Jest pewien schemat, który powtarza się zawsze tak samo. Gdy nieprawi zdobywają władzą, gotowi są użyć wszelkich metod, by ją utrzymać. I nie cofną się przed użyciem wojska, służb specjalnych, tortur, gwałtów i skrytobójstwa. A gdy już nie ma wśród żywych nikogo, kto odważy się głośno wołać o sprawiedliwość, głos zabierają udręczone dusze ofiar – pisze Jakub Hinc

Ci niepokorni, którzy nie pozwalają zasklepić się ranom, są jak guślarz skryty w cieniu miłorzębu przy drodze wiodącej do hali sportowej Sangmugwan wywołujący duchy minionych zdarzeń, które nie znajdują spokoju, które wciąż trzymają się swoich doczesnych szczątków, póki nie będzie im dane opowiedzieć swojej historii, takiej jaka była naprawdę. To oni, póki nie wywołają katharsis, póki kości ofiar, jedna po drugiej, nie zostaną wydobyte, wyczyszczone i złożone do własnego grobu, póki pamięć nie zostanie przywrócona, a prawda opowiedziana, nie pozwalają nikomu spokojnie spać.
Han Kang swoją na poły oniryczną powieścią „Nadchodzi chłopiec”, będącą de facto elegią o utracie wolności, litanią prozą, lamentacją, opowieścią o rozstrzelanym przez żołnierzy południowokoreańskiej junty Chŏng-dae i jego siostrze Chŏng-mi oraz dozgonnym przyjacielu Tong-ho (tytułowym chłopcu), o Chin-su, który niczym Leonidas podjął się skazanej na niepowodzenie obrony miasta i oddających ostatnią posługę ofiarom reżimu dziewczynom Sŏn-ju i Ŭn-suk, wpisuje się w nurt tych, którzy tak długo tarmoszą i gniotą pamięć zbiorową, tak długo wytrącają ze strefy komfortu, aż nie oczyszczą zaropiałych, powierzchownie zabliźnionych ran, z ostatniego odłamka szrapnela zbrodni skrywającego się za płaszczykiem pogardy i obojętności.
Kang biorąc na warsztat trudne rozrachunki z puczystami generała Chun Doo-hwana staje w jednym szeregu z Arielem Dorfmanem i jego przejmującym dramatem „Śmierć i dziewczyna” traktującym o bestialskim oprawcy w jednym z państw Południowoamerykańskich. Podobnie jak Dorfman, także Kang swoimi opowieściami o zbrodniach wytrąca nas – zagłębionych w lekturze w wygodnych fotelach – ze strefy komfortu, wyrywa z wygodnej niepamięci. Byśmy w końcu poczuli zza zasłony kadzideł odór rozkładających się ciał ofiar. Byśmy poczuli się niewygodnie, byśmy chcieli reagować. Byśmy nie zgadzali się na zło wokół nas. Bo wielkie zło zaczyna się od przyzwolenia na zło małe. Tortury od małej krzywdy. Zamach stanu, od braku potępienia małego szachrajstwa.
Zdumiewające, jak puczyści bardzo są do siebie podobni. Niezależnie od tego na jakim kontynencie i kiedy dochodzi do zbrodni pod ich sztandarami, na plan pierwszy zawsze wybija, niczym przepełnione złymi intencjami szambo, ich zdziczenie, swoiste odczłowieczenie, kult zła, którego odór śmierci skrywa dym kadzideł. A lubość z jaką pastwią się nad bezbronnymi ofiarami, każe za każdym razem postawić pytanie o to czy w oprawcach pozostała jeszcze choć krztyna człowieczeństwa. Czy są jeszcze ludźmi, skoro przeciwko pokojowo protestującym wysyłają wojsko i policję, pałki i gaz, czołgi. Skoro ich represje mają nie tylko wymiar fizyczny, ale też ekonomiczny. Skoro innych ludzi traktują jak „gorszy sort”.
Dla Kang ważniejsze jest jednak inne pytanie. Z troską pochyla się nad tymi, co przeżyli masakrę w Kwangju w 1980 roku i tymi, co zginęli, gdy krwawo stłumiono demonstracje potępiające zamach stanu. Tymi, których bliscy, krewni, przyjaciele zostali pozostawieni z niemym pytaniem, które nie może wydostać się z zaciśniętej krtani, które co noc, niczym senna mara, siedzi na piersi i dusi nie dając ukojenia nawet we śnie. Pytanie dlaczego mój syn, mój brat, moja siostra, moja matka? Albo tylko i aż „dlaczego ja”? I oddaje im głos, choć to często głos już nie z tego świata. Przenosząc ciężar opowieści z naszej codzienności do pozostających poza czasem dusz ofiar reżimu, zdaje się na tym poziomie nawiązywać dialog z Elif Shafak i duszą Leyli z „10 minut i 38 sekund na tym wspaniałym świecie”. Podobnie więc jak u autorki nadbosforskiej opowieści i tu jeden z bohaterów opowie o naszym świecie już zza granicy życia i śmierci.
Takie same pytania stawiają też i ci wszyscy, których naznaczyło to zbiorowe przeżywanie narodowych traum, choć ich rodzin nie naznaczyło bezpośrednio piętno wypalane przez puczystów, którzy w dzieciństwie ledwie byli świadkami wpół przemilczanych rozmów dorosłych, wpół urwanych zdań, wpół wypowiedzianych myśli. Którzy choćby nawet nie wyrastali w kombatanckich rodzinach wykształcili w sobie niczym radar czuły słuch wyłapujący każdą taką wpół wyartykułowaną myśl, wpół wypowiedziane słowo. Mają wzrok czulszy niż spojrzenie jastrzębia zdolne wypatrzeć zdawałoby się niemal zapomniany, a jednak niespodziewanie schludnie utrzymany ubogi grób, na którym zgarbiona staruszka zapala znicz. Ale którzy odnajdują wyparte z ogólnonarodowej pamięci zdarzenia i na nowo każą je wszystkim przeżywać, nie dają zapomnieć, nie pozwalają „iść dalej” póki nie usłyszymy prawdziwej historii. Bo to też i ich pytania stawia Han Kang w swojej książce.
„Nadchodzi chłopiec” jest na poły oniryczną, przepełnioną bólem przypowieścią o duszy. Duszy zagubionej, ale też i o duszy cierpiącej. Duszy już wyzwolonej z ciała i duszy z cierpiącym ciałem związanym. Duszy poniżanej i duszy hartującej się w bólu tortur i pogardy. I o guślarzu, który przywołuje duchy poległych i zamorzonych w kazamatach, by mogły opowiedzieć swoją historię. By ich historie nie zostały zapomniane.
Han Kang, Nadchodzi chłopiec (소년이 온다, Human Acts)
Przełożyła: Justyna Najbar-Miller
Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2020