Świat, do którego wciąga nas swoją poezją Ryszard Grzyb, pozbawiony jest nadziei. To świat klatek, które sami dla siebie tworzymy i świat absolutu, który w najlepszym wypadku jest „łagodnym bezmiarem nieba”, choć częściej przybiera postać „małych bogów”, którzy „pierdzą / śmieją się do rozpuku / dłubią w nosie/ pokazują język”.

„(…) Śniło mi się, że ryby zniosły ikrę w akwarium / Mówiłem w tym śnie: / Patrzcie! Ryby zniosły Wielką Ikrę // Śniło mi się, że straciłem przyjaciół / Mówiłem: / Patrzcie! Straciłem Wielkich Przyjaciół” – pisze w wierszu „Sen” Ryszard Grzyb, uznany artysta malarz, współzałożyciel słynnej Gruppy, ale i poeta, publikujący wcześniej w piśmie „Oj dobrze już”. Jego tom „Ja chrząszcz” zbiera wiersze z lat 1978-2002, ale te dzieła tworzone na przestrzeni dwóch i pół dekady to wizja zadziwiająca spójna, której w żadnym razie nie trzeba odbierać chronologicznie. Trzeba ją odczytywać za to poprzez – nierzadko ukrytą pod maską absurdu – wizję nas jako zadufanych w sobie, a przecież nieistotnych tych, którym dane jest co najwyżej „(…) niekochanie bliźnich / jak siebie samego (…)”.
Nie ma w tej poezji epatowania rozpaczą czy gniewem nad przemijalnością i brakiem sensu naszej egzystencji. Jest mądry spokój wynikający ze zrozumienia naszego miejsca w owym uniwersum. Miejsca, które wszak najczęściej sami sobie wybieramy, świadomie, lub nie do końca. „Jest we mnie / ciemny / mały pokój / bez okien / gdzieniegdzie pajęczyny / światła brak // wchodzę tam czasem / zaraz chcę uciec / jednak wysiłki są daremne” – czytamy w jednym miejscu. W innym dostajemy takie dopełnienie: „Ten płaski ptak jest ograniczony klatką / wyobraził ją sobie chociaż jej nie pragnął (…)”.
Ów motyw klatki, zamknięcia, pojawia się tu zresztą kilkukrotnie, jako bodaj najlepszy sposób na ukazanie ograniczeń, jakim podlegamy i naszego związanego z tym wpierw niepokoju, gdy: „szamocze się moje zwierzę / w klatce człowieka”, a potem pogodzenia, jak w przypadku bohatera wiersza „Człowiek w gardzielach”, gdzie połknięty przez wieloryba „Po wielu próbach / człowiek zapomniał gdzie jest / (…) a świat nie zauważa jego braku”.
Mrok i klatka nie dziwią, skoro ludzkie życie w poezji Grzyba to pasmo nieziszczalnych marzeń. Nieziszczalnych w istocie nawet według nas samych, którzy tak lubimy wyobrażać sobie pozytywne scenariusze przyszłości. A tak naprawdę „Nie ma powodu, żeby się podniecać” / życie jest oczekiwaniem na cud / o którym myślimy / że nigdy nie nastąpi (…).
I nastąpić nie może, skoro sam proces naszego życia ważny jest może dla nas samych, lecz obiektywnie nieistotny (powtórzmy: „świat nie zauważa jego [naszego] braku”, bo tak naprawdę powtarzalny, jak w wierszu „Popołudnie na Bundesplatz”: „(…) W bólu i trwodze wydalania, pochłaniania / pracy, narodzin i śmierci / w pocie bezwzględnego usuwania innych na bok / toczymy swoją bryłkę gnoju / zapamiętale albo leniwie”. W tym rytmie toczy się to, co było, co jest i co będzie: „(…) tradycja? takie sobie nic / teraźniejszość? / małe słodkie nic / przyszłość? pożegnania i rozstania (…)”. Grzyb bowiem nie łudzi nas żadną nadzieją. Nie odbiera jej w żadnym razie, ale ze spokojem mentora pokazuje jasno nasz jedyny osiągalny cel. Jesteśmy jak żółwie z jednego z wierszy: „(…) Już teraz zgodziliśmy się na śmierć / w nieokreślonej przyszłości (…)”. A wcześniej czekają nas „(…) Mocz / Pot / Cewniki / Kaczki / Krew / Baseny / Prochy”, bo wiemy doskonale, że „(…) każdą rzecz można utracić / w dowolnym momencie”. By w końcu pojąć, że „(…) przepaliła się ostatnia żarówka na zawsze (…)”.
Ten brak nadziei w poezji Ryszard Grzyba ma też korzenie w zaprzeczeniu ludzkiej egzystencji jako czemuś zaplanowanemu przez Absolut. Bo choć – jak w tytułowym wierszu „Ja chrząszcz”: (…) Pędzimy jak zwierzyna do Betlejem by słuchać / z otwartymi gębami / opowieści o wodzie, ogniu, ziemi i powietrzu (…), to w istocie „mali bogowie” – jakkolwiek by ich nie rozumieć: jako byt, w którym pokładamy wiarę czy po prostu jako dzieci mające zapewniać genetyczną kontynuację naszych losów – „dłubią w nosie / pokazują język / wkładają czapkę z papieru / i mają nas w dupie”. Być może to do nich, a nie do innych ludzi” skierowane jest „wskazówka” zawarta w moim chyba ulubionym wierszu „Kiriłłow” (oczywiście za „Biesami” Fiodora Dostojewskiego): (…) pokazujesz im tylko dwie rzeczy: / pusty pistolet / nabitą głowę / i nie kończysz zdania o Bogu”.
I nie pozostaje nam w tej sytuacji nic innego, jak zatrzymać się „(…) pod spojrzeniem / łagodnego bezmiaru nieba”. I zostać – jak Ryszard Grzyb – „spokojnym obserwatorem”: „Tutaj istnieję niczym roślina / patrzę i nic nie mówię / trwam / Ten świat jest wyzwaniem / które trzeba pojąć”.
Ryszard Grzyb, Ja chrząszcz (1978-2002)
Fundacja na Rzecz Kultury i Edukacji im. Tymoteusza Karpowicza
Wrocław 2020