recenzja

Diament i popiół | Anthony Doerr, Światło, którego nie widać

Anthony Doerr daje nam w swej nagrodzonej Pulitzerem książce przypowieść o poszukiwaniach głęboko schowanego skarbu, tej odrobiny dobra, które rozświetlić może nawet największy mrok. Mrok brutalnej wojny. O powieści „Światło, którego nie widać” pisze Przemysław Poznański.

Styl, jakim mówi do nas Doerr, od początku narzuca skojarzenie z baśnią. Narracja w czasie teraźniejszym, narracja trzecioosobowa, ale snuta głownie z punktu widzenia młodych bohaterów, początkowo wręcz kilkuletnich dzieci, nosi w sobie rys zamierzonej naiwności, charakterystycznej dla baśni umowności czy inicjacyjności. Inicjacyjności wynikającej – trochę jak u braci Grimm – ze zderzenia prostodusznej naiwności dziecka z brutalnością czasów, w jakich przyszło mu dojrzewać. W tym przypadku z czasem II wojny światowej, z całą jej potwornością, wyrażająca się także w pogardzie tak dla pojedynczego człowieka, jak i dla całych narodów.

Ale „Światło, którego nie widać” to także powieść w pełni realistyczna, będąca doskonale zdokumentowaną prozą historyczną, za pomocą której autor próbuje zgłębić motywy ludzkich postaw w obliczu zła. Czy jesteśmy w stanie pozostać ludźmi, gdy wrzuca się nas w miażdżące tryby tępej propagandy, penalizuje współczucie, w niepodzielających tych samych poglądów każe postrzegać „wrogów narodu” i jest się zmuszanym do okrucieństwa w imię odgórnie zadekretowanych, „państwowych” wartości? Czy znajdziemy w sobie choćby siłę, jaką ma Frederick, uczeń elitarnej szkoły dla uzdolnionej młodzieży, najważniejszy być może bohater tej książki (choć przecież drugo-, a może nawet trzecioplanowy)? Siłę, ale też odwagę, by w nazistowskich Niemczech przywitać się z żydowską sąsiadką, albo odmówić udziału w zbiorowym dręczeniu jeńca?

Iskra w Morzu Ognia

„Czy po­piół tyl­ko zo­sta­nie i za­męt / Co idzie w prze­paść z bu­rzą. / Czy zo­sta­nie / Na dnie po­pio­łu gwiaź­dzi­sty dy­ja­ment / Wie­ku­iste­go zwy­cię­stwa za­ra­nie?” – pytał w „Po to właśnie” Cyprian Kamil Norwid. Ta metafora głęboko skrywanego dobra zdaje się być Doerrowi bardzo bliska. Frederick i jego dramatyczny los urasta wszak w powieści do rangi symbolu. Takiego samego, jak niespotykanej urody brylant nazwany Morzem Ognia – obiekt westchnień, pożądania, ale i strachu. Klejnot owiany mitycznym blaskiem sukcesu, który ma przysporzyć swojemu właścicielowi, ale i spowity nimbem mrocznej przepowiedni – bo  dobrobyt, a nawet wieczne życie, okupione ma być cierpieniem i śmiercią bliskich posiadacza brylantu.

Przez wieki przechodzący z rąk do rąk, w końcu zostaje więc skrzętnie ukryty w paryskim Muzeum Historii Naturalnej, w skrytce, do której prowadzi wiele coraz mniejszych drzwi, przez co staje się on w istocie nie do odnalezienia. Niewykluczone jednak, że złowieszcze działanie brylantu nie wynika z przypisywanych mu tajemniczych właściwości, ale stanowi katalizator wywabiający na jaw ukryte wcześniej cechy charakteru jego właściciela, jego mroczne pragnienia. Kamień ma bowiem w środku niezwykłą, czerwoną iskrę. Być może iskrę dobra, tłumioną jednak przez wszechogarniającą klejnot ciemność. Tłumioną tak, jak tłumione jest przez otoczenie dobro tkwiące we Fredericku. Jego światło, którego nie tyle nawet nie widać, ile nie chce się go dostrzec.

Pytanie o istotę dobra i istotę zła

Na pierwszoplanowych bohaterów swojej powieści wybiera Doerr Marie-Laurie LeBlanc, niewidomą dziewczynkę z Paryża oraz Wernera Pfenniga, niemieckiego chłopca z górniczej mieściny nieopodal Essen z Zagłębia Ruhry. Ten wybór – od początku stawiający bohaterów w wymuszonej opozycji wynikającej z miejsca urodzenia i dorastania – ma również w pewnym sensie charakter przypowieści. Oboje zostaną bowiem poddani próbom, które staną się dla nich sprawdzianem człowieczeństwa. Sprawdzianem, czy niewątpliwy blask, jaki od początku roztaczają, okaże się wystarczający do rozświetlenia otaczającego ich mroku. Czy okażą się Morzem Ognia, błyszczącym, lecz niszczącym wszystko wokół siebie, czy może odnajdą w sobie tę iskrę, która przeważy szalę ku dobru.

Przeczytaj także:

W sposób oczywisty Doerr zadaje tu pytanie o istotę dobra i istotę zła. A raczej o to, na ile jesteśmy silni, by tego, co w nas dobre, nie zaprzepaścić. Werner jest chłopcem zdolnym, samoukiem w dziedzinie elektroniki, szybko więc udaje mu się uniknąć górniczej doli (chłopiec i jego siostra są zresztą sierotami, ich ojciec zginął w kopalni) i dostać do tej samej elitarnej szkoły, do której uczęszcza Frederick. W czasach nadchodzącej wojny jego talent posłużyć musi jednak sprawie zwycięstwa nazistów nad resztą świata. Radio, które chwilę temu było dla rodzeństwa źródłem radości, gdy słuchali w nim pogadanek (po francusku) płynących z dalekiego Paryża, teraz będzie narzędziem do szukania wrogów Rzeszy na terenach Polski, Ukrainy, czy malowniczego francuskiego Saint-Malo. Miasteczka, gdzie na czas wojny schroniła się wraz z ojcem dwunastoletnia już wtedy Marie-Laurie.

W poszukiwaniu dobra

Dziewczynka i jej ojciec, przed wojną pracownik wspomnianego Muzeum Historii Naturalnej, nie mają może tyle powodów do wewnętrznego rozbicia ile Werner, są za to na pewno w tej przypowieści również nosicielami światła. Dosłownie, bo ojciec jest jednym ze strażników Morza Ognia (albo kopii kamienia – żaden ze strażników tego nie wie), ale i w przenośni. Córka ma w sobie bowiem iskrę optymizmu i ciekawości świata, która wyraźnie rozświetla jej skrytą w mroku rzeczywistość. Dzięki ojcu, który buduje dla niej specjalne makiety dzielnic czy miast, może się potem swobodnie poruszać po prawdziwych ulicach, ale to dzięki książkom spisanym alfabetem Braille’a poznaje ogrom tego, co niezwykłe, co odległe i co wyimaginowane. Zgłębia więc po wielokroć „Podróż na okręcie Beagle” Karola Darwina, ale i „Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi”, czy „W 80 dni dookoła świata” Julesa Verne’a.

Doerr w ten sposób znów odwołuje się do przypowieści o dalekich wyprawach, poszukiwaniach, odkryciach (także jak to, że fale tworzące światło są z zasady niewidoczne, że takimi czyni je nasz mózg), by w istocie opowiedzieć nam o poszukiwaniu i odnajdywaniu dobra w człowieku, a bardziej nawet jego człowieczeństwa, często głęboko skrytego i domagającego się dopiero wydobycia na światło dzienne. I tak jak przywołane w powieści książki są opowieściami o zmaganiu rozumu, ale i ciekawości świata, z ciemnotą i zacofaniem, tak i „Światło, którego nie widać” jest historią zderzenia mądrości, wrażliwości, ciekawości, ze sztywnymi dogmatami, propagandą, ciasnotą umysłową i paranaukowym wywodami o wyższości jednych nad drugimi ze względu na kolor oczu czy włosów.

Powieść Doerra staje się więc ostatecznie książką głęboko humanistyczną, antywojenną, a przy tym przepełnioną nadzieją w to, że gdy ustaje mrok walk, bombardowań, zabijania, na dnie popiołu odnajdzie się ów „świetlisty dyjament”. Klejnot zwykłego, codziennego człowieczeństwa.

Anthony Doerr, Światło, którego nie widać (All The Light We Cannot See)
PrzełożyłTomasz Wyżyński
Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 25 stycznia 2023 (wydanie II)
ISBN: 9788367176286     

In his Pulitzer Prize-winning book, Anthony Doerr gives us a parable about searching for a hidden treasure, that bit of goodness that can illuminate even the All The Light We Cannot See”.  

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

%d bloggers like this: