Bardzo intymny monodram, podporządkowany walce emocji, zmaganiom miłości z wściekłością, ostatecznie przeradza się u Édouarda Louisa w esej, a nawet w doraźny polityczny komentarz, będący oskarżeniem konkretnych osób – o „Kto zabił mojego ojca” pisze Przemysław Poznański.

Louis przyzwyczaił nas do prozy, która piętnuje nienawiść wobec odmienności. A chociaż komentuje, to daje przy tym uniwersalną opowieść o jednostce wrzuconej w mechanizm pogardy, w o jednostce wrzuconej w mechanizm pogardy, w tradycję poniżenia i odrzucenia wszystkiego tego, co wydaje się niezgodne z konkretnymi wartościami, wyznawanymi w danej społeczności. Przyzwyczaił nas też do tego, że mówi o sobie, że autobiografizuje, jednocześnie odnosząc się w istocie do każdego z nas, do każdego, kto doświadczyć może przemocy – fizycznej czy psychicznej – w imię dzielenia ludzi na lepszych i gorszych.
Taki był „Koniec z Eddym” – owa opowieść o zmaganiu się z tożsamością i o bólu, jaki towarzyszy balansowaniu między próbą pozostania sobą a wpasowywaniem się w społeczne oczekiwania. Taka była „Historia przemocy”, wciągająca nas w świat systemowej i dziedziczonej pogardy wobec innych.
I „Kto zabił mojego ojca” też taki jest: skupiony na obronie słabszych i wykluczonych, pogardzonych i poniżonych, podszyty miłością, niekryjący wściekłości. Rzecz w tym, że jednocześnie staje się komentarzem doraźnym, wyrzutem wobec konkretnych osób, wymienionych z imienia i nazwiska. Ważnym, bo aktualnym, ale tracącym przez to ów walor uniwersalności.
Książka zaczyna się jednak, i przez większość stron toczy, jak na Louisa-pisarza przystało: to mocno autobiograficzna opowieść, napisana w formie wyznania, monologu skierowanego do konkretnej osoby, wręcz monodramu (co autor de facto sugeruje we wstępie) – boleśnie intymnego, bo rozdrapującego rany, analizującego drobiazgowo przeszłe zdarzenia, jakie miały przez lata miejsce w relacji syna z ojcem.
Przeczytaj także:
Ów ojciec – znany choćby z książki „Koniec z Eddym” – powraca tu jako zniedołężniały starzec (choć zaledwie pięćdziesięciolatek), walczący o każdy oddech. Ale jest on dokładnie tym samym ojcem, u którego akceptacji szukał (najczęściej bezskutecznie) bohater tamtej książki. Inny jest za to narrator – tam młody gej z prowizji, przerażony swoją nieumiejętnością przystosowania się do oczekiwań społecznych, staje się tu pewnym siebie mężczyzną, który trzeźwo ocenia przeszłość, ale i teraźniejszość, stojąc na pozycji osoby świadomej własnej wartości.
To on zabiera nas w sentymentalną, czasem nawet ckliwą (ale w najlepszym tego słowa znaczeniu) podróż do świata swojego dzieciństwa. Dzieciństwa, które trudno nazwać szczęśliwym, bo przecież upływającego w nieustającej walce o akceptację. Przede wszystkim akceptację ojca, choć nie tylko, skoro i matka pokazana zostaje w jednej ze scen jako ta, która daje się ponieść małomiasteczkowej nietolerancji dla odmienności syna.
Doświadczamy zresztą w tej opowieści dysonansu poznawczego w stosunku do postaci rodziców, które nie są przecież jednoznaczne, bo nie są jednowymiarowe. Matka bywa bowiem krytyczna i nietolerancyjna, ale w istocie jest tu postacią pokrzywdzoną, która dopiero „poczuła się szczęśliwa, kiedy pozbyła się ciebie”.
Jeszcze bardziej komplikuje się sprawa z ojcem. Jawi się on tu jako figura niechciana. Nie bez powodu narrator mówi nam: „Przez całe dzieciństwo liczyłem, że cię nie zastanę”, mając na myśli to, by ojciec po pracy nie zjawiał się w domu, a raczej wybrał spotkanie z kolegami. Jednocześnie jednak cała ta opowieść o ojcu utrzymana jest w istocie w tonie miłości – nawet jeśli nie bezwarunkowej („Często wydaje mi się, że cię kocham”), a raczej doszukującej się przebłysków dobra w plątaninie często sprzecznych emocji. Miłości wypatrywanej nawet w niedopowiedzeniach: „Powiedziałeś, że nie spotkałeś jeszcze równie inteligentnego dziecka, jak ja. Nie wiedziałem, że tak o mnie myślisz (że mnie kochasz?). Dlaczego mi tego nie powiedziałeś?”.
Przeczytaj także:
Czujemy jednak, że miłość narratora cały czas przeplata się tu z wściekłością. Bywa to wściekłość na rodziców czy prowincjonalną społeczność, ale bardziej staje się ona wściekłością wprost wynikającą z owej miłości wobec ojca, a więc wściekłością na tych, którzy ojca „zabili”. Kogo ma na myśli narrator? Tego dowiadujemy się wprost, gdyż w tej warstwie Louis nie bawi się w subtelności i niedopowiedzenia: „Należysz do tej kategorii istot ludzkich, które polityka skazuje na przedwczesną śmierć” – pisze autor. I tym samym wychodzi z roli pisarza, dając nam od tego momentu raczej zaangażowany politycznie esej niż równie zaangażowaną, ale jednak prozę.
Owszem, autor „Historii przemocy” znów mówi nam o pogardzie, i to pogardzie najwyższego szczebla, pogardzie wielkich tego świata wobec maluczkich, ale tym razem rezygnuje z chęci nadania swej opowieści charakteru uniwersalnego, gdyż decyduje się na prostą wyliczankę konkretnych politycznych przewin, jakich wobec obywateli dopuścili się w swych działaniach konkretni politycy, w tym Macron, Holland czy Chirac.
Ta publicystyczna doraźność w pewnym sensie obecna jest w całej twórczości Louisa, bo przecież jego opowieści toczą się zawsze w konkretnym miejscu, czasie, a przede wszystkim w konkretnym społeczno-politycznym kontekście. Nigdy wcześniej jednak natura Louisa-aktywisty tak wyraźnie nie brała góry nad Louisem-prozaikiem.
Ostatecznie jednak „Kto zabił mojego ojca” wpisuje się w wielką, wciąż tę samą i wciąż tak samo poruszającą, wieloodcinkową powieść-rzekę Édouarda Louisa. To książka-rozdział, prowadząca nas do kolejnych opowieści, oby znowu na miarę „Historii przemocy”.
Édouard Louis, Kto zabił mojego ojca (Qui a tué mon père)
Przełożyła Joanna Polachowska
Wydawnictwo Pauza, Warszawa, 20 września 2021
ISBN: 9788395703003