recenzja

Kolekcjonerka samotności | Joanna Stoga, Las, pole, dwa sobole

Bohaterowie „Lasu, pola, dwóch soboli” Joanny Stogi żyją wśród innych, ale żyją „obok” nich, a nie „z” nimi. To nie ich wina, ani wybór. To logiczna konsekwencja życia jako doświadczenia indywidualnego, którego nie da się tak naprawdę współdzielić – pisze Przemysław Poznański.

Mikroprozy (i jeden wiersz) zebrane w tym tomie układają się w historię, której chronologia i narracja sugeruje strukturę powieści, choć takie etykiety nie są tu do niczego potrzebne. Równie dobrze możemy poszczególne rozdziały traktować jak opowiadania, bo to co najważniejsze, kryje się tu nie tyle w spójności fabuły jako takiej, ile w esencjonalności opisanych wrażeń, dostrzeżonych i złapanych chwil, które wrzucone do klasera lądują w przypisanych im katalogach wszelkiego rodzaju samotności.

Jakich? Narratorka, określająca samą siebie jako „kolekcjonerkę samotności” w pewnym momencie dzieli się z nami tą swoją, stworzoną dla niej samej klasyfikacją. Jest więc samotność gorzka, samotność zastygła w przerażeniu, samotność odkrywcy, samotność mroczna… W rzeczywistości jednak doświadczamy w tej prozie nie tyle różnych rodzajów osobności, ile jej powszechności. Bohaterowie „Lasu, pola, dwóch soboli” żyją bowiem wśród innych, ale żyją „obok” nich, a nie „z” nimi. To nie ich wina, ani wybór. To logiczna konsekwencja życia, jako doświadczenia indywidulanego, którego nie da się tak naprawdę współdzielić.

Rzadkie chwile przebywania razem, doświadczania wspólnoty, przerywane są prędzej czy później – czy to gwałtownie – telefonem alarmującym o przykrym zdarzeniu, czy naturalnie – gestem pożegnania. Stoga stara się nam uzmysłowić, że przez każdy z etapów życia – od narodzin, po śmierć, przechodzimy sami. Starość („odkąd przekroczyła pięćdziesiątkę, ludzie przestali ja zauważać”), śmiertelna choroba czy sama śmierć, podobnie jak obserwowanie umierania i świadomość jego nieuniknioności, są jako uczucia boleśnie nieprzekazywalne innym. Nawet sam pogrzeb ukazany jest tu jako coś dalekiego, osobnego, niedotyczącego obserwatora, bo choć bierze w  nim udział, to go wszak nie dotyczy. „Śmierci nie znamy osobiście – / Jak dotąd – umierali inni…” pisał w wierszu „Weterani” Jacek Kaczmarski, oddając tą krótką frazą istotę ludzkiej bezradności wobec prób zrozumienia ostatniego etapu egzystencji. Stoga dopełnia tę frazę barda słowami: „Stoję nad grobem/ i mówię do niej. / (…) Mówię do ludzi, do niej, do siebie. / Donikąd”.

Słowa jako przekaz kierowany donikąd, skoro i tak jesteśmy sami, więc mówimy w zasadzie wyłącznie do siebie, powracają tu wielokrotnie. Słowa padają w pustkę.  Tę myśl pokazują spotkania bohaterki i z księdzem, i z notariuszem. Za każdym razem pozostajemy wszak samotni z naszym doświadczeniem śmierci kogoś bliskiego, co zauważa i uwypukla Stoga. Nasze wspomnienie wspólnego przebywania z kimś, kogo już nie ma, poddane rytmowi tytułowej wyliczanki, w istocie jest przecież tylko sumą naszych wrażeń, niedających się odtworzyć w formie, która byłaby zrozumiała dla innych. Niechciana. Ksiądz nie podejmuje więc próby przypomnienia sobie zmarłej parafianki, zgrabnie lawirując po obrzeżach przywoływanych przez narratorkę wspomnień. Notariusz posiłkując się zdjęciami, które pokazują wyimek z dawno minionych czasów, jeszcze bardziej podkreśla fakt przemijalności zdarzeń.     

Sami jesteśmy też w rodzeniu i rodzeniu się. Może wtedy nawet najbardziej – pojawienie się nowego życia oznacza definitywny koniec tego wspólnego doświadczenia jakim była ciąża. Od tej chwili istnieją dwie jednostki – jeszcze od siebie zależne, jeszcze powiązane uczuciem, ale przecież już dwie osobne, a przez to samotne.  

Joanna Stoga, Las, polec, dwa sobole
Seqoja, Olsztyn 2020

%d bloggers like this: