Brawurowa, postmodernistyczna żonglerka kliszami popkultury, która w oparach absurdu wprowadza czytelnika w świat religijnych transgresji i manipulacji – „Dni ostatnie” Briana Evensona to powieść szalona, równie straszna, co budząca niekontrolowane salwy śmiechu. Bezwzględnie warto się z nią zmierzyć i przetestować własną wytrzymałość na łamanie tabu. Pisze Wojciech Gunia.

Kline, prywatny detektyw, zmagający się z traumatycznymi wspomnieniami śledztwa, w efekcie którego stracił rękę, zostaje – wbrew sobie – zaangażowany do nietypowego dochodzenia. Otóż, w zamkniętym ośrodku należącym do sekty praktykującej w zbawczych celach samoamputacje, miało dojść do morderstwa. Na miejscu okazuje się jednak, że nic nie jest takie, jak się wydaje – włącznie z tym, że w ogóle przestaje być pewne to, czy do morderstwa w ogóle doszło. Jednocześnie jeden z odłamów sekty zaczyna widzieć w detektywie mesjasza. A mesjasza, jak wiadomo, dobrze byłoby ukrzyżować. Jedno jest pewne: aby dojść do prawdy o tym, co się stało i ocalić życie, Kline będzie musiał pogodzić się z utratą kolejnych części ciała.
Brian Evenson, mimo niemałej estymy, jaką cieszy się za oceanem, w Polsce jest twórcą niezbyt rozpoznawalnym. Do tej pory jego krótkie formy pojawiały się jedynie w niszowych antologiach. Wydane w serii współczesnych horrorów wydawnictwa MAG „Dni ostatnie”(Last days) zapewne nie zmienią tego stanu rzeczy, a szkoda, ponieważ proza tego amerykańskiego profesora literaturoznawstwa, nauczyciela pisarstwa i tłumacza to rzecz całkowicie nieprzeciętna: niby osadzona w klasycznych konwencjach literackich, a z drugiej łącząca je w zupełnie nieprzewidywalnych konfiguracjach. „Dni ostatnie”płynnie prześlizgują się między kliszami pulpowych powieści detektywistycznych spod znaku hardboiled, body horrorem, eksplorującym lęk przed utratą integralności ciała a powiastką filozoficzną. Brzmi ciężko i przerażająco, ale właściwe body horrorowi transgresje Evenson podszył tak rozbrajającym poczuciem humoru, że jego powieść w pierwszej kolejności wypada uznać za… komedię. Wprawdzie skierowaną do ludzi o dość specyficznym poczuciu humoru, czarną jak smoła, ale komedię.
„Jeśli twoja ręka…”
Punktem wyjścia dla fabuły powieści jest oczywiście nowotestamentowy postulat odjęcia sobie części ciała, będącej dla człowieka źródłem duchowej nieczystości. W Ewangelii św. Marka (9, 43-48) czytamy takie nauczanie Jezusa:
Jeśli twoja ręka jest dla ciebie powodem grzechu, odetnij ją; lepiej jest dla ciebie ułomnym wejść do życia wiecznego, niż z dwiema rękami pójść do piekła w ogień nieugaszony. I jeśli twoja noga jest dla ciebie powodem grzechu, odetnij ją; lepiej jest dla ciebie, chromym wejść do życia, niż z dwiema nogami być wrzuconym do piekła. Jeśli twoje oko jest dla ciebie powodem grzechu, wyłup je; lepiej jest dla ciebie jednookim wejść do królestwa Bożego, niż z dwojgiem oczu być wrzuconym do piekła, gdzie robak ich nie umiera i ogień nie gaśnie.
Członkowie „Bractwa Okaleczonych” – bo tak nazywa się sekta, którą musi zinfiltrować nasz detektyw – wzięli sobie te słowa trochę za bardzo do serca, obierając ścieżkę wstępowania ku absolutowi poprzez redukcję liczby członków (jakkolwiek to słowo nie brzmiałoby dwuznacznie w kontekście powieści detektywistycznej, gdzie w centrum fabuły znajduje się trup). Bo „mniej znaczy więcej”. Tam, gdzie zapewne u większości pisarzy grozy pojawiłaby się pokusa uderzenia w śmiertelnie poważne tony i epatowanie makabrą, Evenson uderza w absurdalny humor: hierarchia wśród członków sekty jest oparta bezpośrednio o liczbę przeprowadzonych na sobie amputacji, wskutek czego jednym z ich liderów jest bezwładny kadłub, pozbawiony też oczu i języka, dzięki któremu mógłby przekazać wiernym swoje nauczanie. Protezy są wprawdzie niezbyt mile widziane, ale przydają się, kiedy trzeba kogoś zastrzelić – przecież nawet skrajnie ascetyczna frakcja musi mieć jakieś zbrojne, nomen omen, ramię – albo w należącym do sekty klubie ze striptizem, w którym euforię zgromadzonych entuzjastów amputacji wzbudza rozebranie się tańczącej kobiety nie tylko ze zbędnych fatałaszków, ale także równie zbędnych elementów protetycznych. Cóż, wszak każdemu sacrum musi odpowiadać właściwe mu profanum.
Kontrola i manipulacja
Pomijając fakt, że historia religii zna podobnie absurdalno-ekstremalne formy ekspresji wiary (czego najlepszym przykładem jest wywodzący się z prawosławia, uformowany w XVIII-wiecznej Rosji i do dziś istniejący ruch Skopców, dokonujących dla zbawienia autokastracji oraz amputacji piersi u kobiet), sednem religii u Evensona okazuje się ostatecznie polityka: zupełnie przyziemna walka o władzę i kontrolę; bezwzględna walka o utrwalenie stratyfikacyjnej struktury i wepchnięcie się na jej szczyt. Wybrzmiewa w tym zresztą osobista uraza autora: tytuł „Dni ostatnie”w czytelny sposób odnosi się do Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich, którego to wyznania Evenson był niegdyś zaangażowanym członkiem, a z którym rozstał się w mało sympatycznych okolicznościach, gdy okazało się, że to, co pisze nie przystaje do mormońskiej moralności, w związku z czym pisarzowi – poddanemu innym, pomniejszym szykanom – postawiono ultimatum: rezygnacja z pisarstwa albo odejście ze wspólnoty.
Przeczytaj także:
Oczywiście, „Dni ostatnie” nie są wyłącznie rozliczeniem pisarza z Mormonami. Dotykają każdej, obecnej w chyba każdej religii sytuacji, gdy pozór duchowości przyobleka się w ciało totalitarnej kontroli i manipulacji. Jej najbardziej znamiennym narzędziem jest zaś izolacja: usunięcie prawdy jako fundamentu relacji i rozerwanie przez to łańcucha komunikacji międzyludzkiej. Najlepszą metaforą tego stanu rzeczy jest chwila, gdy Kline, prowadząc śledztwo, nie może rozmawiać bezpośrednio z wyżej postawionymi w hierarchii członkami stowarzyszenia, którzy mogliby coś więcej wiedzieć o domniemanej zbrodni. Musi nagrywać swoje pytania na taśmę. Kiedy ją otrzymuje, słyszy ocenzurowane, zmanipulowane odpowiedzi. Ale kiedy postanawia w końcu złamać narzucone mu reguły, co oczywiście uruchomi serię krwawych fajerwerków, dowiaduje się jedynie tyle, że przepytywani przez niego ludzie na otrzymanej taśmie słyszeli równie zmanipulowane pytania – zupełnie inne niż te, które detektyw zadał.
Wewnętrzny ferment
Problem rozpadu prawdy wynika nie tylko z intencjonalnego dążenia tych, którzy chcieliby być jej jedynymi dysponentami. Ufundowana na dosłownie rozumianym przekazie (a przez to sprowadzona do krwawego absurdu) religijna doktryna oczywiście nie tylko dąży do pełni kontroli. Rozrywana – jak każda ideologia – przeciwstawnością siły dośrodkowej i odśrodkowej, podlega wewnętrznemu fermentowi.
Zmagania i spiski tajnych frakcji amputantów (patronem jednej z nich jest Paul Wittgenstein, starszy brat słynnego filozofa, a przede wszystkim światowej sławy jednoręki pianista) w „Dniach ostatnich”zmierzają ku iście pynchonowskiej paranoiczności, w której coś takiego jak prawda przestaje istnieć w mnogości nakładających się na siebie, sprzecznych punktów widzenia. W ten sposób systemowa dezintegracja ciał członków sekty staje się prefiguracją systemowej dezintegracji prawdy: rozdzieleniem istoty rzeczy od jej obrazu w ludzkim umyśle.
Popis wspaniałego deadpanu
Detektyw Kline, zgodnie z regułami noir od początku nie mogący nikomu zaufać, w pewnym momencie straci rozeznanie w tym, z kim aktualnie ma do czynienia i kto czyje interesy reprezentuje. Być może jednak nie może ufać przede wszystkim samemu sobie. Bo czy jego ścieżka, znaczona ciągiem amputowanych – dobrowolnie i nie – kończyn i coraz gęściej ścielących się trupów, nie jest wyłącznie projekcją straumatyzowanego umysłu, fantazją o brutalnej zemście na świecie, w którym nie ma żadnych reguł i w którym człowiek nie może się o nic oprzeć?
Znów, brzmi ponuro, nihilistycznie, ale Evenson ani na chwilę nie pozwala sobie na popadnięcie w patos. „Dni ostatnie” to od początku do końca popis wspaniałego deadpanu, rozgrywającego komizm poprzez kontrast lakoniczności w okazywaniu przez bohaterów emocji z coraz bardziej szokującymi i absurdalnymi sytuacjami. Efektem jest powieść tyleż lekka, co przenikliwa i tyleż makabryczna, co śmieszna. Warto wystawić się na jej działanie: transgresji tematu odpowiada wszak pewna transgresyjność odczuć, kiedy uderza nas podczas lektury dysonans między lękiem a śmiechem wobec tych samych sytuacji, naruszających wszelkie możliwe tabu. Wprawdzie strach i śmiech na skali ludzkich odczuć leżą niepokojąco blisko siebie, ale pisarzy potrafiących tak skutecznie je rozegrać w ramach jednego tekstu można policzyć na palcach jednej ręki. Takiej, która przeszła już amputację.
Brian Evenson, Dni ostatnie (Last Days)
Tłum. Justyna Gardzińska
Wydawnictwo MAG, Warszawa 27 kwietnia 2022
ISBN: 9788367023078
A bravura, postmodern juggling of pop culture clichés, which, in the fumes of absurdity, introduces the reader to the world of religious transgressions and manipulation – Brian Evenson’s „Last Days” is a madcap novel, as frightening as it evokes uncontrollable salvos of laughter. It is absolutely worth tackling and testing one’s own stamina for breaking taboos. Wojciech Gunia writes.