuacji „Przerwanego snu Kashi”?
– Na pewno dobrze mi z tym nowym dla mnie sposobem narracji, łączącym eseistykę z dynamiczną fabułą. Kto sięgnie po „Przerwany sen Kashi” jako obyczajową dystopię, ale też literaturę piękną w najczystszej postaci, powinien być usatysfakcjonowany. Natomiast nowa powieść, nad którą pracuję, będzie już o zupełnie czymś innym.
Kashia ma dziś trzy lata, wszystko przed nią. Może pokusisz się o wymyślenie tak na szybko świata, w którym twoja bohaterka nie musi zostać terrorystką?
– Taka powieść by się nie sprzedała (śmiech). Jestem patriotą, jeśli używać oldskulowego nazewnictwa dla zwyczajnej prospołecznej postawy. Takim typkiem, który gdy widzi śmietki rzucone przez kogoś obok bloku, w którym mieszka, to się schyla i wrzuca je do swojego kubła. Nie czeka na innych. Nie jęczy, że cieć się obija. Nie chwalę się, to nic szczególnego. Może przy tym poprzeklinam sobie nieco pod nosem, ale co tam, podnoszę wymięte opakowanie po chipsach i robię swoje. Chciałbym, żeby Kashia żyła w świecie codziennego patriotyzmu, wśród ludzi szanujących przestrzeń, którą zamieszkują, i szanujących szczególnie siebie nawzajem. Łącznie z przybyszami z innych kontynentów. I chciałbym, żeby ten niekiedy efemeryczny kraj trwał nadal w europejskiej strukturze. Tylko ona jest nas w stanie obronić. Również przed nami samymi. Taka wzajemnie się kontrolująca wspólnota oznacza przy okazji zwalczanie nacjonalizmów i szowinizmów. Gdyby Kashi było to dane, pewnie nie zostałaby terrorystką. Zresztą Ulrike Meinhof też.
Rozmawiał Przemysław Poznański
*Dawid Kornaga — pisarz, za powieść „Gangrena” nominowany do Paszportów POLITYKI, autor takich książek jak „Single+”, „Cięcia”, „Rzęsy na opak”, „Znieczulenie miejscowe”, „Berlinawa” i „Przerwany sen Kashi”. Publikował opowiadania w pismach „Lampa”, „Wakat” i „Opowieści” oraz w kilku tematycznych antologiach. Pomysłodawca i redaktor tomu „Piątek, 2:45” oraz współautor polsko-norweskiej antologii „Podróż na północ/Mot Nord”. Kierownik literacki filmu „PolandJa”, w którym zagrał też epizodyczną rolę. W 2011 otrzymał międzynarodowe stypendium twórcze Dagny przyznawane przez Stowarzyszenie Willa Decjusza. W jego ramach uczestniczył m.in. w Festiwalu Literackim “Dagny – Romans Kultur”, w Forum Wydawców we Lwowie oraz w Festiwalu Wolności Słowa Kapittel w Stavanger. Jest również stypendystą Instytutu Goethego.