artykuł

Kwestia skali | Jonathan Swift, Podróże do wielu odległych narodów świata | 355 lat temu urodził się autor „Guliwera”

Obleczone w kostium satyry, podszytej niezgłębionymi pokładami groteski, „Podróże Guliwera” autorstwa urodzonego dokładne 355 lat temu Jonathana Swifta, pokazują mało pochlebny obraz człowieka i społeczeństwa. Dziś wciąż tak samo wyraźny i aktualny jak w chwili publikacji – pisze Jakub Hinc.

Jonathan Swift, Travels into Several Remote Nations of the World, 1726

George Orwell powiedział, że gdyby miał wybrać sześć książek, które miałyby ocaleć, podczas gdy wszystkie inne uległyby zniszczeniu, „Podróże Guliwera” z pewnością znalazłyby się wśród nich. I muszę się z autorem „Roku 1984” zgodzić, ba czynię to tym bardziej chętnie i z niekłamanym entuzjazmem, że jest to dla mnie jedna z tych powieści, które powinny znaleźć się w „nieśmiertelnym” kanonie lektur. Choć z drugiej strony, gdyby kiedyś przyszło się ludzkości spotkać z cywilizacją pozaziemską, to wolałbym raczej, by pozycja ta trafiła na Index librorum prohibitorum, bo przecież wstyd byłoby się przyznać do wad i ułomności ludzkich charakterów tak celnie przez Swifta zdiagnozowanych i wyciągniętych na widok publiczny. Tak bardzo wciąż aktualnych.

Jonathan Swift, uważany przez Encyclopædia Britannica za czołowego satyryka prozą, tworzącego w języku angielskim (choć pisał też poezje), przyszedł na świat dokładnie 355 lat temu. Jego poważny, ale przy tym nie pozbawiony ironii sposób pisania, który ujawnił się szczególnie w „Skromnej propozycji” z 1729 r. (A Modest Proposal), doprowadził do tego, że taki styl uprawniania satyry został później określany mianem „swiftian”.

Swift opisywany był przez mu współczesnych jako „wig w polityce i torys w religii”. Zaangażowanie polityczne i publicystyczne przysparzało mu na przemian korzyści i (częściej) strat oraz kłopotów. Aktywność na polu polityki (Swift był członkiem wewnętrznego kręgu rządu torysów) odebrała mu szansę na ważne stanowisko w Kościele Anglii. Otrzymany ostatecznie dziekanat Katedry Św. Patryka w Dublinie był już tylko nagrodą pocieszenia, do tego właściwie wydartą angielskiej monarchini z gardła, po stawiennictwie wpływowych przyjaciół i sympatyków. Królowa Anna dała wszak jasno do zrozumienia, że Swift nie otrzymałby tego wyróżnienia, gdyby miała moc temu zapobiec. Nie kryła niechęci do pisarza po uznawanej przez nią za wręcz bluźnierczą „Opowieści o wannie” 1704 r. (A Tale of a Tub), a zwłaszcza po „Przepowiedni z Windsoru” 1711 r. (The Windsor Prophecy), gdzie z zaskakującym brakiem taktu, Swift doradzał królowej, której z dam dworu, mających dostęp do jej sypialni powinna, a której nie powinna ufać.

Wina drukarza

Jonathan Swift, rys. Charles Jervas, fot. Wikimedia Commons

W Irlandii Swift zaczął pisać pamflety dotyczące spraw irlandzkich, tworząc niektóre ze swoich najbardziej pamiętnych dzieł, w tym „Propozycję powszechnego użytku irlandzkiej manufaktury” (1720), „Drapier’s Letters” (1724) i „A Modest Proposal” (1729), co przyniosło mu status irlandzkiego patrioty. Ale ta nowa rola nie była mile widziana przez rząd, który próbował go uciszyć. Nie mogąc jednak sięgnąć samego autora napisanych pod pseudonimem „Listów Drapiera”, skazano ich drukarza. Edward Waters był w 1720 r. był sądzony, a potem skazany za działalność wywrotową i zniesławienie. Na szczęście wielka ława przysięgłych uniewinniła drukarza i stwierdziła, że opublikowany przezeń utwór jednak nie miał charakteru wywrotowego. Wściekły na taki obrót sprawy Swift po procesie drukarza odpowiedział atakiem na irlandzki wymiar sprawiedliwości, którego głównym celem był „nikczemny i rozrzutny złoczyńca” William Whitshed, Lord Chief Justice of Ireland, a epizod ten okazał się mieć istotne znaczenie w twórczej biografii Jonathana Swifta.

Te doświadczenia, zdobyta na własnej skórze wiedza o małostkowości władcy i rządzących, korupcja w wymiarze sprawiedliwości, lizusostwo i pochlebstwo oraz miałkość ludzkich charakterów, znalazły swoje odbicie w opus magnum pisarza, jakim okazały się ponadczasowe, wciąż aktualne, niezwykle celne i niesamowicie zjadliwe „Podróże do wielu odległych narodów świata. W czterech częściach. Opisane przez Lemuela Guliwera, najpierw lekarza okrętowego, później kapitana kilku statków” (Travels into Several Remote Nations of the World. In Four parts. By Lemuel Gulliver, First a Surgeon, and then a Captain of Several Ships), które po raz pierwszy opublikowane zostały w listopadzie 1726 r.

Podróże do wielu odległych narodów świata

„Podróże Guliwera”, bo pod takim tytułem powieść ta funkcjonuje w powszechnej świadomości, to anatomia ludzkiej natury, satyryczne zwierciadło, w którym odbijają się, przepuszczone przez filtr groteski, wszystkie ludzkie słabości. Wybrzmiewa w nich też jednak w całej gamie ukrytych symboli i znaczeń mizantropia autora.

Czym więc są „Podróże Guliwera”? Powieść tę często błędnie traktuje się jako książkę dla dzieci, zwłaszcza dwa pierwsze jej rozdziały. W istocie jednak to ubrana w anturaż opowieści pikarejskiej, powieści podróżniczej, łączącej w sobie elementy marynistyczne, cierpka i gorzka satyra na rodzaj ludzki jako taki. To także literacka antyutopia, której bohater odwiedza królestwa i krainy, pozornie żyjące w harmonii, w rzeczywistości toczone przez robaka rozkładu.

Jak jeść jajko

„…Nauczyć się, jak obrać jajko  
By we właściwej zasiąść frakcji 
Żyć w świecie, który nie jest bajką
Mimo bajkowych dekoracji…”

Jacek Kaczmarski. „Podróże Guliwera. Liliput”

Dostrzec to możemy już podczas pierwszej z podróży, gdy bohater powieści, Lemuel Guliwer, cudem uratowawszy się z tonącego okrętu budzi się przywiązany do ziemi i tratowany stopami sześciocalowych ludzi. W królestwie Liliputów były chirurg i lekarz okrętowy wydaje się być olbrzymem. Uwolniony, zyskuje przychylność władcy, zwłaszcza po zgarnięciu całej floty wojennej sąsiedniego cesarstwa Blefuscu. Bierze to za dobra monetę, przez co nie dostrzega rodzących się za jego plecami knowań malutkich ludzi.

To, że gospodarze wyspy nie liczą sobie więcej niż 15 centymetrów, wcale nie oznacza, że ich problemy są, tak jak oni, malutkie. Paradoksalnie spór o to, z której strony powinno się jeść jajko, od grubej, czy cienkiej strony, pozornie błahy i śmieszny, urasta do rangi racji stanu. Każda próba złamania nakazu konsumpcji ustanowionego przez władcę, a nawet uczyniony lapsus, jest zatem zdradą, a dla dysydentów jedynym ratunkiem jest ucieczka na sąsiednią wyspę zamieszkałą przez tak samo niziutkich ludzi, którzy jajka jedzą dokładnie od drugiej strony.

Ten wywołujący uśmiech na ustach drobny kulinarny niuans, będący kompletnie bez znaczenia w czasie spożywania śniadania, tu urasta do ogromnych rozmiarów, gdy tylko zahacza o politykę. Swift na tym przykładzie obnaża jeden z mechanizmów władzy, pokazując, jak coś właściwie nieistotnego, małego, może stać się problemem nie do pokonania. Natchnąć mogła pisarza do tej sceny prawdziwa „wielka polityka”, bo Swift często występował w roli mediatora pomiędzy Henrym St John (wicehrabią Bolingbroke), sekretarzem stanu do spraw zagranicznych (1710-15), a Robertem Harleyem (hrabia Oksfordu), skarbnikiem i premierem (1711–14).

Jeszcze bardziej pokrętne ścieżki Fortuny dostrzegamy w scenie pożaru komnat królowej. Współcześni Swiftowi sądzili, że płonący pałac cesarski w monarchii Liliputów, ugaszony przez Guliwera moczem, miast nagrody, wszak uratował resztę budowli, stał się przyczynkiem do ucieczki bohatera z tej krainy, to literackie nawiązanie do jego politycznej wolty. Ten bowiem porzucił wigów na rzecz torysów, prowadzących w owym czasie – bez zgody „tronu” – tajne rozmowy pokojowe z Francją, w wyniku których traktat z Utrechtu zakończył wojnę o sukcesję hiszpańską. Wydawać by się mogło, że działanie to było korzystne dla Anglii, uratowali wszak tysiące istnień ludzkich i skarb państwa przed drenażem przez zbrojenia, ale po zmianie rządu torysi zostali oskarżeni o zdradę. Podobnie więc jak jego bohater, Swift musiał ponieść konsekwencje tego, co czynił w dobrej wierze. Przed Swiftem zamykają się bramy do kariery na angielskim dworze i kościele, a Guliwer ratuje się uchodzi pod skrzydła cesarza Blefusków.

Tresowana maskotka

„…Z odwagi śmieją się karzełka,
Gdy z muchą ciężki bój wygrywa,
Myśląc, że sztuczka to niewielka,
Nie wiedząc - jak jest zaraźliwa...”

Jacek Kaczmarski „Podróże Guliwera. Brobdingnag”

Guliwer na Brobdingnag, rys. Richard Redgrave – Victoria and Albert Museum, London, fot. Wikimedia Commons

Guliwer, podobnie jak autor „Podróży”, nie może długo usiedzieć na miejscu. Swift często podróżuje z Irlandii do Londynu, gdzie spotyka się z przyjaciółmi: Aleksandrem Popem, Johnem Gayem i Johnem Arbuthnotem. Tworzy wraz z nimi rdzeń Klubu Martinusa Scriblerusa (założony w 1713 r.).

Z kolei bohater Swifta, w drugiej części opowieści, pozostawiony na brzegu przez załogę łodzi wysłanej po wodę, trafia do Brobdingnag, krainy położonej gdzieś na zachodnim skraju Ameryki Północnej, leżący na półwyspie odciętym od reszty lądu nieprzebytymi górami i otoczonym morzem, gdzie trawa jest od niego wyższa, a rolnik, który go schwytał mierzy sobie 22 metry wysokości. W krainie tej Guliwer, zanim trafi do królewskiego pałacu, jest eksploatowany ponad siły przez chłopa wystawiającego go na jarmarkach i prywatnych pokazach niczym kataryniarz małpę. Kondycja Guliwera ma wiele wspólnego z obserwowanym przez Swifta położeniem Irlandczyków w XVIII wieku.

A wracając do powieści, pobyt w „gościnie” u monarchy, choć pozbawiony jarzma ciężkiej harówki, też obfituje w wiele niebezpieczeństw, choćby szermierską potyczkę z osami, wypadek na kretowisku, konflikt z karłem, czy porwanie przez małpę jednego z kucharzy. Nie jest też łatwo – tym razem maciupeńkiemu bohaterowi – sprostać oczekiwaniom dam, zwłaszcza, gdy widzi się pory ich skóry, brodawki i wykwity, a one same traktują niziołka jak erotyczną zabawkę.

Wszystkie kobiety Guliwera

Król Brobdingnag, James Gillray – Metropolitan Museum of Art, fot. Wikimedia Commons

Swift posądzany był o mizoginię, bowiem kontestowanie kobiecego ciała przez niego ma też miejsce w innych jego utworach, szczególnie w wierszach takich jak „The Lady’s Dressing Room” i „A Beautiful Young Nymph Going To Bed”. Możliwe, że autor – poświęcając tak wiele miejsca kobietom, zarówno Glumdalclitch, córce chłopa, przyjętej na służbę u królowej do opieki nad malutkim ludzikiem, jak i pozostałym damom – próbuje przepracować relacje, jakie wiązały go choćby z Anne Long, związaną z Klubem Kit-Cat, albo może nawet bardziej z Esther Vanhomrigh, której nadał przydomek „Vanessa” (utworzony przez dodanie „Essy”, ulubionej formy Esther, do „Van” pierwszego członu jej nazwiska Vanhomrigh). Występuje ona w jego wierszu „Cadenus i Vanessa”, a sam wiersz oraz wzajemna korespondencja sugerują, że Esther była zauroczona Swiftem i że mógł on odwzajemniać jej uczucia, choć z czasem postanowił zerwać z nią znajomość.

Z kolei w figurze żony Guliwera daje się dostrzec dość wyraźne nawiązanie do klasyki literatury i odnajdujemy w niej rys Penelopy wiernie czekającej na powrót Odyseusza. Rejsy, w które wyrusza bohater, czy to jako lekarz okrętowy, czy już jako kapitan okrętu, a zwłaszcza tarapaty, w które ustawicznie popada, na długie lata wyrywają go z domowych pieleszy, choć sam podróżnik zdaje się bardziej kochać wyprawę i kryjącą się za nią przygodę, niż obawia się niesionego przez nie ryzyka. Tu dostrzec da się nawiązanie do Odysei, w której przytrafiają się dziwne przypadki Odyseuszowi lub Eneidy, której główny bohater Eneasz, po wojnie Trojańskiej dociera aż na Półwysep Apeniński – dla Greków leżący „na końcu świata”.

I chociaż można w ”Podróżach Guliwera” dopatrzeć się mizoginii, to krytyczka prof. Felicity A. Nussbaum sugeruje, że „to sam Guliwer jest obiektem satyry ze względu na płeć”. Że – krótko mówiąc – autor wyśmiewa tu postawy antyfeministyczne. Wszak męski punkt widzenia Guliwera jest często obiektem żartów, jak wtedy, gdy tchórzy wśród ludu Brobdingnag, gdy poddany jest różnym szykanom przez Lilliputian i gdy postrzegany jest jako gorszy, bo Yahoo, wśród Houyhnhnmów.

W przygodach, zwłaszcza w pierwszej części, satyra nie jest więc skierowana wyłącznie w stronę kobiet lub innych, ale wydaje się, że też w kierunku samego Guliwera jako politycznie naiwnego i nieudolnego olbrzyma, którego pozycja jako mężczyzny wydaje się być zagrożona. Można postawić zatem tezę, że w pewien sposób Swift zastosował tu autosatyrę, poniekąd samemu stawiając swoje poglądy na rolę kobiet w społeczeństwie i na politykę w świetle jupiterów i je wyśmiewając.

Wojna i… chomiki

Guliwer i olbrzym, rys. Tadeusz Pruszkowski, Muzeum Narodowe w Warszawie, fot. Wikimedia Commons

Właściwie na każdej stronie powieści autor dokonuje wiwisekcji „osiągnięć” ludzkości. I tylko należy się cieszyć, że w czasach Swifta jeszcze nie wynaleziono samolotów, łodzi podwodnych i broni jądrowej, bo aż trudno sobie wyobrazić, jakie koszmary udałoby się mu wywlec na światło dzienne. To, z czego zdajemy się być dumni – wynalazki – są w książce poddane druzgocącej krytyce, która sprawia, że sami spoglądamy na nie pod innym kątem. Dlatego rozmowa z władcą królestwa Brobdingnag o prochu, karabinach i armii, brzmi tyleż groteskowo, ile jest dramatycznym wołaniem o pokój. Tu wyraźnie widać ślady aktywności politycznej autora i poniekąd dostrzec też można motywy, które legły u podstawy traktatu Utrechckiego. Siła argumentów Guliwera w starciu z logiką monarchy obnaża wszak cały koszmar wojny i bezsens użycia broni palnej.

Jednak myliłby się, że ten, tak zdecydowanie odżegnujący się od militariów władca, jest pacyfistą. Niestety ma też mniej humanitarne pomysły. Jak choćby wtedy, gdy nakazuje mieszkańcom swej krainy łapać wszystkich maleńkich ludzi, jakich uda im się spotkać, i natychmiast dostarczyć do pałacu w celu ich rozmnożenia na wzór morskich świnek (czyli kawii) lub chomików. Wszystko rzecz jasna w trosce o to, by każdy z jego poddanych mógł mieć w domu swojego milusińskiego.Guliwer prezentuje zwłaszcza tu postawę niezwykle pasywną, człowieka pogodzonego z losem, czyżby było to tak zarysowane alter ego autora „Podrózy”, pogodzonego z tym, że został odstawiony na boczny tor polityki?

Stolica „mądrości”

„…Nikt nigdy ich już nie obudzi
Śmiech z klątwą się na usta cisną
Głupio jest żyć wśród mądrych ludzi
Z ich piękną Latającą Wyspą”

Jacek Kaczmarski „Podróże Guliwera. Laputa”

Guliwer odkrywa Laputę, Jean Ignace Isidore Gérard Grandville, fot. Wikimedia Commons

Podróż do Laputy, Balnibarbi, Luggnagg, Glubbdubdrib i Japonii zaczyna się jak i poprzednie od katastrofy. Tym razem jednak nie przesądza o losie bohatera żywioł, lecz stoi za wszystkim ludzka nikczemność. Statek, którym płynie Guliwer, zostaje zaatakowany przez piratów. Wsadzony przez nich do szalupy, znajduje schronienie na skalistej wysepce, skąd zabrany zostaje na pokład latającej wyspy Laputy. Napotkani tam ludzie pogrążeni są w swoich myślach tak dalece, że aby w ogóle się ze sobą komunikowali, spożywali posiłki, a nawet nie zapomnieli oddychać, korzystać muszą z pracy specjalnych „przypominaczy”, którzy uderzają ich w uszy i nosy specjalnymi woreczkami zatkniętymi na kijach.

Jest to ta część książki, która w swojej formie odpowiadałaby dzisiejszemu rozumieniu science fiction, zwłaszcza gdy idzie o konstrukcję Laputy. „Latająca Wyspa” rządzi autorytarnie, z góry, podległym jej terytorium. O ile jednak rządy „mądrych ludzi”, kierujących się abstrakcją, mają poparcie króla Laputan, o tyle mają niewiele wspólnego z praktyczną przydatnością. Guliwer widzi więc w dominium rządzonym przez protegowanych króla „Latającej Wyspy” zrujnowane miasta i pola niedające plonów. Jest też jego udziałem doświadczenie, które śmiało by można nazwać preludium do „Procesu” Kafki, gdy podobnie jak Józef K. zderzy się z laputańską biurokracją.

W groteskowo nakreślonych planach i badaniach Wielkiej Akademii Lagado w Balnibarbi, w oderwanych od rzeczywistości pomysłach „projektorów”, dostrzega zaś Guliwer, jak marnotrawione są ogromne zasoby i siła robocza, zaprzęgnięta do badania i realizacji niedorzecznych planów. Swift wyśmiewa eksperymenty Laputy, co zdaje się być pierwszym publicznym zakwestionowaniem przez liberalnego demokratę wpływu tego typu aktywności na społeczeństwo, celebrujące politykę dążenia do postępu naukowego, przy jednak znikomej wartości i jakości badań oraz patentów.

Rozmowa z duchami przodków

Pięcioakapitowy ustęp w części III, opowiadający o buncie miasta Lindalino przeciwko panowaniu Laputy, jest alegorią afery „Drapier’s Letters”, z której Swift był dumny. Powieściowy Lindalino utożsamiany jest z Dublinem, a narzucenie władztwa przez Laputę reprezentowało brytyjskie dominum, a zwłaszcza wprowadzenie do obiegu w Irlandii przez angielski rząd kiepskiej jakości miedzianej waluty.

Tym razem bohater Swifta nie musi z tej krainy uciekać. W oczekiwaniu na statek, który ma go zabrać do Japonii, odbywa krótką wycieczkę na wyspę Glubbdubdrib, na której odwiedza maga parającego się nekromancją i za jego pomocą odbywa konsylium z duchami znanych postaci historycznych.

W drodze do Japonii, na wyspie Luggnagg, Guliwer styka się ze struldbrugami, ludźmi nieśmiertelnymi. Lecz bardzo szybko jego wyobrażenie o ich prawdopodobnie szczęśliwym, nieskończonym życiu zostaje zrewidowane. Ludzie ci wszak nie mają daru wiecznej młodości, cierpią na ułomności starcze, a wreszcie, gdy kończą osiemdziesiąty rok życia choć nadal żyją, i tak są uznawani za zmarłych.

W Japonii – właściwie jedynej poza Anglią realnie istniejącej na mapach krainie spośród opisanych w „Podróżach”– Guliwer prosi cesarza o wybaczenie niewykonania „ceremonii deptania krucyfiksu”, na co cesarz zezwala i… wreszcie z tej wyprawy wraca do domu, zdecydowany zostać tam do końca swoich dni.

O rzeczy, której nie ma

„Jak wstyd jest żyć wśród pięknych koni
Podstępnym, człekożerczym życiem;
Miast doskonałość z nimi gonić –
Po łokcie babrać się w korycie…”

Jacek Kaczmarski „Podróże Guliwera. Houyhnhnm”

Gulliwer w rozmowie z Houyhnhnmami (J.J. Grandville, 1856), fot.Wikimedia Commons

Nie dane jest jednak Guliwerowi z kolejnej wyprawy dotrzeć do domu bez nowych przypadków. Oto zbuntowana załoga okrętu, którego jest kapitanem, porzuca go w łodzi na pewną śmierć. „Koń, jaki jest, każdy widzi” – słynny cytat z Nowych Aten Benedykta Chmielowskiego, akurat tu się nijak ma do rzeczywistości.

Guliwer dopływa bowiem do lądu, gdzie spotyka rasę zdeformowanych, dzikich, humanoidalnych stworzeń, Yahoosów, do których od razu czuje głęboką odrazę. Tym głębszą, że wkrótce potem spotyka też Houyhnhnmów, rasę szlachetnych, gadających koni, władających tą krainą.

Mężczyzna zostaje przywiedziony przez ogiera do jego obejścia i staje się członkiem końskiego gospodarstwa domowego. Zaczyna tu zarówno podziwiać, jak i naśladować Houyhnhnmów i ich sposób życia. To właśnie tam dowiaduje się, że konie nie są zdolne do tego, by mówić nieprawdę, a kłamstwo jest „rzeczą, której nie ma”. Cóż, jak pięknie by było, gdyby wokół nie gadano „o rzeczach, których nie ma”.

Mimo, że bohater uczy się języka koni i stara się dostosować swój styl życia jak najbardziej do końskiego, Zgromadzenie Houyhnhnmów orzeka, że ​jako Yahoo, mający pewne pozory rozumu, stanowi poważne zagrożenie dla ich cywilizacji. Jego pan dostaje więc nakaz wyprawienia człowieka w morze, do krainy, z której przybył. Ludzie, choćby i cywilizowani, są niebezpieczni – czytamy między wierszami.

Pan Guliwera, Houyhnhnm, który przyjął go do swojego domu, kupuje mu trochę czasu na zbudowanie czółna, które ułatwi mu wypłynięcie i żeglugę. Nie zagwarantuje jednak, że szczęśliwe dotrze do Anglii. Na szczęście zagubionego w morskich odmętach Guliwera z opresji ratuje portugalski statek. Jego kapitan, Don Pedro Mendez pojawia się w tej historii na krótko, ale staje się postacią istotną, bo stanowi kontrapunkt w spojrzeniu na ludzkość jako taką. Gdy więc Guliwer jest krytykiem szeroko pojętej rasy Yahoosów (ludzi), Don Pedro reprezentuje najlepsze cechy ludzkiej natury, życzliwość i hojność. Guliwer uważa wszak, że ​​​​ludzie są podobni do Yahoosów, „nie wykorzystują rozumu inaczej niż do ulepszania i rozmnażania… wad”, kapitan udowadnia, że ludzie potrafią rozumować, są też przede wszystkim cywilizowani.

Stan rządów, przyczyny zepsucia

Argumenty Don Pedra nie przekonują bohatera. Po powrocie do Anglii nie może pogodzić się z życiem wśród „Yahoosów”. Zostaje samotnikiem, stroniącym od rodziny, spędzającym kilka godzin dziennie na rozmowach z końmi w swoich stajniach.

Staje się zatem figurą mędrca, pustelnika, rozczarowanego światem (podobnie zresztą jak sam Swift), a „Podróże Guliwera” okazują się menippejską satyrą, zwykle mającą właśnie mędrca w centrum zdarzeń. Jest też jednak powieść Swifta pikarejską w formie groteską, będąca powieścią proto-fantastycznonaukową i zarazem jedną z prekursorek współczesnej powieści jako takiej.

Książka pojawiła się na półkach księgarskich siedem lat po sukcesie „Robinsona Crusoe” Daniela Defoe, który przetarł w ten sposób Swiftowi szlak. Można ją też odczytać jako systematyczne obalanie optymistycznego opisu ludzkich możliwości, jakie znajdziemy w powieści Defoe. W tym punkcie fabuła „Podróży Guliwera” koresponduje z jednym z wątków późniejszego o sto lat „Wehikułu czasu” (The Time Machine) autorstwa Herberta George’a Wellsa, który niewątpliwie znał dzieło Swifta i apokaliptyczny klimat jego utworu.

„Podróże Guliwera” zasadniczo skupiają się na trzech tematach: satyrycznym przedstawieniu poglądu na stan europejskich rządów i drobnych różnicach między religiami urastających do rangi herezji prowadzącej do schizmy, analizie tego, czy ludzie są z natury skorumpowani, czy też ulegają zepsuciu dopiero w wyniku bodźców zewnętrznych, i na ponownym przedstawieniu znanych kontrowersji „starożytni kontra nowożytni”, o których wspomniał już wcześniej Swift w „The Battle of the Books”.

Wielka Akademia czyli Towarzystwo Królewskie

Nie znamy dokładnie intencji Swifta, jaka przyświecała mu przy pisaniu „Podróży”. Może zresztą lepiej, bo dzięki temu możemy wciąż go czytać, spekulując, na temat umieszczonych między wersami politycznych aluzji. Aluzji do jemu współczesnych, ale i ponadczasowych, niezwykle trafnych opisów ludzkich postaw i charakterów, które okazują się aktualne i dziś. Wiele wszak ze współczesnych postaci wydaje się być powielonymi, albo przeniesionymi wprost z kart powieści Swifta do naszej współczesności.

Dla badaczy twórczości Swifta jednym z najczęściej zauważanych podobieństw do historycznych realiów są wojny między Lilliputem a Blefuscu, przypominające te ówcześnie toczone między Anglią a Francją. Wrogość między niskimi i wysokimi obcasami jest często interpretowana jako parodia wigów i torysów, a postać określana jako Flimnap jest często interpretowana jako aluzja do sir Roberta Walpole’a, brytyjskiego męża stanu i polityka wigów, z którym Swift miał osobiste porachunki. W polskiej rzeczywistości – dziś – to, z której strony jeść jajko, przypomina spór na linii dwóch głównych partii będących względem siebie w opozycji od końca pierwszego dziesięciolecia XXI wieku.

Wielka Akademia Lagado w Balnibarbi opisana w części III, przypomina i w krzywym oku satyry przedstawia Towarzystwo Królewskie, które Swift otwarcie krytykował. Towarzystwo, również zatrudniające swego rodzaju „projektorów”. Ale i dziś znajdujemy wiele podobieństw do tworzenia bezsensownych projektów, jak na przykład geotermia, której wodę przed wtłoczeniem do sieci ciepłowniczej należy podgrzewać gazem, bo jest zbyt zimna.

Przedstawione w część IV relacje pomiędzy Yahoosami a Houyhnhnm odczytywane bywają z kolei jako aluzje do relacji Irlandczyków i Brytyjczyków. Nędza Irlandczyków, jaką na początku XVIII wieku widział Swift, zszokowała go. Zobaczył też beznadziejną bierność ludzi tej opustoszałej krainy, sprawiającą wrażenie, jakby zarówno umysły, jak i ciała Irlandczyków były pozbawione woli. Ale z taką postawą pasywnej spolegliwości stykamy się często, gdy uciśniony, zostawiony sam, nie majacy znikąd pomocy popada w marazm. I to zarówno jednostki, jak i całe społeczności i narody.

Jajka, komputery i Freud

Pojęcie liliput funkcjonuje w wielu językach jako przymiotnik oznaczający „mały i delikatny”. Istnieje wiele marek, od małych cygar przez oprawę żarówki po ser, w których to określenie się pojawia. W języku niderlandzkim i czeskim odpowiednio słowa Lilliputter i lilipután są używane w odniesieniu do dorosłych poniżej 1,30 metra. I odwrotnie, Brobdingnagian pojawia się w Oxford English Dictionary jako synonim bardzo dużego lub gigantycznego.

W podobnym duchu termin yahoo jest często spotykany jako synonim łotra lub bandyty. W Oxford English Dictionary jest zdefiniowany jako „niegrzeczna, hałaśliwa lub agresywna osoba”, a jego pochodzenie wprost przypisuje się „Podróżom Guliwera” Swifta.

W dziedzinie architektury komputerów terminy big-endian i little-endian są używane do opisania dwóch możliwych sposobów układania bajtów danych w pamięci komputera. Odnosi się to do sposobu konsumpcji jajek na miękko z małego końca „little-endian”, i tych, którzy rozbijają skorupkę z dużego końca „big-endian”. Nomenklatura została wybrana jako ironia, ponieważ wybór metody kolejności bajtów do zastosowania jest technicznie trywialna (obie są równie dobre), a jednocześnie istotna, bo systemy, które robią to w jeden sposób, są niekompatybilne z tymi, które robią to w inny sposób. Długa i zaciekła wojna, która rozpoczęła się po sporze o najlepszy koniec rozbicia jajka, jest też przykładem „narcyzmu małych różnic”, termin ten z kolei został ukuty przez Zygmunta Freuda na początku XX wieku.

Odyseusz, Sinbad, Guliwer

„Podróże” czerpią pełnymi garściami z dziedzictwa kulturowego świata. Możemy dostrzec w nich i odniesienia do „Odyseji” jako opowieści o podróży do domu. Znajdziemy też odniesienia do „Eneidy”, w której czytamy o podróży Eneasza spod Troi do Italii. A także do przygód Sindbada Żeglarza, który podczas siedmiu podróży po morzach na wschód od Afryki i na południe od Azji, przeżywa fantastyczne przygody w magicznych krainach, spotyka potwory i jest świadkiem zjawisk nadnaturalnych. Mógł zainspirować też Swifta do napisania „Podróży Guliwera” stworzony prozą i wierszem średniowieczny, spisany po irlandzku w VII lub VIII wieku, poemat „Podróż Brana [syna Febaila]”. Bran wyrusza wraz z załogą w rejs do Zaświatów, a po drodze odwiedza niesamowite, fantastyczne krainy i spotyka nadnaturalne postaci.

Nie zmienia to faktu, że wydane niemal 300 lat temu „Podróże Guliwera” są pozycją w literaturze niepowtarzalną, wyznaczającą do dziś drogę dla kolejnych pokoleń pisarzy, inspirującą myślicieli i polityków, zaszczepiającą do naszego języka i kultury nie tylko słowa czy pojęcia, ale przede wszystkim może ideę nieosiągalności idealnego świata. Nieosiągalności wynikającej z ułomności tych, którzy ten świat tworzą.

Korzystałem z wydania:

Jonathan Swift, Podróże do wielu odległych narodów świata. W czterech częściach. Opisane przez Lemuela Guliwera, najpierw lekarza okrętowego, później kapitana kilku statków (Travels into Several Remote Nations of the World. In Four parts. By Lemuel Gulliver, First a Surgeon, and then a Captain of Several Ships)
Przełożył Maciej Słomczyński
Wydawnictwo Literackie, Kraków, 1979

______________________

Clad in the costume of satire, lined with unfathomable layers of the grotesque, „Gulliver’s Travels” by Jonathan Swift, born exactly 355 years ago, shows an unflattering picture of man and society. Today it is still as clear and relevant as it was at the time of publication. Jakub Hinc writes.

Discover more from Zupełnie Inna Opowieść

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading

Discover more from Zupełnie Inna Opowieść

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading