
Na ile jesteśmy sobą niezależnie od narzucanych nam ról, a na ile określają nas przypięte do nas metki, pyta Jacek Melchior w „Nieludzko pięknej jesieni” – pisze Przemysław Poznański.
Na ile jesteśmy sobą niezależnie od narzucanych nam ról, a na ile określają nas przypięte do nas metki, pyta Jacek Melchior w „Nieludzko pięknej jesieni” – pisze Przemysław Poznański.

Sześć opowiadań czy może jednak powieść podzielona na sześć rozdziałów? Dla odbioru książki Melchiora odpowiedź na to pytanie ma znaczenie, podobnie jak miało dla mnie podczas lektury „Mapy” Barbary Sadurskiej czy „Lasu, pola, dwóch soboli” Joanny Stogi, gdzie poszczególnie opowieści stanowiły co prawda osobne całości, ale wybrzmiewały najlepiej czytane jako jedność i to najlepiej w kolejności narzuconej przez autorki, stając się zatem powieścią, choć nieortodoksyjną. Podobnie zatem chcę traktować „Jesień”, tym bardziej że autor stosuje tu spoiwo, jakim jest technika literackiej sztafety – przekazuje bohaterowi/bohaterce kolejnej opowieści element z opowieści poprzedniej, pałeczkę, którą tu stanowi tatuaż. Tatuaż przechodni.
W każdej z opowieści znajdziemy zatem elementy, które spajają te sześć epizodów w całość: studio tatuażu, wybór motywu, tusz, wreszcie sam tatuaż i obowiązkowa folia spożywcza w rulonie, chroniąca skórę naznaczoną świeżym rysunkiem przed zabrudzeniem. Ale to tylko (i aż) metki dla tego, co Melchior skrywa w środku swoich opowiadań/rozdziałów. Bo „Nieludzko piękna jesień” jest niezwykle intymną (w każdym rozumieniu tego słowa), wdzierająca się w zakamarki duszy bohaterów, opowieścią o radzeniu sobie ze stygmatami, które do nich przywierają. O próbach zdarcia gombrowiczowskiej gęby, lub przynajmniej zakrycia jej inną gębą, w każdym razie o ucieczce przed tym, co przywarło do nas zbyt mocno, by odkleiło się samo, z upływem czasu.
Tatuaż zatem, z definicji będący aktem bolesnym, naruszającym tkankę skóry, zmieniającym ją raz na zawsze, pozostaje tu symbolem przemiany, jakiej pragną dokonać, czy raczej jaką pragną przeżyć bohaterowie. A pragną, bo ich życie w jakimś sensie dotarło do punktu, w którym nie mają odwrotu, w którym taka przemiana jest niezbędna do dalszego funkcjonowania. Dlatego właśnie nie godzą się na tatuaż tymczasowy, na tak ochoczo proponowaną im raz po raz hennę – przemiana ma być kompletna, jednoznaczna, na zawsze – nawet jeśli staje się udziałem dziewięćdziesięciodwuletniej „Szutniczki Mimi”, byłej śpiewaczki operowej, byłej więźniarki obozu zagłady, w przypadku której tatuaż (ten obozowy, blaknący, ale wciąż widoczny) jest zarówno stygmatem jak i (ten nowy) aktem pozbywania się stygmatu.
Tak więc tribale z „Wyzwoliciela”, które nosicielowi dodają nieznanej dotąd siły, czy Miki i Donald z „Krokodyli” zrobione dla świętego spokoju, a przez bohatera „Alfabetu” odczytywane jednak jako oznaka optymizmu, czy jego własna róża (a nawet potencjalny bukiet), nie są tu same w sobie istotne, nawet jeśli wynikają często wprost z fabuły. Stają się kluczem, który Melchior daje nam po to, abyśmy zobaczyli delikatne mechanizmy, skryte czy to pod grubą, nawet zrogowaciałą, czy to pod delikatną, cienką jak pergamin skórą i dojrzeli całe spektrum motywacji, emocji, pragnień i lęków. Indywidulanych i niepowtarzalnych jak tatuaże, co docenimy tym bardziej, że dla każdej z opowieści autor znajduje osobny styl, osobny język, a w nim osobną frazę, nawet alfabet. Wszystko po to, byśmy koniec końców zapomnieli o tatuażach, a znaleźli pod nimi człowieka. Innego niż inni.
Dostrzegamy tę zależność najdokładniej w opowiadaniu ostatnim, „Pojechane”, najdłuższym i najbardziej autotematycznym, bo jego bohaterem jest pisarz, choć raczej może próbujące skleić się w całość różne pisarskie osobowości. To postać, która sama w sobie jest zbiorem opowiadań, przeradzającym się w powieść, co okazuje się tym trudniejsze, im mocniejsze okazują się stygmaty naznaczające jego poszczególne wcielenia, naklejone na niego i na jego twórczość metki, niepogłębione, niezbrukane lekturą jego twórczości opinie o niej. Skandalista, ghost writer, pisarz wypalony – cokolwiek nie zdarzy się w życiu bohatera, pozostaje on w oczach innych tylko tym, kim chcą go widzieć. Wizerunkiem, znakiem towarowym, rysunkiem tak trwałym, że nie sposób go zmazać, ani zakryć tatuażem.
Jacek Melchior, Nieludzko piękna jesień
Seqoja, Olsztyn 2020