Układając ten tom szukałem autorów, którzy mają swój niepowtarzalny styl. Lubię, jak kryminał ma w sobie autorską sygnaturę – mówi Robert Ostaszewski, pisarz, krytyk literacki, redaktor antologii „Zimno, zimniej, zbrodnia”. Rozmawia Przemysław Poznański.

Przemysław Poznański: Dostajemy do ręki zbiór opowiadań, więc spytam cię nie jako pisarza, ale krytyka i znawcę rynku wydawniczego: czy my, czytelnicy kryminału, w ogóle lubimy opowiadania?
Robert Ostaszewski: Z opowiadaniami, nie tylko kryminalnymi, jest tak, że zarówno pisarze lubią je pisać (przynajmniej wielu z nich), jak i czytelnicy czytać. Problem jest taki, że z jakichś względów, nie do końca dla mnie jasnych, większość wydawców uważa, że lepiej jest inwestować w powieści niż właśnie w zbiór takich małych form. Myślę, że gdyby wydawcy częściej decydowali się na to, żeby publikować zbiory opowiadań, to okazałoby się, że jest jednak spora liczba nabywców. Pomijam już kwestię, że pisanie opowiadań to prawdziwa sztuka. Coś w rodzaju sprawdzianu umiejętności pisarskich, bo mała forma jest niezwykle wymagająca. Obnaża wszelkie braki. Łatwo na opowiadaniu polec (śmiech). Ale myślę, że autorzy antologii dali radę.
Wiem po sobie, że gdy mam możliwość kontaktu w jednym tomie z kilkoma dużymi nazwiskami, to to robię. Sięgając do jednej książki, otrzymuję kilka świetnych zamkniętych historii.
– W przypadku antologii różnych pisarzy dochodzi jeszcze ta kwestia, że – jak wiesz – na rynku polskiego kryminału mamy mnóstwo autorów. Większość czytelników nie jest więc w stanie się ze znacząca częścią tych autorów zapoznać. Taka krótka forma może im pozwolić na to, by sprawdzić, jak i o czym dany autor, autorka, pisze, i czy taki rodzaj pisarstwa czytelnikowi odpowiada. To zatem także sposób na znalezienie dla siebie czegoś nowego, a dla autorów doskonała możliwość zaprezentowania nowym odbiorcom swojego literackiego warsztatu.
Pytanie do redaktora tomu: skąd się wziął pomysł, żeby to nie był po prostu tom opowiadań kryminalnych, ale żeby był spójny tematycznie, a tym, co łączy poszczególne opowieści, jest zima.

– Podczas ostatniego festiwalu Kryminalna Piła spotkałem się z redaktorką naczelną Wydawnictwa Hardego, Magdą Mazur, i rzuciłem pomysł, że dobrze by było zrobić antologię opowiadań kryminalnych. W czasie rozmowy doszliśmy do tego, że warto by ten zbiór też jakoś sprofilować tematycznie. Ale nie tak, jak się to robi zwykle, czyli choćby z okazji świąt czy Walentynek. Chcieliśmy zrobić inna antologię, a na pomysł umieszczenia fabuł w czasie zimy wpadła właśnie Magda Mazur. Uznałem, że to pozwoli się autorom opowiadań się wykazać, ponieważ nie narzucamy bardzo sztywnych ram, a jedynie inspirujemy. A potem był etap szukania autorów i za to już odpowiadam ja. Mam nadzieję, że ten zestaw wszystkich zadowoli. Starałem się, żeby ta antologia była maksymalnie różna, pokazywała rozmaite oblicza prozy kryminalnej. I jak sądzę, to się udało.
Wszystkich pewnie nie, bo zawsze znajdzie się ktoś, kto powie, że jego ulubionego autora akurat tu nie ma. Natomiast nie ulega wątpliwości, że wybrałeś duże nazwiska. Ale pytanie mam inne: czy kiedy już otrzymałeś opowiadania, zauważyłeś, by ta „zbrodnia na zimno” smakowała jakoś specjalnie?
– Zanim jeszcze autorzy antologii przysłali swoje teksty, wyobrażałem sobie, że z jednej strony będzie u nich sceneria zimowa, a z drugiej – emocje, krew, co stworzy razem dość nieoczywiste, niepokojące i inspirujące zestawienie. Moim zdanie autorzy bardzo ciekawie podeszli do tej tematyki „zbrodni na zimno” i mam nadzieje, że czytelnicy też docenią i kunszt, i pomysłowość autorów.
Na pewno nie ma tu monotonii. Ponieważ opowiadania ułożone są alfabetycznie, po nazwiskach autorów, całość zaczyna się „Anomalią” Wojciech Chmielarza. To bardziej thriller niż klasyczny kryminał. Thriller o prawdziwej „zbrodni na zimno”, takiej, która pociąga za sobą kolejną zbrodnię. Zbrodnia nie pozostaje tu też bezkarna, ale nie w tym zwykłym znaczeniu osądzenia winnych.
– Te kwestie winy i kary są tu istotne, ale dla mnie chyba najistotniejsze jest tu mocno wyeksponowany motyw przypadku. Nie mogę zbyt dużo zdradzać, ale gdyby bohaterka nie skręciła w lewo, tylko w prawo, jej los potoczyłby się zupełnie inaczej. To zatem opowieść o zbrodni z przypadku. I takie często są rzeczywiste zbrodnie. Nie przepadam za historiami o seryjnych zabójcach, bo to zwykle jest skalkulowana, fabularna ściema. Chmielarz w swoim opowiadaniu dotknął rzeczywistości. I na tym, między innymi, polega siła tego opowiadania.
Interesuje mnie tu też ciekawa konstrukcja głównej bohaterki – działającej wbrew logice, naiwnej, impulsywnej, a przy tym, gdy trzeba, zdecydowanej doprowadzić sprawy do końca.
– To jest też trochę tak, że ta jej impulsywność nie wyklucza zimnego planowania. Zgadzam się, że to ciekawa, niejednoznaczna postać. Zdarza się, że nawet jeśli chęć zbrodni rodzi się u kogoś w afekcie, to gdy nie udaje się jej od razu popełnić, u sprawcy może włączać się takie właśnie myślenie chłodne, planowe. Zimne (śmiech).
Przeczytaj także:
Opowiadanie „Nim wstanie dzień” Ryszarda Ćwirleja to dla mnie opowiadanie rodem z Gogola.
– Bo pojawia się frak…
I to nie jest taki zwykły frak, tylko frak, który jak szynel u Gogola staje się wyznacznikiem społecznego statusu. A poza tym w tle mamy – znów iście gogolowskie – wiernopoddańcze podlizywanie się władzy, przełożonym. A wszystko to w stylu Ćwirleja, z jego niepowtarzalnym humorem.
– Tak, to opowiadanie prawdziwe w Ćwirlejowskim stylu. Ma on taki dar, że ogrywając jakieś przedmioty z czasu PRL-u, sytuacje, wydarzenia historyczne, pokazuje z jednej strony absurdalność tamtego świata, a z drugiej strony wydobywa prawdę o ludziach tamtego czasu. O ich lękach, czasami głupocie – to w naszej prozie ma chybna wyłącznie Ryszard Ćwirlej, że z jednej strony jest bardzo mocno zanurzony w rzeczywistości absurdu tamtych czasów, a z drugiej strony potrafi ten absurd przekuć na uniwersalna historię o meandrach ludzkiej psychiki.
Przy czym ten uniwersalizm oznacza także, że w sumie owe portrety bywają zaskakującą aktualne. Może nie chodzić o frak, a o markę samochodu, ale mechanizmy pozostają takie same.
– Bez wątpienia.
Ryszard Ćwirlej jest w tym tomie jednym z tych autorów – wliczając w to także ciebie – którzy zdecydowali się wykorzystać w opowiadaniu bohatera jednego ze swoich cyklów powieściowych, Teofila Olkiewicza, postać zresztą kultową. Czy to jest tak, że my czytelnicy, i wy – pisarze, lubimy, lubicie brać na potrzeby małych form tych bohaterów, których już znamy?
– Może zdradzę teraz trochę kulisy powstawania antologii, ale rodziła się ona dość szybko i czasami na potrzeby jednego opowiadania, w tak krótkim czasie, trudno wymyślić nowego bohatera i umiejscowić w nowej literackiej rzeczywistości. Ale poza tym pisarze często mają strzępki historii, które nie weszły do żadnej powieści z różnych względów, nie zmieściły się lub ostatecznie nie pasowały do całości. Jednocześnie są na tyle ciekawe, że warto na ich podstawie stworzyć opowiadanie. Nie wiem oczywiście, jakie powody kierowały Ryszardem, pewnie po prostu lubi Olkiewicza, tak jak ja lubię moich bohaterów i dlatego chętnie spędzam z nimi czas.
To pokazuje, dlaczego także powinny powstawać opowiadania – by te małe historie, które zrodziły się na marginesach powieści, nie zginęły i dały radość czytelnikom.
– Tak mi się zdaje. Ja po prostu lubię pisać opowiadania, ale przy okazji to jest miejsce na drobne historie, które w nas tkwią, a nie znaleźliśmy na nie miejsca w większych fabułach.
Przeczytaj także:
Płynnie przechodzimy do twojego opowiadania – „Wadery”. Przywołujesz w nim bohaterów z dwóch swoich cyklów – Konrada Rowickiego i Renatę Łukowską. Trochę już te cykle łączyłeś w „Śmierci las minute”, ale tu obie postaci stają się równorzędne. Dlaczego tak?
– Na początku myślałem, że pojawi się tu tylko Rowicki, ale w tym opowiadaniu istotny jest wątek miłości, nieco toksycznej. Potrzebowałem dla niego rodzaju lustra, jakim stał się związek Rowickiego z Łukowską. Oboje są dość specyficzni, oboje są mocnymi charakterami, co przekłada się choćby na zaskakujące sceny seksu. Poza tym dzięki Łukowskiej to opowiadanie stało się ostatecznie pierwszym w mojej twórczości kawałkiem prozy pisanej od początku do końca z kobiecego punktu widzenia. To było wyzwanie.
To opowiadanie o tym jak nieprzewidywalne mogą być konsekwencje naszych czynów.
– Też. A patrząc szerzej, jest o tym, że z miłości robimy rzeczy piękne, ale czasami też straszne.
Kolejne opowiadanie to „Śnieżnoczerwony” Anny Rozenberg. To nazwisko, które zupełnie niedawno było nieznane, potem było nazwiskiem debiutantki, a dziś jest nazwiskiem gorącym na rynku.
– I jestem święcie przekonany, że w tym roku Anna Rozenberg zawalczy o którąś z nagród kryminalnych.
Jej powieści rozgrywają się w Anglii, bo tam na stałe mieszka autorka. W opowiadaniu robi trochę jak ty czy Ryszard Ćwirlej, czyli też przywołuje swojego bohatera znanego z książek, Davida Redferna, ale robi to trochę przewrotnie – Redfern jest bowiem jeszcze dzieckiem, świadkiem pewnego wydarzenia, choć sama fabuła ma innych bohaterów.
– Pojawienie się Redferna i wplątanie go w tę historię dodaje jej smaczku. Jak sądzę, było to celowym mrugnięciem oka do wielbicieli cyklu z Redfernem.
Samo opowiadanie wydaje się być historią o krzywdzie zadawanej przez najbliższych.
– Temu opowiadaniu jest najbliżej do formuły thrillera o traumach rodzinnych. Ten temat napiętych, strasznych relacji w domu zostaje wybity na plan pierwszy.
I musimy się podczas lektury zastanowić, czy nie jest tak, że czasami możemy krzywdzić bliskich, nawet tego nie chcąc, nawet kierując się dobrymi przesłankami.
– Prawdopodobnie większość z nas słyszała kiedyś od swoich rodziców: „to przecież dla twojego dobra”, choć nam samym zdawało się wręcz odwrotnie. Tutaj oczywiście to „dobro” ma psychologiczną cenę, którą ponosi dziecko, a nawet dzieje się tak, że to, co w założeniu ma być dobre, de facto prowadzi do jednoznacznego zła.
Przeczytaj także:
I więcej powiedzieć się nie da, jeśli nie chcemy spoilerować. Przejdźmy wiec do opowiadania Magdy Stachuli „Zapach poziomek”. Opowiadania o rozpaczy, która wiedzie do zachowań irracjonalnych. Jest osoba, która chce popełnić zbrodnię, ale jesteśmy w stanie zrozumieć jej przesłani. Choć już nie sam czyn, sposób działania.
– To w gruncie rzeczy opowiadanie o zemście, która zaślepia. Zemście, której powody, jak słusznie twierdzisz, można racjonalizować. Ale następuje tu pewna nadmiarowość. A poza tym, jak myślę Magda Stachula, choć nie wprost, stawia pytanie: czy tak naprawdę zemsta nie niszczy najbardziej tego, kto się mści…
Ciekawa konkluzja. Dla mnie to także opowiadanie o tym, czy przypadkowe zabicie kogoś jest zbrodnią.
– To jest pewnie problem, nad którym wielu ludzi się zastanawia od lat, wliczając w to prawników. Pewnie jest tak, że wszystko zależy od punktu widzenia. Jeśli ta „przypadkowa zbrodnia” dotyka innych, pewnie jesteśmy w stanie podejść do niej bardziej obiektywnie, jeśli by dotknęła nas, patrzylibyśmy na to inaczej. Ale tak, to pytanie gdzieś tu w tle się na pewno przewija.
Kolejne opowiadanie to „Całun” Bartosza Szczygielskiego. I właśnie zdałem sobie sprawę, że to jedno z kilku w tym tomie, które tak naprawdę opowiada o wspomnianej już przez ciebie wcześniej miłości. Bo miłość jest tez w twojej „Waderze”, ale i choćby w „Anomalii” Wojciecha Chmielarza. Pół żartem, pół serio można powiedzieć, że nie ma zbrodni bez miłości….
– Z tym się godzę (śmiech).
– Tutaj ta miłość jest zachłanna, zaborcza, taka, która prowadzi do niecnych czynów.
– Poza tym to w gruncie rzeczy chyba najbardziej przewrotne z opowiadań w całej antologii. I zwróciłbym jeszcze uwagę na to, co może nie jest widoczne na pierwszy rzut oka: w tej antologii jest wyjątkowo dużo opowiadań pisanych przez mężczyzn, w których głównymi postaciami są kobiety. To chyba coś znaczy.
Kobiety nie tylko jako ofiary, ale kobiety jako siła sprawcza intrygi.
– Nasz kryminał się na tyle już rozwinął i rozlał jak wielka rzeka, że autorzy szukają trochę mniej oczywistych rozwiązań. Trudno mi mówić za moich kolegów, ale dla mnie tworzenie postaci kobiecych czy pisanie z punktu wodzenia kobiety jest swego rodzaju wyzwaniem. Poza tym wydaje mi się, że mężczyzna, tworzący postać kobiecą, jest w stanie powiedzieć o takiej postaci coś trochę innego niż gdyby opisywałaby te bohaterkę kobieta. Może trochę przeceniam swoją znajomość kobiet, ale w przypadku opowiadań z tego tomu przyniosło to ciekawy efekt, o czym można się podczas lektury przekonać. A wracając do Szczygielskiego, to u niego ta kobiecość jest jeszcze wzmożona, bo mamy do czynienia ze swego rodzaju pojedynkiem dwóch kobiet, co zostało pokazane w intrygujący sposób i zyskuje zaskakujący finał.
Tu też po raz kolejny w tym tomie widać, że nie ma czegoś takiego jak styl kryminału. Rzeczywiście zestawienie opowiadań obok siebie pokazuje, jak bardzo charakterystyczne są style poszczególnych autorów. Nie da się pomylić Szczygielskiego z kimś innym – choćby dzięki niewykraczającemu poza ramy epatowania naturalizmowi zbrodni.
– To prawda. Przyznam też, że układając ten tom szukałem autorów, którzy mają swój niepowtarzalny styl. Przede wszystkim dlatego że ja sam, jako odbiorca kryminałów, nie lubię powieści pisanych w tym gatunku „stylem zero”, przezroczystym. Lubię, jak kryminał ma w sobie autorską sygnaturę.
Przeczytaj także:
Wspomniałeś chwilę temu, że pisanie przez mężczyzn opowieści z punktu widzenia kobiety jest wyzwaniem. Ale w tym tomie także autorki stawiają sobie wyzwania i piszą z punktu widzenia mężczyzn. Tak jest z opowiadaniem Izabeli Szolc „Przyjemność jest zakazana”. To świadoma stylizacja na prozę pisaną w stylu amerykańskiego czarnego kryminału.
– Z jednej strony, a z drugiej na prozę Charlesa Bukowskiego.
Kilka razy tu zresztą przywołanego.
– To tworzy mocne połączenie. W opowiadaniu Izabeli Szolc mamy więc historię kryminalną, ale i hołd oddawany literaturze amerykańskiej. To koncept, który z początku przyjąłem jako może zbyt odważny, bo autorka opisuje swojego bohatera jako prawdziwego samca, który tkwi w tej swojej trudnej do zniesienia samczości. Ale właśnie ciekawe jest to, że tego stuprocentowego faceta stworzyła autorka.
To, mówiąc najkrócej, opowiadanie o zawiści.
– Niewątpliwe.
Czy, patrząc na „Zimno, zimniej, zbrodnia”, ale i na to, co w ogóle czytasz, katalog motywów w kryminale jest wyczerpywalny?
– Katalog jest w gruncie rzeczy niewyczerpywalny, ale inna sprawa, że są takie okresy w kryminale, gdy ten katalog się zawęża. W ostatnich dwóch, trzech latach pojawiło się mnóstwo książek o zaginięciach i wszystkim, co się z tym wiąże. Swego czasu modne były historie o przemocy w rodzinie, wobec kobiet, dzieci. Oczywiście motywacji zbrodni jest wiele, nawet jeśli niektórzy twierdzą, że popełnia się je jedynie dla pieniędzy, z miłości lub dla władzy. Nawet jeśli, to i tak są różne odcienie tych rządz.
No to czas na opowiadanie-niespodziankę…
– Zdecydowanie…
Mówimy o „Małej Ojczyźnie” Marcina Wrońskiego. Autora, który od pewnego czasu literacko milczał.
– Jak niektórym znajomym powiedziałem, że udało mi się namówić Marcina Wrońskiego na napisanie opowiadania, to uznali to za fake news roku. A jednak! Długo to trwało, ponieważ Marcin już od dobrych czterech lat nie opublikował książki, a ja bardzo chciałem, żeby jego tekst trafił do antologii i udało się. Myślę, że ten tekst jest bardzo w stylu Wrońskiego, ale daje jednocześnie coś nowego.
Pojawia się Herbert Szaden, którego w prozie autora chyba jeszcze nie było.
– To postać, która pojawiła się wcześniej w słuchowiskach Marcina Wrońskiego. Jedno z nich było też adaptowane na scenę. Ale dla czytelników prozy autora może być to postać nowa. Ale to postać na tyle ciekawa, że na pewno wszystkich zainteresuje.
Zainteresuje też fabuła. To opowiadanie, które odsłania nasze narodowo-patriotyczne demony, a z drugiej ciekawe stylistycznie, bo główną opowieść przeplatają fragmenty prozy pisanej przez bohatera, utrzymanej w stylistyce westernu.
– Szaden jest księgarzem i domorosłym pisarzem, tworzącym różne rzeczy, także kryminały. Akurat tutaj rzeczywiście pisze western. To samo w sobie ciekawe, bo chyba w Polsce nikt nie pisze westernów, więc sam fakt, że Wroński takie kawałki prozy nam daje, jest warte zauważenia. Poza tym ta historia z westernu zadziwiająco koresponduje z intrygą, jaka toczy się wokół bohatera.
Przeczytaj także:
Czy taki tom opowiadań to jednorazowa przygoda, czy może szykujesz już to „letni”, albo „jesienny”, wzorem najnowszego cyklu Anny Kańtoch?
– To wszystko zależy od bardzo prozaicznej sprawy, czyli tego jak sprzeda się tom „Zimno, zimniej, zbrodnia”. Jestem po bardzo, bardzo wstępnych rozmowach dotyczących tomu drugiego. Mogę tylko zdradzić tyle, że takiej antologii kryminalnej, jaką planuję, jeszcze w naszym kraju nie było. I to nie slogan z reklamy, tylko stwierdzenie faktu.
Rozmawiał Przemysław Poznański
*Robert Ostaszewski – prozaik i dziennikarz, juror literackiej Nagrody Kryminalna Piła. Autor zbioru opowiadań „Dola idola i inne bajki z raju konsumenta” (2005), wydał zbiór felietonów „Odwieczna, acz nieoficjalna” (2002), prozę „Troję pomścimy” (2002) oraz zbiór szkiców „Etapy. Rozmowy z pisarzami i nie tylko” (2008). Współautor dwóch powieści kryminalnych „Kogo kocham, kogo lubię” (2010, z Martą Mizuro), „Sierpniowe kumaki” (2012, z Violettą Sajkiewicz) i autor „Bez ciebie zginę”, „Śmierć last minute”,„Zabij ich wszystkich” i „Ukochaj na śmierć”. Redaktor antologii opowiadań „Zimno, zimniej, zbrodnia”. Prowadzi warsztaty z kreatywnego pisania na Uniwersytecie Jagiellońskim.