Równie ważny jak kryminalna intryga, o ile nie ważniejszy, jest w „Śmierci last minute” psychologiczny portret człowieka odsuniętego na margines, owładniętego obsesją udowodnienia swoich racji za wszelką cenę. I co najistotniejsze, ta charakterystyka w równym stopniu opisuje tu antagonistę, jak i protagonistę – o książce Roberta Ostaszewskiego pisze Przemysław Poznański.

Głównego bohatera powieści, Konrada Rowickiego, znany już z wydanego kilka lat temu kryminału „Zginę bez ciebie”. Tam – dotknięty wielką stratą policjant, traktujący śledztwo w sprawie śmierci maturzystki jako sposób na osobistą terapię – był jeszcze w czynnej służbie w Ciechanowie, tutaj jest w istocie bezrobotnym, byłym „psem”, szukającym dla siebie miejsca na Ziemi.
Paradoksalnie miejsce to okazuje się konkretnym punktem na mapie – greckim kurortem nieopodal Peloponezu, gdzie Rowicki spędza wakacje z młodszą od niego o ponad dwadzieścia lat Pauliną. Nie dane mu jednak będzie zbyt długo zażywać morskich i słonecznych kąpieli – bohater Ostaszewskiego ma wszak w sobie coś z Poirota Agathy Christie: przyciąga do siebie kłopoty i nawet bezwiednie wplątuje się w sprawy, które wszak go nie dotyczą, a którymi będzie musiał się zająć.
A wszystko za sprawą Kiełbasy. Staszka Kiełbasy. Zrządzeniem przypadku znajomy Rowickiego z dawnych lat wypoczywa bowiem również w słonecznej Helladzie i to nieopodal ekspolicjanta, na turnusie, którego uczestników zaczynają spotykać nagle nieszczęśliwe wypadki. Dość powiedzieć, że powieść zaczyna się od malowniczej i de facto bardzo filmowej sceny, gdy greckie wdowy w czerni podczas kąpieli błotnej, znajdują na dnie basenu zwłoki polskiego turysty. A przecież to tylko pierwsze z ciągu nieszczęśliwych zdarzeń. Kiełbasa zatem – bojąc się o własne życie – prosi Rowickiego o pomoc. I na nic zdają się tłumaczenia, że cywil, w dodatku bez choćby licencji detektywa, niewiele jest w stanie poradzić w obcym kraju. Kiełbasa wie swoje. I ma rację.
Przeczytaj także:
Używając sztafażu egzotyki, Robert Ostaszewski gra, a może nawet pogrywa sobie, z konwencją kryminału sięgającego korzeniami do takich dzieł wspomnianej Christie, jak „Śmierć na Nilu” czy „Morderstwo w Orient Expresie”. Nie chodzi o epatowanie miejscem, bo Grecja już dawno nie jest dla Polaków terra incognita, raczej o pokazanie zderzenia klimatu wakacyjnej beztroski z dramatyzmem gwałtownie zadanej śmierci, z mrokiem, w jakim tkwić musi sprawca.
Takich zderzeń i kontrastów jest tu całe mnóstwo – gdy akcja książki przenosi się do Krakowa, obserwujemy starcia na styku profesjonalizmu Rowickiego, jednocześnie ograniczonego w działaniach swoim zawodowym statusem, jak i bezsilności, a w zasadzie bezwładności policjanta, który zajmuje się grecką sprawą, a który przy tym nie korzysta z danych mu narzędzi.
Widzimy też ów kontrast, który pojawia się u zarzewia zła, a będący w istocie brutalnym zderzeniem pasji jednej osoby z niezrozumieniem ze strony innych. Autor odsłania nam krok po kroku emocje towarzyszące powolnemu pozbywaniu się złudzeń, zanikaniu pewnego rodzaju naiwności, idealizmu. Buduje przy tym portret postaci pełen skomplikowanych, rodzinnych, osobistych i zawodowych zależności, pozwalając nam zrozumieć – choć przecież nie zaakceptować – nawet te racje, które mogą w ostateczności stać się przyczyną zbrodni.
Nie zapominając o akcji, o dynamicznej fabule, w której życie bohatera nie raz zawiśnie na włosku, Robert Ostaszewski w „Śmierci last minute” skupia się więc przede wszystkim na próbie zrozumienia sposobu działania umysłu człowieka dotkniętego niesprawiedliwością, niezrozumieniem czy brakiem akceptacji. A przy tym osamotnionego w swoich zmaganiach, skazanego wyłącznie na siebie.
Przeczytaj także:
W pewnym sensie powyższe opisy pasujące do antagonisty, przystawałyby i do Rowickiego. Ostaszewski – przy wszystkich różnicach – konfrontuje bowiem ze sobą w śmiertelnym pojedynku osobowości w istocie dość podobne – jedna z nich to oczywiście morderca, osobowość z zalążkiem psychozy, której narastanie obserwujemy w przeplatających się z główną osią fabuły intymnych zwierzeniach. Druga to właśnie Rowicki. Operując bowiem kontrastami Ostaszewski i w postaci detektywa zderza pasję z poczuciem niemocy, uzależnienie od adrenaliny ze świadomością własnych ograniczeń.
W obu przypadkach mamy do czynienia z psychologicznymi portretami ludzi wyrzuconych na margines i owładniętych obsesją udowodnienia swoich racji. Cokolwiek nie mówiłby i nie robiłby Rowicki, by osunąć od siebie prowadzone nieoficjalnie śledztwo, pozostaje faktem, że raz wciągnięty w sprawę, nie potrafi odpuścić, nie spocznie, póki nie rozwiąże zagadki. I to mimo piętrzących się przeszkód. Zapędzi się w tym tak bardzo, że nawet „zmusi” autora, by przywołał na kartach książki postaci z zupełnie innej swojej serii: Edmunda Polańskiego i Adama Tyszkę, katowickich policjantów z powieści „Zabij ich wszystkich” i „Ukochaj na śmierć”.
„Śmierć last minute” – choć jest drugim tomem serii – w pewnym sensie otwiera nowy cykl: z prywatnym detektywem Rowickim, bohaterem choć wciąż tkwiącym mentalnie w policyjnej przeszłości, to starającym się znaleźć w życiu nową drogę – zawodową, ale też i osobistą.
Robert Ostaszewski, Śmierć last minute
Wydawnictwo Harde, 15 października 2021
ISBN: 9788366630659
As important as the criminal intrigue, if not more important, in „Śmierć last minute” (Last Minute Death) is the psychological portrait of a marginalized man obsessed with proving his point at all costs. And most importantly, this description describes both the antagonist and the protagonist here – Przemysław Poznański writes about Robert Ostaszewski’s book.