recenzja

Obłęd | Hari Kunzru, Czerwona pigułka

Hari Kunzru prowadzi swojego narratora wprost w objęcia obłędu, by tak naprawdę ukazać przez pryzmat jego opowieści narastające szaleństwo otaczającego nas świata – o „Czerwonej pigułce” pisze Przemysław Poznański.

Zaczyna się niewinnie: obietnicami, komplementami, apanażami, wyłuskiwaniem „lepszych”. Z czasem okazuje się jednak, że nic nie jest za darmo, że za bycie w gronie wybranych zapłacić trzeba rachunek. Zapłacić choćby utratą wolności, rozumianej tu także jako brak intymności, jako inwigilacja, konieczność podporządkowania się regułom zbiorowości. Nie bez przyczyny zresztą przywoływany jest tu Joseph de Maistre, jeden z ojców tradycjonalistycznego konserwatyzmu, głoszący choćby nadrzędność narodu, tradycji i wiary nad jednostką i jej prawami. Człowiek cechujący się „skostniałym średniowiecznym umysłem, który przeżył szok, gdy dotarło doń, że żyje w Epoce Rozumu”, ktoś, kto nienawidził „jakobinów, uczonych, protestantów, żurnalistów, demokratów, Żydów, masonów (…)”. Jednostka w świecie „Czerwonej pigułki”, jej poczucie odrębności, nie mające tu bowiem większego znaczenia – obowiązkiem jest budowanie społeczności, odpowiadanie na „potrzebę pełnej partycypacji”, współtworzenie „wspólnotowego ducha”, musi zostać podporządkowane specyficznie rozumianej idei grupy.

Dokładnie takie są zasady Ośrodka Deutera w Wanseee, w Berlinie, gdzie na intratne trzymiesięczne stypendium dla naukowców trafia narrator powieści Kunzru, mieszkający na co dzień w Nowym Jorku pisarz, doktorant na wydziale kreatywnego pisania, indywidualista, ceniący sobie – szczególnie w chwilach pisania – ciszę i samotność. Ktoś, kto zamierza zająć się podczas pobytu na stypendium pisaniem pracy naukowej o konstrukcji lirycznego „ja” w poezji. Od początku czujemy więc, że czeka nas konflikt: oto ktoś ukształtowany przez współczesny liberalizm, osoba wyznająca zasadę wolności jednostki, zderza się z miejscem, w którym ceni się wyłącznie umiejętność wpasowania się w grupę, zbiorowość, podążanie za tłumem.

Przyczyna tego nieporozumienia jest prosta: bohater powieści nie doczytał umowy, stał się ofiarą małego druku, nakazującego wprost – w zamian za konkretną kwotę – pracować we wspólnej sali, jadać z innymi posiłki, być cały czas na widoku i to do granic inwigilacji. Niedostosowanie się do tych zapisów może mieć bardzo nieprzyjemne skutki, z wydaleniem z Ośrodka i koniecznością zwrotu pieniędzy włącznie. Konkluzja jest zatem dość oczywista: otrzymujesz wymierne korzyści, płacimy ci, ale w zamian zrezygnuj ze swoich potrzeb bycia kimś spoza grupy, bycia sobą, zrezygnuj z wolności.

Przeczytaj także:

Rzecz w tym, że narrator Hariego Kunzru próbuje stawiać opór. Jego poczucie niezależności okazuje się silniejsze niż potencjalne korzyści. Z początku nie rodzi to wielkich problemów. Odnosimy wrażenie, że być może mamy do czynienia z jedną z tych powieści, w których obserwować będziemy katharsis osoby potencjalnie ukształtowanej, zderzonej z nowym doświadczeniem i zmuszonej tym samym do dokonania pewnych życiowych przewartościowań. Tym bardziej że narrator rozpoczyna swoje rozważania od próby wyznaczenia cezury wieku średniego, sugerując nam zatem wprost, że oto dostaniemy opowieść o tym kryzysowym momencie, w którym zaczyna prześladować nas świadomość nieuchronności przemijania i chęć dokonania zmian, które uratować ma nas od poczucia życiowej porażki.

Poniekąd zresztą tak właśnie jest: „Czerwona pigułka” mówi przecież o przemianie i zrozumieniu, ale narrator doświadczy tu nie tyle oczyszczenia, w klasycznym tego słowa znaczeniu, ile wrzucony zostanie w spiralę obłędu, szaleństwa i wszystkiego tego, czego doświadczyć może umysł nieprzygotowany na rzeczywistość zaprzeczającą wprost i brutalnie całej konstrukcji, na jakiej się dotąd opierał. Do tego stopnia, że próba zrozumienia tego, co zaszło, zaprowadzi bohatera nawet w rejony pojmowania rzeczywistości jako tworu alternatywnego, wykreowanego, „matriksa”, co koresponduje zresztą z postacią wspominanego tu wielokrotnie Heinricha von Kleista, pisarza, pochowanego zresztą w Wannsee, który pod wpływem lektury Kanta zrozumieć musiał zawodność ludzkich umysłów i niemożność prawidłowego postrzegania tego, co wokół. 

To sytuacja poniekąd kafkowska, przynajmniej w punkcie wyjścia – oto jednostka zderzona zostaje z literą prawa, choćby najbardziej absurdalnego. Bohater z każdą próbą wykazania swoich racji coraz głębiej pogrąża się w oczach tych, którzy stanowią tu „aparat władzy”, reprezentowany choćby przez dyrektorkę do spraw bytowych Ośrodka, zasadniczą Frau Janowitz. Im bardziej się przy tym narrator stara, im mocniej próbuje udowodnić swój punkt widzenia, tym więcej problemów wokół niego narasta, tym bardziej staje się wyalienowany, niechciany, odrzucany. Tym więcej ciąży też na nim niedorzecznych oskarżeń – nawet o handel ludźmi, czy pedofilię. Bohater znajdzie się więc w pewnym momencie na krawędzi klifu – w przenośni i dosłownie – z której może albo skoczyć, albo się wycofać, rozumiejąc przy tym, że żadne z tych rozwiązań nie oznacza zwycięstwa.

Obłęd, w który popada narrator powieści podsycany jest nie tylko przez konkretne sytuacje, ale i przez ludzi, których spotyka. Choćby przez Edgara Neurofilozofa, akademika po sześćdziesiątce, jednego ze stypendystów, narzucającego się wszystkim piewcy poglądu o „regresywnym charakterze prywatności”, albo scenarzystę Gary’ego Bridgemana, bez skrepowania głoszącego, że „społeczeństwo potrzebuje strachu”, postaci stanowiącej tu w pewnym sensie tyleż figurę kusiciela, ile być może też mroczne alter ego samego bohatera.

Przeczytaj także:

Ale Hari Kunzru tak naprawdę wrzuca swojego narratora w spiralę obłędu, by przez pryzmat jego przypadków pokazać obłęd świata, w którym przyszło nam żyć. To nie tylko bohater, ale my wszyscy od dawna funkcjonujemy w cieniu Kafkowskiego „Zamku”, a więc w świecie narastającej inwigilacji, szerzenia się idei antywolnościowych, skrajnie prawicowych poglądów rozprzestrzeniających się nie tylko „w realu”, ale też na masową skalę w internecie, a odrzucających to, co inne, odstające od masy. Widzimy to przecież już na początku – każdemu zapali się w głowie czerwona lampka, gdy przeczyta o miejscu akcji. Wannsee – a konkretnie willa widoczna przecież także z Ośrodka – to przecież miejsce, w którym podjęto decyzję o „ostatecznym rozwiązaniu kwestii żydowskiej”, a zatem miejsce naznaczone obłędem totalnym, złem stojącym u podstaw Holokaustu.

Pokaże nam też autor „Czerwonej pigułki” inne przejawy zbiorowego szaleństwa – inwigilacyjny i łamiący ludzi aparat komunistycznego terroru, reprezentowany przez pozornie dygresyjną opowieść o kobiecie w szponach Stasi, nie zabraknie też opisów szoku jaki towarzyszył wielu Amerykanom po wygranej Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich. Zderzymy się też z nawracającym obrazem ojca i córki, pary uchodźców, żyjących na marginesie, odrzuconych ze względu na swoją nieprzystawalność do społecznego modelu.

Świat bowiem zwariował, niewyobrażalne stało się rzeczywistością – zdaje się mówi nam Kunzru. Kto podąża za tym światem, jest szalony, kto mu się przeciwstawi – w szaleństwo popadnie.

Hari Kunzru, Czerwona pigułka (Red Pill)
Przełożyła Katarzyna Karłowska
Dom Wydawniczy Rebis, 31 maja 2022
ISBN: 9788381883474

_____________________________________

Hari Kunzru leads his narrator directly into madness, to really show the growing madness of the world around us through the prism of his stories – Przemysław Poznański writes about the „Red Pill”.

%d bloggers like this: