„Duchy Inisherin” to chwilami przekraczająca ramy realizmu przypowieść o bezsensowności bratobójczej wojny. Ale i o jej niedostrzeganych często prawdziwych ofiarach – o nominowanym do Oscara filmie Martina McDonagha pisze Przemysław Poznański.

To, co w tym filmie jest de facto istotą opowieści, dzieje się poza kadrem, wspomniane bodajże raz, od niechcenia. A przecież wspomniane nieprzypadkowo. Wzmianka ta osadza bowiem fabułę tej na poły magicznej opowieści, pozornie rozgrywającej się wszędzie i zawsze lub nigdzie i nigdy, w miejscu, a szczególnie w czasie, tak naprawdę konkretnym. Inisherin, nazwa wyspy na której rozgrywa się opowieść, jest co prawda fikcyjna, ale tak, jak wiele innych prawdziwych wysp, pozostaje częścią Irlandii, targanej właśnie (rok 1923) wojną domową między zwolennikami a przeciwnikami traktatu angielsko-irlandzkiego z 1921, który powoływał do życia Wolne Państwo Irlandzkie. Przeciwnicy traktatu krytykowali go za wciąż pozostający w mocy konstytucyjny związek między Irlandią a Wielką Brytanią, zwolennicy cieszyli się z niepodległości, nawet jeśli niepełnej. Ale co najważniejsze bratobójcza wojna kosztowała więcej istnień, niż poprzedzająca ją irlandzka wojna o niepodległość.
Ten absurd, bezsens, rodzaj tragicznego w skutkach obstawania przy swoim za wszelką cenę, Martin McDonagh (scenarzysta i reżyser – w obu kategoriach nominowany do Oscara) ubiera w szaty przypowieści, może nawet baśni, na pewno zaś historii, która w mikroskali odtwarza to, co dzieje się na lądzie, niby z dala od maleńkiej tytułowej wyspy, a przecież w istocie rzeczy właśnie na niej. Nie ulega wątpliwości, że wyspa Inisherin to wyspa Irlandia, sprowadzona tu do skali pozwalającej ujrzeć to, co w być może było nie do pokazania w epickiej opowieści wojennej.
Jak Com z Pádraikiem
Mamy oto konflikt na wagę Inisherin: pewnego dnia dwaj nierozłączni dotąd przyjaciele stają się wrogami. Nie od razu i nie z winy obydwu naraz – zawsze wszak musi być ktoś, kto rozpocznie konflikt. Tu jest nim Colm (nominowany do Oscara Brendan Gleeson), samotnik o ambicjach muzycznych, pragnący komponować skrzypek, myśliciel, chcący pozostawić po sobie spuściznę. To on pewnego dnia – bez żadnej zapowiedzi – zrywa na oczach mieszkańców całej wyspy, a głownie bywalców miejscowego pubu, przyjaźń z Pádraikiem (nominowany do Oscara Colin Farrell), hodowcą bydła mlecznego, zresztą również samotnikiem, mieszkającym jednak z siostrą, Siobhán (Kerry Condon) w jednym z podobnych do siebie gospodarstw. Powód konfliktu? Absurdalny, jak to tylko możliwe: niechęć Colma do tracenia czasu na wysłuchiwanie nie dość inteligentnych opowieści Pádraica. Ten pierwszy akt konfliktu stanie się zarzewiem lawinowo następujący po sobie nieszczęść.
Przeczytaj także:
Istotne bowiem, że zerwanie znajomości ma charakter ultimatum: jeśli Pádraic choćby odezwie się do Colma, ten za każdym razem… utnie sobie palec. Samookaleczenie będzie karą – co ważne, w istocie dla obu stron, obie bowiem zaboli, obu odejmie siły. Duchowe i fizyczne. Takie postawienie sprawy pokazuje w zasadzie tylko jedno: w bratobójczej walce nie ma zwycięzców, skoro każdy akt agresji krzywdzi na równi obie strony, bo każda z ofiar jest przecież kimś potencjalnie bliskim, rodziną, albo dobrym znajomym, przynależącym do tej samej społeczności.
Krzywdy Dominika
Każda krzywda, każda śmierć staje się „śmiercią w rodzinie”, do której wprost nawiązuje oryginalny tytuł filmu, „Banshees of Inisherin”. Wywodząca się z irlandzkiej mitologii postać banshee, bean-sidhe, przedstawia kobiecą zjawę, zwiastującą w rodzinie śmierć. McDonagh daje nam taką postać, i to wprost. Zwiastunką rychłej śmierci staje się tu wścibska pani McCormick (Sheila Flitton).
Ale ofiarami wojny – mówi nam scenarzysta filmu – bywają też (a może są przede wszystkim) inni, pozornie niezaangażowani w konflikt. Wojna jest bowiem z natury rzeczy aktem agresji angażującym walczących do tego stopnia, że nie ma już w ich życiu miejsca i czasu dla tych, których problemy są – dla odmiany – prawdziwe, realnie wyniszczające, domagające się uwagi i rozwiązania. Taką ofiarą jest w pewnym sensie Siobhán, ale wydaje się, że archetypiczną wręcz jest tu postać Dominika Kearneya (nominowany do Oscara Barry Keoghan), niezbyt bystrego chłopaka, doświadczającego przemocy ze strony ojca, poniżanego i krzywdzonego. Dominik – szukający zresztą wybawienia w częściowo wyimaginowanej miłości do Siobhán – okazuje się w filmie wyrzutem sumienia, symbolem absurdu politycznego sporu toczącego się na tle prawdziwych ludzkich dramatów.
„Duchy Inisherin” – przypowieść o bratobójczej walce – pokazują zatem zło wojny w każdym jej wymiarze. Od zadawanych w niej fizycznych ran i śmierci, przez rany psychiczne, po każde inne zło, które rozgrywa się w jej cieniu, za cichym przyzwoleniem, lub bywa przeoczone w zacietrzewieniu absurdalnym sporem.
Duchy Inisherin, scenariusz i reżyseria Martin McDonagh (The Banshees of Inisherin)
Irlandia, USA, Wielka Brytania
premiera światowa 5 września 2022, premiera polska 20 stycznia 2023
„The Banshees of Inisherin” is a parable, at times transcending realism, about the senselessness of fratricidal war. But also about its often overlooked real victims – Przemysław Poznański writes about Martin McDonagh’s Oscar-nominated film.