Narratorka „Williama” opowiada o skomplikowanych osobistych i rodzinnych relacjach, naznaczonych powtarzającymi się rozstaniami – wymuszonymi, dobrowolnymi, nieuniknionymi. I jednocześnie przegląda się w tak zarysowanym obrazie jak w lustrze. O nominowanej do The Booker Prize powieści Elizabeth Strout pisze Przemysław Poznański.

„Czuję się niewidzialna (…) jakby nie istniała” – powie nam w pewnym narratorka Lucy Barton (znana już z powieści „Mam na imię Lucy” i „To, co możliwe”). Moglibyśmy się na te słowa zżymać, jest wszak sławną, odnoszącą sukcesy pisarką, a jednak zdajemy się rozumieć sens tych słów. Jest on głęboko zakorzeniony w przeszłości narratorki, którą lata wcześniej przyszła teściowa określiła przecież przy innych jako osobę „znikąd”. Wychowana w biedzie, głodzie, doświadczająca w dzieciństwie przemocy, nosi w sobie cały ten bagaż trudnych doświadczeń, stanowiący rodzaj zasłony, za którą wciąż nieprzerwanie tkwi. Ta „niewidzialność” ma też zresztą bardzo konkretne źródła: „(…) kiedy dorastałam, nie mieliśmy w domu żadnych luster, poza jednym, bardzo małym, zawieszonym wysoko nad umywalką” – usłyszymy. To zdanie mówi nam wszystko: „William” jest opowieścią o ciągłych próbach dojrzenia siebie. Także – a może przede wszystkim – poprzez relacje z innymi.
Na żywo
Bo powieść Elizabeth Strout – choć podążając za tytułem stawia w centrum zdarzeń byłego męża narratorki – jest w dużej mierze opowieścią o Lucy. Tej Lucy, która nie tyle nawet dzieli się z nami pierwszoosobową prozatorską narracją, ile udostępnia nam swój osobisty notes. Tekst niemal surowy, napisany językiem stylizowanym na potoczny. Pełno tu więc „nieliterackich”, za to właśnie pamiętnikowych, a może nawet zaczerpniętych z języka mówionego, zwrotów w rodzaju „chcę przez to powiedzieć, że” czy określeń wyrażających niepewność. Rzuconych „na gorąco” i sugerujących przez to, że oto Lucy mówi nam właśnie o czymś, czego w sumie nie do końca sama zdążyła w danej chwili przemyśleć.
Lucy wchodzi więc z nami w relację znacznie bliższą, niż zwykły stosunek narrator-czytelnik, bardziej zwierzając się nam i dzieląc niepokojem (paniką) niż po prostu opowiadając o swoim życiu. Pozornie nie dbając o język tych zapisków, Elizabeth Strout buduje bardzo precyzyjną formę powieści, sugerującej nam uczestniczenie niejako „na żywo” w skomplikowanym i wyczerpującym emocjonalnie misterium odkrywania tak kolejnych tajemnic z przeszłości jej samej i jej bliskich, jak i tej prawdy o nich, której starają się do siebie nie dopuszczać.
Rozstania
Gdy poznajemy Lucy, jest ona wdową. To kolejny rozdział w jej opowieści, której immanentną cechą są właśnie rozstania. Wymuszone, dobrowolne, nieuniknione. Po rozwodzie z Williamem bohaterka ponownie wyszła za mąż za Davida Abramsona, ale śmierć męża bezpowrotnie zakończyła ten być może najszczęśliwszy etap jej życia („Byliśmy – naprawdę byliśmy – w jakiś sposób dla siebie stworzeni”). Także życie Williama staje na głowie – siedemdziesięciolatek, profesor, staje właśnie w obliczu dwóch niemal równoczesnych zdarzeń o znamionach kryzysu: po pierwsze opuszcza go trzecia żona, zabierając ze sobą nastoletnią córkę, po drugie na stronie internetowej poświęconej genealogii mężczyzna odkrywa, że jego matka miała kiedyś córkę, którą porzuciła (kolejne z wielu rozsatń), by poślubić ojca Williama, niemieckiego jeńca wojennego.
Przeczytaj także:
Podróż w poszukiwaniu przyrodniej siostry, która mieszka gdzieś w stanie Maine, staje się dla Williama – i dla Lucy, którą poprosi o towarzystwo – wędrówką w przeszłość. Wędrówką pełną dotąd przemilczanych, bo niewygodnych faktów, które nieraz okażą się dla bohaterów brakującymi elementami ich własnej tożsamości. Ale i wędrówką, która dla Lucy stanowić będzie szansę na pokonanie traum – zarówno tych, związanych z własną przeszłością, gdy będzie je mogła niespodziewanie zestawić z przeszłością kogoś, kto wydawał się być ideałem, jak i tych dotyczących jej dawnego, nieudanego związku z Williamem.
Och, Williamie!
„W czasach naszego małżeństwa nie mogłam go znieść” – powie nam w pewnej chwili Lucy. Ich związek opisze jako toksyczną grę pozorów, niemych oskarżeń, skrywanego lęku. Teraz zobaczy byłego męża w innej roli; ujrzy jego niepewność, ból, niezrozumienie i gdy raz po raz wyrwie jej się tytułowe (w oryginale) „Och, Williamie!”, będzie w tym tyleż zwykłej ludzkiej czułości, ile swego rodzaju ulgi, że tamten etap życia bezpowrotnie minął.
„William” to zatem intymna opowieść kobiety dojrzałej, ale i kobiety wciąż borykającej się z przeszłością, której trochę niespodziewanie będzie musiała stawić czoła. Opowieść o skomplikowanych osobistych i rodzinnych relacjach, w których bohaterka będzie musiała odnaleźć także prawdę o sobie samej.
Elizabeth Strout, William (Oh William!)
Przełożyła Ewa Horodyska
Wielka Litera, Warszawa 10 listopada 2021
ISBN: 9788380326958
___________________
The female narrator of „Oh William!” tells of complicated personal and family relationships, marked by repeated separations – forced, voluntary, inevitable. And at the same time she looks through such an outlined picture as in a mirror. Przemysław Poznański writes about Elizabeth Strout’s novel, nominated for The Booker Prize.