recenzja

Źródła zła | Édouard Louis, Historia przemocy

Pozornie zjawia się znikąd, przypadkiem. W rzeczywistości jest cały czas wokół nas, a nawet w nas, tylko nie chcemy jej dostrzec. Przemoc. Dopiero, gdy jej doświadczymy, rozumiemy, że w zasadzie zawsze była obok i tylko mieliśmy szczęście, że nie staliśmy się wcześniej jej ofiarą – o „Historii przemocy” Édouarda Louisa pisze Przemysław Poznański.

Jeden akt przemocy sprawia, że w fundamentach zaczyna drżeć cały świat bohatera. Tym bardziej musi to być dla niego niezrozumiałe, że owa przemoc nadchodzi niespodziewanie, w momencie, który w żaden sposób jej nie zapowiadał. Nigdy wcześniej w podobnych okolicznościach nic podobnego się wszak nie wydarzyło. Oto bowiem młody paryżanin Édouard, w którym mamy prawo dopatrywać się porte-parole autora (wspomina wszak, że jest autorem powieści „En finir avec Eddy Bellegueule”), zaprasza do siebie przygodnie spotkanego mężczyznę, Redę, z pochodzenia Kabyla. Jest Boże Narodzenie, środek nocy i ten nastrój błogiego spokoju na chwilę nas usypia.

Obserwujemy tę chwilę, przepełnioną zresztą wahaniem, gdy ważą się losy bohatera. Nie wie o tym, i nie wiemy my, że to moment, który stanie się brzemienny w skutki. To, co miało być przygodą, w pewnym momencie przeistacza się przecież w koszmar, gdy mało znaczący impuls wyzwala nagle agresję, a ta przeistacza się w chęć zadania bólu, może nawet śmierci temu, kto niechcący podrażnił najgłębsze pokłady kompleksów.

Można pomyśleć, że tej pierwszej przemocy Édouard jest sam winien, bo nie doszłoby do niej, gdyby nie jego decyzja o przyjęciu napastnika pod dach. Takie podejście to jednak pułapka na czytelnika, jedna z wielu, jakie autor tu zastawi. To przecież myślenie w rodzaju tego, który każe obwiniać o gwałt ofiarę, tylko dlatego, że postanowiła się modnie ubrać, lub właściciela domu o kradzież, bo trzymał w nim cenne przedmioty. Édouard jedynie korzysta ze swojej wolności, do odbierania której nikt nie może sobie rościć praw. Nie wie za to, że Reda nie był ostatnim, który na tę wolność postanowi się zamachnąć.

I tu autor przenosi nas na wyższy poziom opowieści o przemocy. Gdyby bowiem książka Louisa była li tylko relacją z traumatycznego zdarzenia, zasługiwałaby pewnie na uwagę, ale może przede wszystkim jako materiał do kroniki kryminalnej.

Przemoc rodzi się już tam, gdzie nie ma miejsca na tolerancję dla odmienności. Materializuje się choćby wtedy, gdy bohater, gej, zdaniem krewnych, nie powinien afiszować się ze swoją orientacją, podczas przyjazdu do rodzinnego miasteczka. Albo wtedy, gdy policjantka na komisariacie nawet nie ukrywa, że dla niej pierwszym podejrzanym o kradzież, a może i o wszelkie zło, zawsze będzie Arab. Nawet jeśli jest Kabylem.

To jednak tylko początek. Jedna przemoc bowiem rodzi dalszą przemoc. Ale nie jako reakcję, lecz jako następstwo, kontynuację zła, gdy ofiara jednej niegodziwości staje się ofiarą systemu. Widzimy bezduszność i lekceważenie, gdy bohater musi raz po razie, w nieskończoność, odtwarzać traumatyczne chwile na potrzeby kolejnych zeznań, przed kolejnymi policjantami, albo gdy musi poddać się mało komfortowemu badaniu w Pogotowiu dla Ofiar Przemocy. Obserwujemy też niemal jawne znęcanie się nad ofiarą, gdy Édouard ponad godzinę czekać musi na pomoc lekarza, którą mógłby tak naprawdę uzyskać w kilka minut, lecz wymagałoby to empatii, na jaką drugiej strony ewidentnie nie stać. Lub – co gorsza – jest to efektem niechęci, podszytej jeśli nie czystą homofobią, to pewnego rodzaju nietolerancją.

Przeczytaj także

Bohater nie kryje (i słusznie) oburzenia tym, jak jest traktowany, ale szybko rozumiemy, że i on poddany już został działaniu systemu. Owszem, jest ofiarą, ale próbując zwalczyć własny ból, sam obnaża swoje pokłady nietolerancji, podszytej strachem. To zresztą kolejne mistrzowskie zagranie Louisa – stawia naprzeciwko siebie nie tylko „innego”, któremu przyjdzie walczyć z systemem, lecz także „innego” przeciw „innemu” i pyta czy z walki z przemocą można wyjść zwycięsko, skoro jest ona zadziwiająco tolerancyjna w wyborze tych, którzy stają się jej narzędziem.

Pojawia się tu jeszcze jeden, niepokojący aspekt. A co, jeśli wcale nie znamy całej prawdy o tamtej nocy? Do przemocy doszło, to raczej pewne, lecz czy takim samym pewnikiem musi być wszystko inne? Przecież „historię przemocy” poznajemy przede wszystkim z ust bohatera, będącego pierwszoosobowym narratorem. Jest tu co prawda i inna narracja – trzecioosobowa – ale i ona jest w rzeczywistości przetworzeniem narracji samego Édouarda. To, co mu się zdarzyło, od czasu do czasu słyszymy bowiem z ust jego siostry, zdającej relację swojemu mężowi. W oczywisty sposób wkradają się tu pewne przeinaczenia i Édouard skrzętnie je prostuje w didaskaliach. A przecież to rodzaj zasłony dymnej, bo szybko i jego samego – snującego wszak narrację pierwszoosobową – przyłapujemy raz po raz na przeinaczeniach, jak wtedy gdy odnalezienie przez policję na miejscu przestępstwa pewnych przedmiotów nijak ma się do jego drobiazgowej, a przy tym bardzo emocjonalnej wcześniejszej relacji. Oczywiście można to zrzucić na karb traumy bohatera, lecz mamy też prawo zastanowić się czy przypadkiem i my nie dajemy się aby wciągnąć autorowi w pewną grę pozorów. Czy opowieść, którą słyszymy, a przede wszystkim pewne zaszyte w niej stereotypy (Arab – nawet jeśli Kabyl – to złodziej, policja i opieka medyczna to banda bezdusznych urzędasów) nie ma i w nas wyzwolić emocji, które obnażą naszą skłonność do przemocy. I to także dlatego powieść Louisa długo nie pozwala o sobie zapomnieć.

Édouard Louis, Historia przemocy (Histoire de la Violence)
Przełożyła Joanna Polachowska
Pauza 2018
ISBN: 9788394941468

Seemingly it appears out of nowhere, by chance. In reality, it is all around us all the time, and even in us, we just don’t want to notice it. Violence. It is only when we experience it that we understand that, in fact, it has always been beside us and we were only lucky not to have been a victim of it before,” writes Przemyslaw Poznanski about Édouard Louis’s 'Histoire de la Violence’ (History of Violence’)

%d bloggers like this: